[ Pobierz całość w formacie PDF ]

George Raszid mówił do swoich ludzi:
- Jeden land rover niech nas osłania ogniem. Ja oraz
czterej z was podjedziemy drugim od tyłu. Tam nie ma muru.
Wezmiemy ich w dwa ognie. Jazda!
Po chwili land rover odjechał z rykiem. Dillon ponownie
spojrzał przez lornetkę i zauważył nogi wystające spod
drugiego wozu. Starannie wycelował i strzelił. Następny
Beduin upadł na ziemię, wijąc się w konwulsjach. W tej samej
chwili z tyłu wybuchła strzelanina. Dillon odwrócił się i
zobaczył George a Raszida oraz jego ludzi, przeskakujących
przez resztki muru.
Dillon i Salterowie przycisnęli się do kamieni, gdy serie
z broni automatycznej przeorały blanki. Dillon i Billy
odpowiedzieli ogniem, trafiając następnego napastnika, lecz
Beduini zza land rovera przy frontowej bramie zaraz zasypali
ich gradem kul, zmuszając do schowania się za blanki. Wszyscy
trzej skulili się za kamieniami, a odłupywane pociskami
odpryski kamieni padały im na głowy. Nagle serie z broni
maszynowej posypały się z zupełnie innej strony. Dillon
wyjrzał i zobaczył pięć land roverów Tony ego Villiersa, które
wyjechały zza jednej z wielkich wydm. Samochody zatrzymały
się i Hazarscy Zwiadowcy otworzyli ogień z ciężkiego karabinu
130
maszynowego do land rovera stojącego przy frontowej bramie.
Kule trafiły w zbiornik paliwa i pojazd stanął w płomieniach, a
czterej ukryci za nim Beduini próbowali ratować się ucieczką,
lecz na otwartej przestrzeni szybko zostali skoszeni seriami z
broni automatycznej.
Villiers i jego ludzie ruszyli w kierunku fortu. George
Raszid z trzema pozostałymi przy życiu Beduinami uciekł za
resztki muru na tyłach fortu. Po chwili ich land rover odjechał z
maksymalną prędkością i znikł w wąwozie.
Nagle zapadła cisza. Dillon z Billym oparli się o mur i
zapalili papierosy. Harry osunął się na kamienie.
- Rany boskie, Dillon, jestem już stary.
- Dobrze się spisałeś, Harry.
- Tak, byłbym wspaniałym statystą w jakimś starym
czarno-białym filmie. Tylko że to zdarzyło się naprawdę.
Jesteś potworem, Dillon.
Kolumna land roverów z Hazarskimi Zwiadowcami
wjechała przez bramę i zatrzymała się na dziedzińcu. Dillon i
Salterowie zeszli po schodkach. Tony Villiers wysiadł z
pierwszego pojazdu i podszedł do nich.
- Było gorąco.
Dillon uścisnął mu dłoń.
- Dowodził nimi George Raszid.
- Naprawdę? Zatem rzeczywiście nadepnąłeś im na
odcisk. Szczęściarz z ciebie.
- To chyba nie wymaga komentarza.
Villiers zapalił papierosa.
- No dobrze, zabieram was do Oazy Szabwa.
Zadzwonimy do Carvera, żeby znalazł samolot i przewiózł was
z powrotem do Hazaru.
- Nie mam nic przeciwko temu.
- I nie zapomnij podziękować Charlesowi Fergusonowi.
Gdyby nie on, panowie, wszyscy bylibyście martwi.
131
Dillon zasiadł z Halem Stone em i Salterami w barze
hotelu  Excelsior .
- To naprawdę jak w kiepskim filmie, Harry - rzekł
Stone.
- Masz cholerną rację. Wakacje z Dillonem to nie
przechadzka po deptaku w Brighton, pałaszowanie frytek z rybą
i popijanie szampana. W jego towarzystwie człowiek bez
przerwy naraża życie.-Och, daj spokój, Harry - skarcił go
Dillon. - Nie bawiłeś się tak dobrze od lat, a w dodatku niczym
nie musisz się przejmować, no nie? To Tony Villiers i jego
chłopcy będą musieli posprzątać ten bałagan.
- Wszystko to pięknie - zauważył Hal Stone - ale nadal
nie mamy pojęcia, o co chodzi Raszidom. Jedyne, co wiemy na
pewno, to że chcą cię załatwić, tylko dlaczego? Czemu jesteś
dla nich takim zagrożeniem?
- Sam chciałbym wiedzieć - odparł Dillon.
- Kiedy się nad tym zastanowić - powiedział Billy - to
najważniejszy jest chyba fakt, że Bell i jego ludzie działają tu
jako zespół. Do czego potrzebna jest im cała grupa?
- Przecież właśnie tego nie wiemy, no nie? -
przypomniał mu wuj.
Zapadła chwila ciszy, którą przerwał Hal Stone.
- Oczywiście, zawsze możemy się dowiedzieć.
Wszyscy popatrzyli na Dillona, który zapytał:
- Co proponujecie?
- No cóż, jest ich czterech, włącznie z Bellem.
Zakładam, że każdy z nich wie, o co chodzi.
- Chcecie powiedzieć, że powinniśmy oddzielić jednego
z nich od grupy? - spytał Billy.
- Coś w tym stylu. Sam nie wiem. To wydaje się
oczywiste.
- Czasem najprostsze działania są najskuteczniejsze -
zauważył Dillon.
132
- Musimy się tylko dowiedzieć, kiedy można ich dopaść.
Kiedy przyjeżdżają do miasta i po co.
- Pociupciać - mruknął Billy.
Wszyscy parsknęli śmiechem, a Stone rzekł:
- Prawdę mówiąc, masz rację. Nadstawiałem ucha. Jeden
z nich, chyba Costello, najwyrazniej często od wiedza lokal
madame Rosy.
- I co zrobimy, porwiemy go? - zapytał Harry Salter.
- Czemu nie? - odparł Stone.
- Fajnie, ale co zrobi Bell i jego goryle, kiedy jeden z
nich zniknie?
- Nie wiem - wzruszył ramionami Stone. - Może
pomyślą, że leży w łóżku z jakąś babą. Albo dwiema.
- No, profesorze - zadrwił Harry Salter. - Jestem
wstrząśnięty. Taki uczony człowiek, a ma takie zdrożne myśli.
- Jakoś to przeżyję.
Dillon pozostawił opracowanie szczegółowego planu
Harry emu Salterowi, który spisał się znakomicie. Tego
wieczoru miał na sobie rozpiętą pod szyją koszulę z ciemnego
lnu i kremowy tropikalny garnitur. Wyglądał doskonale.
Siedział z Billym w ogródku kawiarenki znajdującej się
naprzeciw lokalu madame Rosy i - dzięki dyskretnie wręczonej
łapówce - czekał na wiadomość o nadejściu Costella. Kiedy ją
otrzymał, wszedł do środka - starszy, dobrze ubrany i zdrowo
wyglądający pan, do którego dziewczęta ustawiły się w kolejce.
Billy zaczekał, aż Costello wejdzie do burdelu, po czym ruszył
za nim.
Bell i jego ludzie siedzieli z Kate Raszid, ponownie
studiując mapę.
- A zatem zajmiemy pozycję tutaj - powiedział Bell. -
Około południa szejkowie pojawią się na drodze wiodącej do
Zwiętych Studni. My polecimy tam dzisiaj, samolotem Carvera.
W Oazie Szabwa pobierzemy broń i rano pojedziemy land
133
roverem na miejsce zasadzki.
- To brzmi rozsądnie - orzekła Kate.
- Jeszcze jedno. Spotkamy się tam z pani bratem i jego
Beduinami. Może będziemy potrzebowali wsparcia. Lepiej,
żeby byli przygotowani.
- Dobrze - zgodziła się Kate. - Porozmawiam z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spiewajaco.keep.pl
  • © 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates