[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Do diabła z tym. Nie widziałem powodu, by taka informacja miała się okazać
istotna.
Wróciłem do siebie, umyłem się i przebrałem. Potem wpadłem do kuchni i za-
ładowałem do plecaka prowiant. Nie miałem ochoty na pożegnania, więc zawró-
ciłem i szerokimi schodami na tyłach zszedłem do ogrodu.
Mrok. Gwiazdy. Chłód. Marsz. Przeszył mnie dreszcz, gdy dotarłem do miej-
sca, gdzie we śnie pojawiły się psy.
%7ładnego wycia, żadnego warkotu. Nic. Minąłem to miejsce i ruszyłem dalej,
na tyły wypielęgnowanego ogrodu, do punktu, skąd kilka dróg prowadziło w bar-
dziej naturalny pejzaż. Wybrałem drugą od lewej. Trasa była nieco dłuższa niż in-
na, także możliwa zresztą, przecinały się pózniej ale łatwiejsza, a uznałem,
że nocą tego mi właśnie potrzeba. Nie znałem jeszcze dokładnie wszystkich trud-
ności drugiego szlaku. Prawie godzinę szedłem granią Kolviru, nim odnalazłem
prowadzącą w dół ścieżkę, której szukałem. Zatrzymałem się wtedy, łyknąłem
wody i kilka minut odpoczywałem. Potem rozpocząłem zejście. Bardzo trudno
jest chodzić przez Cień na Kolvirze. Aby tego dokonać, należy oddalić się dosta-
tecznie daleko od Amberu. Zatem w tej chwili mogłem tylko iść, co dobrze się
składało, gdyż była to dobra noc na piesze wycieczki.
Zszedłem już spory kawałek, kiedy zajaśniało niebo, a księżyc wychylił się
zza Kolviru i zalał światłem krętą dróżkę. Przyspieszyłem kroku. Zamierzałem
przed świtem dotrzeć na sam dół.
Byłem zły na Randoma, który nie dał mi szansy, by bronić mego dzieła. Nie
byłem jeszcze gotów, by mu o wszystkim powiedzieć. Gdyby nie pogrzeb Ca-
ine a, w ogóle nie wracałbym do Amberu, póki nie udoskonaliłbym maszyny. I nie
zamierzałem nawet wspominać o Ghostwheelu; grał jednak pewną, choć skromną
rolę w tajemniczych wydarzeniach dziejących się wokół mnie, więc Random spy-
tał o niego, by zyskać pełny wgląd w sprawę. No dobrze. Nie spodobało mu się to,
co zobaczył, ale demonstracja była przedwczesna. Jeśli, zgodnie z rozkazem, wy-
łączę teraz Ghostwheela, na marne pójdzie cała praca, która trwa już od pewnego
czasu. Ghostwheel wciąż realizował fazę autoedukacji i skanowania Cienia. I tak
powinienem go sprawdzić, zobaczyć, jak mu idzie, i poprawić wszelkie widoczne
błędy, jakie znalazły się w systemie.
112
Myślałem o tym, schodząc coraz bardziej stromą i krętą ścieżką po zachodnim
stoku Kolviru. Random nie kazał mi przecież wykasować wszystkiego, co udało
się zebrać do tej pory. Kazał po prostu wyłączyć urządzenie. Jeśli popatrzeć na to
tak, jak wolałem na to patrzeć, sam miałem zdecydować, jakie podjąć środki.
Uznałem, że mogę najpierw sprawdzić i przejrzeć funkcje systemu i skory-
gować programy, aż będę pewien, że wszystko działa poprawnie. Potem, przed
wyłączeniem, przerzucę jeszcze dane na bardziej trwały nośnik. Wtedy nic nie
ulegnie zniszczeniu. Pamięć pozostanie sprawna, gdy przyjdzie czas, by znów
uaktywnić funkcje.
Może. . .
A gdybym zrobił wszystko co trzeba, by przygotować Ghostwheela, w tym
zainstalował kilka moim zdaniem zbędnych zabezpieczeń, żeby uspokoić
Randoma?
Wtedy, myślałem sobie, połączę się z Randomem, pokażę mu wszystko i za-
pytam, czy teraz jest zadowolony. Jeśli nie, zawsze; mogę odłączyć zasilanie. Ale
może zmieni decyzję. Warto pomyśleć. . .
Odgrywałem w wyobrazni możliwe wersje rozmowy z Randomem, póki księ-
życ nie odpłynął na lewo. Dotarłem już do połowy wysokości Kolviru i droga
była coraz łatwiejsza. Wyczuwałem zmniejszoną nieco moc Wzorca. Kilka razy
zatrzymywałem się, żeby łyknąć trochę wody, a raz zjadłem kanapkę. Im więcej
o tym myślałem, tym bardziej byłem przekonany, że Random tylko się rozzłości
i prawdopodobnie nawet nie zechce mnie słuchać. Z drugiej strony, sam też by-
łem zły. Ale czekała mnie długa droga i niewiele skrótów. Będzie mnóstwo czasu,
żeby się zastanowić.
Niebo już pojaśniało, gdy minąłem ostatnie kamieniste zbocze i trafiłem na
szeroki trakt u stóp Kolviru. Prowadził na północny zachód. Spojrzałem na kępę
drzew po drugiej stronie drogi. To wysokie było doskonałym znakiem orientacyj-
nym. . .
Z oślepiającym błyskiem, sykiem i hukiem gromu jak wybuch bomby, błyska-
wica rozszczepiła drzewo niecałe sto metrów przede mną. Zasłoniłem twarz, lecz
jeszcze przez kilka sekund słyszałem trzeszczenie drewna i echo eksplozji.
A potem rozległ się glos:
Wracaj!
Uznałem, że to ja jestem tematem tego konwersacyjnego gambitu.
Może to przedyskutujemy? zaproponowałem.
Nie było odpowiedzi.
Wyciągnąłem się w płytkim zagłębieniu przy trakcie, potem przeczołgałem
kilka długości ciała do punktu, gdzie miałem lepszą osłonę. Nasłuchiwałem i ob-
serwowałem w nadziei, że ten, kto wyciął taki numer, w jakiś sposób zdradzi
swoją pozycję.
113
Nic się nie stało, choć przez pół minuty studiowałem zagajnik i fragment zbo-
cza, z którego zszedłem. Ich bliskość nasunęła mi pewien pomysł.
Przywołałem wizerunek Logrusu i dwie jego linie stały się moimi ramionami.
Wyciągnąłem je nie poprzez Cień, ale w górę, gdzie solidnych rozmiarów głaz
spoczywał ponad całą masą innych.
Pochwyciłem go i szarpnąłem. Był za ciężki, by od razu go przechylić, więc
zacząłem kołysać. Z początku wolno, po chwili osiągnąłem graniczne wychylenie
i głaz runął, strącając małą lawinę. Wycofałem się, gdy kamienie podskakując
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates