[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się do przodu, ustawiłem przyrząd pod właściwym kątem. Czułem pot kapiący z mojej twarz. Teraz!
Nie odezwał się alarm.
Potem pozostała mi już tylko robota fizyczna, którą musiałem, niestety, zrobić sam. Ustawiłem stos
papierów na środku pokoju, rozrzucając go nieco po namyśle, aby lepiej się palił. Załadowałem
następnie na robota wszystkie skradzione obligacje.
Dyszałem ciężko. Jeszcze tylko jedno. Wziąłem garść tych papierów, wartych jakiś milion
kredytów - co za marnotrawstwo - i wyniosłem je na korytarz z dala od wykrywaczy ognia. Tam
jeden za drugim nadpalałem zapalniczką. Pozwalałem im się nieco potlić, a potem gasiłem. Kiedy
wszystkie już były odpowiednio podsmażone, zaniosłem je z powrotem do skarbca i porozkładałem
odpowiednio. Została mi do wykonania naprawdę ostatnia rzecz - nastawienie zapalnika czasowego i
podłożenie bomby termicznej. Bomba miała wybuchnąć mniej więcej godzinę po moim wyjściu z
budynku, a kilka minut przed przybyciem dziennej zmiany. Dzisiaj będą mieli po prostu znacznie
bardziej urozmaicony dzień, niż przypuszczają.
Potem zrobiłem sobie przerwę. Ochłonąłem nieco, rozprostowałem palce. Dopiero po takiej
dłuższej chwili i z anielską wprost cierpliwością, wycofałem generator ze skarbca. Powolutku...
powolutku... - Zrobione! Reszta to już była dziecinada - ustawienie z powrotem zamka i systemów
alarmowych.
Wróciłem następnie do magazynu, gdzie dokładnie ukryłem obligacje pomiędzy papierami.
Przykryłem jej jakimiś pożółkłymi stronami. Gotowe. Będą tu zupełnie bezpieczne aż do czasu, kiedy
po nie przyjdę, albo - bardzo depresyjna myśl - pozostaną tutaj na zawsze, jeśli zrobię jakiś błąd.
Następne godziny mocno się dłużyły. Starałem się nie myśleć o bombie termicznej - ... a jeśli
wybuchnie wcześniej, niż powinna... - starałem się więc nie myśleć o niemyśleniu o niej. Wreszcie
ostatnia popielniczka i śmietnik. Jeszcze tylko do składu. Moi metalowi pomocnicy legli tam bez
ruchu i mieli teraz beztrosko pożywiać się prądem. Ja zaś zmyłem z dłoni ślady spalenizny i kiedy
zmiana skończyła się, wyszedłem wraz z innymi.
Kiedy opuściłem budynek, byłem już mocno spięty. Jeśli nie nastawiłem prawidłowo zapalnika,
będę musiał zaraz szybko wiać. Czułem ciężar w żołądku, dopóki nie znalazłem się bezpiecznie na
ulicy. Wolnym krokiem podszedłem na umówiony róg. Nie było tam jednak ciężarówki.
Czy coś poszło zle? Zanim zdążyłem nawet skończyć tę myśl, zatrzymał się obok mnie samochód
Kaiziego.
- Wsiadaj - powiedział.
- Gdzie Igor?
- To nie twoja sprawa - odparł, gdy już ruszyliśmy. - Wszystko zgodnie z planem?
- Tak.
Uśmiechnął się i oblizał wargi. Jedną ręką prowadził, drugą podał mi notatnik z dołączonym doń
pisakiem.
- Zapisz tam wszystkie szczegóły na temat magazynu, gdzie są obligacje, nazwę kompanii
transportowej i imię kierowcy...
- Nie sądzę, że powinienem to zrobić.
- Nie graj ze mną, di Griz. Wiesz bardzo dobrze, dlaczego podasz mi te informacje.
- Wiem. Ale najpierw moja żona. O niej chcę pomówić najpierw. Co się z nią stanie, kiedy
dostaniesz te obligacje?
- Oczywiście dołączy do ciebie.
W grobie - uzupełniłem w myślach.
- A jakie mam na to gwarancje? - Moje słowo.
- To trochę za mało. Za dużo dotąd kłamałeś, Kaizi. Obrzucił mnie szybkim zimnym spojrzeniem,
ale nie odpowiedział.
- Dogadajmy się. Dam ci obligacje, ale najpierw ty ją uwolnisz. Przez chwilę prowadził w
milczeniu. Potem pokręcił przecząco głową.
- Nie mogę tego zrobić.
- Więc ja nie mogę ci podać informacji, których będziesz potrzebował, aby dostać te obligacje.
Nie padło już ani jedno słowo.
Drzwi garażu przy magazynie otworzyły się przed samochodem, a potem zatrzasnęły, gdy
wjechaliśmy do środka. Igora i jego ciężarówki wciąż nie było. Kaizi wyszedł pierwszy, otworzył
tylne drzwi i sięgnął tam.
- Spójrz na to - powiedział.
Spojrzałem... i desperacko próbowałem jeszcze uskoczyć. Był szybszy. Dwa metalowe pręciki
elektrycznego ogłuszacza dotknęły mojego ciała. Fala bólu targnęła mną gwałtownie, mięśnie
zacisnęły się spazmatycznie. Upadłem bezwładnie na ziemię. Byłem świadomy, ale nie mogłem się
poruszyć. Kaizi przeciągnął mnie przez cały ten wieloletni kurz i śmieci na podłodze i rzucił na moje
legowisko. Wciąż nie mogłem się ruszyć. Założył mi na ręce kajdanki, a drugą parą przypiął moją
nogę do metalowego zakończenia kanapki. Odrętwienie zaczęło powoli ustępować dopiero, gdy już
przeciągnął łóżko, wraz ze mną, pod ścianę. Wyszedł do sąsiedniego pokoju i wrócił z następnymi
kajdankami. Wiedziałem, co chce zrobić, toteż przekręciłem się rozpaczliwie, by kopnąć go wolną
nogą. Odskoczył, uchwycił ją i wykręcił boleśnie, a potem przykuł do metalowej rury biegnącej przy
ścianie. Oddychał ciężko, a jego twarz wykrzywiała wściekłość. Gdzieś znikł multimilioner o
wyszukanych manierach. Raz za razem walił pięścią w moją twarz. Przestał dopiero, gdy boleśnie
uderzył kostkami dłoni o moją twardą szczękę.
- Nikt nie będzie mi się sprzeciwiał, nikt - roztarł dłonią uszkodzoną pięść. - Ty, zwykły
przestępca, chcesz mi dyktować warunki? - na jego twarz powrócił okrutny uśmiech. Uspokoił
oddech. Bolesny kopniak, który wylądował na moich żebrach, nie był już wymierzony w gniewie.
Kopnął mnie całkiem na zimno, aby podkreślić swoje słowa.
- Jesteś bezradny. Mogę zrobić z tobą wszystko, co zechcę. I mam zamiar zostawić cię tu teraz na
parę dni bez jedzenia i picia. Jestem pewien, że kiedy wrócę, zechcesz mi powiedzieć, jak mam
wyciągnąć te obligacje. A jeśli mi powiesz, może zostawię cię przy życiu.
Taki był prawdziwy Kaizi bez maski.
- Tak jak zostawiłeś Ibę? W jeziorze w parku? - krzyknąłem za nim, gdy wychodził. Odwrócił się
wściekły. Niepotrzebnie pozwoliłem ponieść się gniewowi. Zorientowałem się, że właśnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spiewajaco.keep.pl
  • © 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates