[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chwalić się swymi sukcesami.
151
- Jeszcze by tego brakowało - ponuro zauważył Zaklatin. -Powtarzam panu,
Rukawow, jeszcze raz: ja pana zabiję!
- Można pana o coś zapytać? - zagryzł wargi Rukawow -ale proszę, żeby mi pan
szczerze odpowiedział.
- Słucham.
- Dlaczego chce mnie pan zabić?
- Dlatego, że rozbił pan moje życie. Całe me szczęście było w tej kobiecie - pan mi
je zabrał!
Rukawow zamyślił się.
- A więc, Zaklatin... Postaram się pana przekonać, że nie ma pan absolutnie racji. Nie
dlatego, żebym chciał ratować swoje życie... Rozumiem - głupio byłoby z mej strony
płakać i krzyczeć, chowając się za krzesło: ach, niech mnie pan nie zabija, ach, niech
mnie pan oszczędzi!... Ostatecznie każdy musi kiedyś umrzeć. Nie będę też wzywał
pomocy... nawet nie spró-buję wydostać się z pokoju. Może mnie pan zabić każdej
chwili. Niemniej jeszcze raz chcę pana zapytać: czym ja panu zawiniłem?
- Okłamał mnie pan! Zabrał mi pan żonę! Głos Zaklatina dzwięczał uroczyście,
głośno.
- Nigdy panu żony nie zabierałem. To była jej nieprzymuszona wola...
- Gdyby nie pan, bylibyśmy jak dawniej szczęśliwi.
- A jaką ma pan gwarancję, że zamiast mnie nie zjawiłby się ktoś inny?
- Pan ją obraża?
- Nawet mi to przez myśl nie przeszło. Mówiąc o innym, chciałem tylko podkreślić,
że jestem zwykłym śmiertelnikiem - ani się nie odznaczam jakimś talentem, ani
urodą -ot, tuzinkowy ze mnie człowiek. Chyba nie będzie pan protestował i dowodził,
że jestem nadzwyczajny, oszałamiający, słowem, że żadna kobieta nie potrafi mi się
oprzeć. Człowiekowi, którego chce się zabić, nie prawi się komplementów...
- Niech będzie, że jest pan najzwyklejszym na świecie człowiekiem. I co z tego?
152
- To, że takich ludzi jak ja są tysiące, miliony. Chyba nie będzie ich pan wszystkich
zabijał?
- Nie, ale przecież oni nie są kochankami mojej żony!
- Jeżeli jeden zwykły człowiek jest jej kochankiem, to dlaczego inny nie może być?
Loteria!
- W której mąż zawsze przegrywa - gorzko uśmiechnął się Zaklatin.
- Niech się pan pocieszy! Jeżeli j a się ożenię - też przegram.
- A jeżeli pan nie przegra? To cynizm tak rozumować. Czyżby doprawdy nie mogło
istnieć małżeństwo bez zdrady?
Rukawow podniósł się z krzesła i wyciągając przed siebie rękę, mówił szybko, w
uniesieniu:
- Nie! Nie ma trwałej miłości! Nie ma wierności w małżeństwie. Ja wiem, że się pan
z tym nie zgodzi i przytoczy przykłady. Powie pan: żona Piętrowa całe życie była
wierna swemu mężowi! Zona Sidorowa umarła dochowując małżeńskiej wierności.
To prawda! Ale te przykłady wcale nie zaprzeczają moim słowom. Nawet jeśli pan
doda, że za żonami Piętrowa i Sidorowa włóczyły się bezskutecznie dziesiątki
wielbicieli, że słynny z podbojów serc niewieścich Iwanow proponował tym
kobietom cały swój majątek, a filozof Karpow, chwytając się najróżniejszych
sposobów, starał się im na próżno udowodnić niedorzeczność wierności, że bogacz
Grigoriew bezskutecznie mamił je swym przepychem... Zaklatin! To wszystko nie ma
żadnego znaczenia. To tylko dlatego, że Sazonowa nie było!!!
- Kogo?... Sazonowa? - machinalnie zapytał Zaklatin.
- Tak jest, Sazonowa. Ja go teraz wymyśliłem, ale Sazonow istnieje, żyje
niegodziwiec w każdym mieście: w Charkowie, Odessie, Kijowie, Nowoczerkasku!...
- Jaki Sazonow?
- Oto jaki. W Moskwie mieszkają małżonkowie Wasiljewo-wie. Czterdzieści lat
przeżyli idealnie, świata bożego poza sobą nie widząc. Mimo to nie może pan,
Zaklatin, twierdzić: to była idealnie wierna żona, ta Wasiljewa. Zalecało się do niej
mnóstwo przystojnych mężczyzn, ale ona nie zdradzała męża. Czy zastanowił się
pan, dlaczego była mu wierna do grobowej
154
deski? Czy dlatego, że nie dopuszczała do siebie myśli o zdradzie? Nie! Nie,
Zaklatin! Po prostu dlatego, że Sazonow przebywał w tym czasie w Nowoczerkasku.
A wystarczyłoby tylko, żeby przyjechał do Moskwy, żeby przypadkowo zetknął się z
żoną Wasiljewa  i szczęście męża rozpadłoby się jak domek z kart. Więc pytam
pana, można poważnie traktować wierność najlepszej z kobiet, jeżeli ta wierność
zależy tylko od przyjazdu Sazonowów z Nowoczerkaska?
- W takim razie wracamy do tego, co powiedziałem na samym początku:
Sazonowych trzeba zabijać jak wściekłe psy!
- Wobec tego niech i pan się strzeże. Pana również należałoby zabić.
- Mnie? A to dlaczego?
- Dlatego, że pan też jest Sazonowem dla jakiejś kobiety przebywającej w Kursku,
czy Omsku. Być może nigdy się pan z nią nie spotka - tym lepiej dla jej męża! Ale
mimo to jest pan Sazonowym!

Zaklatin oparł się łokciami o stół, położył głowę na rękach! zajęczał:
- Jakie jest wyjście z tej sytuacji?... Boże, jakie jest wyjście?
- Niech się pan uspokoi - rzekł współczująco Rukawow, gładząc go po plecach. -
Napije się pan herbaty?
- Podziwiam pańską zimną krew.
- Przecież herbaty może się pan napić. Była mętna, ale już się odstała. Naleję,
dobrze?
- Boże, mój Boże, niech pan naleje.
- Dwa kawałki cukru, trzy?
- Trzy.
- Lubi pan mocną herbatę?
- Rukawow! Co mam zrobić? Jakie jest wyjście z tej sytuacji?
- Pan miał wyjście - zauważył Rukawow. - Pamięta pan, gdy tylko pan wszedł,
powiedział, że mnie zabije jak wściekłego psa?
155
- Nie - odparł zbolałym głosem Zaklatin. - Nie zabiję pana. Ona jest bardziej winna...
- I ona nie jest winna... Kobiety są słabe, delikatne, głupie. I jakieś bez woli. Czasem
mi ich żal. Przylgnie do ciebie całym sercem i już jest gotowa do bohaterskiego
czynu. Wszystkie jej myśli biegną do niego, do ukochanego, do Sazonowa... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spiewajaco.keep.pl
  • © 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates