[ Pobierz całość w formacie PDF ]
młody facet w marynarskiej koszulce, z zabandażowaną głową. %7łona - sympatyczna
jasnowłosa Cyganka. Cały ich dobytek składał się z przedpotopowego, uszkodzonego
gramofonu i dwóch pudeł z płytami. Nastawiali gramofon bez przerwy, zapraszali do siebie,
grali dla całego podwórza, chwalili się, że mają bardzo rzadkie płyty ( Tango-piano , Ostatnie
tango , %7łegnaj, taborze cygański i inne). Niektóre z nich kosztowały rzekomo po sto rubli.
Płyty były zdarte, igły tępe, gramofon brudny.
Ale nie w tym sęk. Małżeństwo oficjalnie wynajęło pokój, pozałatwiało wszelkie formalności itd.
Dzisiejszego ranka przyjechał do nich w gościnę jakiś młody marynarz. Podpili sobie, a potem
usiedli na słoneczku na podwórzu i nastawiali gramofon. Cyganka była w dobrym humorze,
często się śmiała. Raptem Cygan złapał gramofon, cisnął nim o ziemię, następnie zrobił to
samo z płytami. Podeptał je na drobne kawałki. Osłupiali świadkowie tej sceny spoglądali na
niego w milczeniu. Cygan, chwiejąc się, wyszedł przez furtkę. Za nim - jego żona, za żoną -
marynarz. Wyszli i już nie wrócili. O co im poszło? Czyżby Cygan był zazdrosny o marynarza?
Taki był nieoczekiwany koniec pięknie zapowiadającej się idylli rodzinnej. Sublokatorzy zniknęli;
na podwórzu pozostał jedynie roztrzaskany gramofon i kawałki płyt. Dzieci gospodyni zaczęły
się nimi bawić. Cisza.
Nieprawdopodobny upał. W takie dni czołgista wytrzymuje najwyżej pół godziny walki. Ale oto
jeden z nich dokazał sztuki nie lada: wysiedział w czołgu przeszło godzinę. Teraz, kiedy
wyszedł, dostał drgawek. Chodzi wciąż chwiejnym krokiem i trzęsie głową jak opętany.
Trup w ogrodzie. Wietrzyk kołysze kwitnące drzewa, opadające białe płatki osiadają na
zabitym marynarzu jak słona piana przypływu. (Marynarz zginął od kuli, która trafiła go prosto w
skroń.)
Kiedy powiedziałem kilka dobrych słów pewnemu wychudłemu, zarośniętemu żołnierzowi -
Azerbejdżaninowi z pochodzenia (o ile pamiętam, nazwałem go bratem i zapewniłem, że w
takim stanie nikt mu nie każe iść do natarcia) - nagle rozpłakał się.
- Aj-aj, dziękuję ci. Napiszę do twojej matki. Dobry z ciebie człowiek...
I ocierał łzy, bezradny jak dziecko.
W stanicy Krymskiej ujrzałem siedzącą przy drodze rodzinę - kobietę z dzieckiem przy piersi,
małą dziewczynkę i staruszka. Wyglądali przerazliwie - tego się wprost nie da opisać. Dwa
miesiące przesiedzieli pod ziemią, w schronie, pod nieustannym ostrzałem i bombardowaniem
z powietrza. Ziemia wżarła się im w uszy i powieki. Bladzi, spleśniali. Niemowlę było tak słabe,
że nie mogło nawet płakać.
Oddałem swój chleb z przydziału dziewczynce, która podzieliła się ze staruszkiem. Kobieta
dziękowała mi bez przerwy.
- No co, zuchu? - spróbowałem pożartować z niemowlęcia. - Urodziłeś się pod bombami?
- On już jest inwalidą Wojny Narodowej - powiedział staruszek.
I odwinąwszy spokojnie kołderkę pokazał nam dziecko. Nie miało prawej ręki, zamiast niej
sterczał niedawno zabandażowany chudziutki kikucik.
Dziecko patrzyło na mnie poważnie i żałośnie i poruszało kikutem jak kaczuszka skrzydełkiem.
Pragnęło widocznie wyciągnąć do mnie rączkę, której już nie miało.
Pułkownik zwraca się w stołówce do kelnerki:
- A tury-rury są?
- Co za tury-rury ?
- Ach, doprawdy... No, wódka, dziewczynki...
- Od razu byście tak powiedzieli. Nie ma.
Tury-rury oznacza w języku frontowym zabawę na całego, hulankę i pijatykę.
- A w ogóle, wie pan, pewnego pięknego dnia można stracić do kogoś sympatię. Można się
często widywać, przyjaznić i raptem robi się nudno: koniec z sympatią, kropka. A przecież ten
człowiek wcale się nie zmienił. Dlaczego przedtem tego się nie zauważało? W ogóle, ludzie są
sympatyczni, zanim ich się pozna. Wystarczy rozgryzć człowieka, a od razu robi się nudny.
Ludzie są jak szarady...
Kołyska w zburzonej chacie. Jeszcze się kołysze od podmuchu. Leży w niej zabite dziecko,
zalane krwią, twarz ma rozciętą odłamkiem, który utkwił w główce jak siekiera.
Lekarz wojskowy ma chyba ze trzydzieści sześć lat. Chory na raka. Zoperowano mu wargę, ale
zdaje się, że znowu zaczyna się tworzyć guz pod szczęką. Wspaniały tenor. Zpiewał w
Teatrze Wielkim w Moskwie. Wsiewolod Aoginowicz M. Tęgi, dobroduszny, odznacza się
desperacką odwagą. Wiedząc, że jest skazany na śmierć (jako lekarz doskonale zdaje sobie
sprawę, że na raka nie ma ratunku), M. przy każdej okazji z zimną krwią ryzykuje życiem: I tak
nie pożyję dłużej niż rok!
Kawaler orderu Czerwonej Gwiazdy.
Nieraz, na przykład, przelatywał na U-2 przez linię frontu i lecąc nad samą ziemią wypatrywał
niebieskiego autobusu ze swojego szpitala, który został otoczony przez Niemców. Strzelali do
niego z kaemów i peemów, ale kule go się nie imały.
Pewnego razu, dowiedziawszy się o śmierci swojego przyjaciela, postanowił wziąć udział w
jego pogrzebie na pierwszej linii frontu. Wyleciał kukuruznikiem, ale spóznił się. Zobaczył z góry,
że ceremonia pogrzebowa dobiega już końca, pożegnał więc przyjaciela, przelatując pięć razy
w locie nurkowym nad jego grobem. O mały włos nie przypłacił życiem tego oryginalnego salutu
honorowego, ponieważ na ziemi wzięto go za lotnika nieprzyjacielskiego. Ludzie rozbiegli się i
zaczęli strzelać. A M. zakończył swoje akrobacje i płacząc poleciał z powrotem...
W polu zaatakowały nas niespodzianie dwa niemieckie samoloty. Rzuciłem się w kierunku kopy
siana. Jak strugi krwawego deszczu w biały dzień spadały z góry, z samolotu, serie
czerwonych pocisków świetlnych. Samoloty pikowały wprost na nas.
Aha - pomyślałem sobie - a więc to tak. A więc to tutaj sądzone mi umrzeć. Oto ostatni
krajobraz w moim życiu. Zielone pole, w dali rzeczka, kopy siana i wysokie błękitne niebo.
Ostatni krajobraz. Tak, tak. A więc to na tym urywa się moje życie. Ciekawe. Pole, rzeczka,
obłoki... Coś w tym było, że tak lubiłem Lewitana...
Gwizd, łoskot! Zrobiło mi się ciemno w oczach. Ale żyję! I natychmiast zawstydziłem się swojej
małoduszności. Wybuchnąłem śmiechem...
Szlachetny i mądry człowiek. Został ranny na froncie. Udało mu się pojechać do domu na urlop
zdrowotny. Oczekiwała go kochająca żona, córka i matka. W domu spędził zaledwie pięć dni,
ponieważ droga zajęła mu większą część urlopu. Przed odjazdem zauważył przypadkiem na
spacerze szyld zakładu nagrań dzwiękowych %7ływy list i postanowił zostawić żonie na
pamiątkę płytę ze swoim głosem. Moja kochana, najdroższa Maszeńko - dyktował do
fonografu. - To ja, twój Kostia. Kocham cię, myślę stale o tobie, jesteś w moim sercu. Nie smuć
się. Nie płacz, jeśli cię życie ciężko doświadczy. Azy nie pomogą. A jeżeli zginę... nie, to
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates