[ Pobierz całość w formacie PDF ]
między wysokimi brzegami, więc na rozkaz Conana ścięto kilka drzew w pobliskim lesie i
zbudowano tamę z drewna oraz kamieni nieco poniżej wodospadu. Kiedy woda wypełniła ten
sztuczny zbiornik, statki mogły wypłynąć z jeziora. Potem tamę rozebrano, statki powoli
opadły do poziomu nurtu i ekspedycja mogła kontynuować podróż.
Płynąc dalej, napotkali jeszcze trzy podobne progi rzeczne i pokonali je w ten sam sposób, a
zbudowanie każdej zapory kosztowało jeden dzień ciężkiej pracy. Odmiennymi przeszkodami
były wąskie przesmyki pomiędzy głazami. Tam musieli ubezpieczać statki linami, które
umocowywano do drzew i koni na brzegu. Niemniej podróż z nurtem rzeki była miłą odmianą.
Podczas kilku dni, jakie spędzili przecinając ten górski kanion, nie spotkali żadnej łodzi ani
jakiejkolwiek ludzkiej siedziby.
W końcu dotarli znów do Styksu. Jego czarne wody płynęły łagodnym nurtem a bagniste
brzegi porośnięte były krzewami i karłowatymi drzewami. Potężne wodospady i skalisty
wąwóz, którym rwała rzeka, leżał gdzieś w dole, niebezpieczny i niezbadany, ale z całą
pewnością Styks sięgał jeszcze daleko na południe ponad te katarakty.
Ekspedycja Baalurczyków była niewątpliwie najsilniejszą flotą powyżej wodospadów.
Tutejsze jednostki, nawet patrole stygijskie, które spotykali z rzadka, były zbudowane z trzcin
lub wypalane z pni drzew. Niektóre z tych trzcinowych łodzi miały spore rozmiary, ale nie
mogły wytrzymać uderzenia tarana flagowej jednostki Conana, o czym przekonali się w czasie
kilku szybkich spotkań z piratami rzecznymi. Piraci zresztą tak czy owak nie mieli
najmniejszej szansy, Shemici przewyższali ich zarówno liczebnością, jak i jakością broni i z
łatwością mogli odeprzeć każdy atak z niewielkimi stratami własnymi. Z siłą, jaką
rozporządzali, i dużą mobilnością, jaką mieli dzięki statkom, mogli władać niepodzielnie
górnym odcinkiem rzeki, ale byłaby to bardzo niespokojna dziedzina.
Styks płynął tutaj przez porośniętą krzewami równinę, jedynie na wschodnim horyzoncie
widzieli odległe wzgórza. Tak jak w dolnym biegu, rzeka była podstawowym szlakiem
handlowym i transportowym, a jej użyzniane wylewami brzegi stanowiły najlepsze ziemie
uprawne. Chociaż tereny po obu brzegach rzeki należały nominalnie do Stygii, nie był to
spokojny obszar. Zwłaszcza wschodni brzeg często najeżdżały bandy dzikich Zuagirsów. Nie
było tu wielkich miast, czasem tylko mijali otoczone murami większe osady, niekiedy zaś
ruiny spalonego fortu lub faktorii handlowej, które wymownie świadczyły o
niebezpieczeństwach czyhających na pograniczu. Nieco dalej od brzegów rzeki widywali
czasem ruiny kamiennych świątyń albo tajemnicze zapomniane grobowce jakiejś starszej rasy.
Brakowało tu żelaznej dyscypliny narzucanej przez kapłańską policję, charakterystycznej dla
właściwych obszarów Stygii, więc antyczne ośrodki kultu niszczały i rozpadały się.
Zwiadowcy w dalszym ciągu zbierali potrzebne informacje wśród tubylczej ludności,
korzystając z tłumaczy lub niewielkiego zasobu stygijskich słów, których zdążyli się nauczyć
do tej pory. Dowiedzieli się, że stygijscy koloniści i dowódcy wojskowych fortów mają
poważne kłopoty z Zugirsami, a to ze względu na religijne wrzenie, jakie właśnie ogarnęło
tych wyznawców okrutnego boga pustyni Erlika. Podburzeni przez samozwańczego proroka,
znanego jako Mahtu Wyrocznia, zbierali siew coraz większe grupy, zamierzając wyprzeć z tych
ziem stygijskich najezdzców i w ogóle wszystkich obcych. Na szczęście dysponowali tylko
końmi i wielbłądami i jak dotąd nie mogli przedostać się na zachodni brzeg rzeki.
Tak właśnie wyglądała sytuacja, gdy wpłynęli na te tereny, ale zdaniem tubylców w górze
rzeki było jeszcze gorzej. O kilkaset mil na południe, jak twierdzili, znajdują się następne,
znacznie większe katarakty, za którymi znajdują się zródła Styksu. Ale rzeka staje się bardzo
niebezpieczna o wiele wcześniej i dotyczy to nie tylko nurtu, ale także obu brzegów,
nawiedzanych zarówno przez Zugirsów, jak i renegatów z Kesh. Na razie jednak mogli się
cieszyć sprzyjającym wiatrem wiejącym w górę rzeki, co pozwalało na używanie żagli niemal
przez cały czas. Zapasy żywności uzupełniali zbierając pożyteczne rośliny i polując podczas
krótkich wypadów na ląd. Po pewnym czasie Shemici nabrali znacznej wprawy w łowieniu ryb
i rzecznych żółwi oraz w odnajdowaniu dzikiej cebuli, zbóż i soczystych owoców. Poznali też
wiele pułapek Styksu, od rzecznych węży do polujących z gałęzi drzew panter. Nauczyli się
ostrożnie schodzić na brzeg, by nie dać się zaskoczyć szarżującemu wściekle hipopotamowi,
oraz unikać groznych koni wodnych, których ostre kły były niebezpieczne zarówno dla ludzi,
jak i łodzi. Każda z tych lekcji kosztowała ludzkie życie, ale też pozwalała na ocalenie wielu
innych w przyszłości.
Gdy miejscami rzeka stawała się wąska a prąd wzbierał na sile, gdy wiatr słabł lub blokowały
go przybrzeżne drzewa, musieli używać innych metod napędzania statków. Zdarzało się, że
centyrema brała jedną z dahabiji na hol, choć ten sposób stosowali głównie przy ściąganiu
statku z mielizny, ewentualnie wyciąganiu go ze ślepej odnogi rzecznej. Znacznie częściej
używano długich tyk, którymi stojący wzdłuż obu burt mężczyzni odpychali się od mulistego
dna, a gdy woda była głębsza, używano wioseł. Dobrym pomysłem było też wywożenie przez
małe łódki do przodu ciężkich kotwic i wyrzucanie ich za burtę, co umożliwiało załogom
większych jednostek wybieranie się na linie kotwicznej. Było to tym łatwiejsze, że na życzenie
Conana okręty zostały wyposażone w wielkie kołowroty, znajdujące się w centralnej części
pokładu, co umożliwiało użycie siły mięśni wielu mężczyzn naraz i statek sprawnie sunął do
przodu ku zarzuconej kotwicy.
Wkrótce zaczęli zbliżać się ku niebezpiecznej strefie. Coraz częściej widywali spalone
domostwa, otaczające budynki mury obronne, a nawet wbite na pal ciała martwych Zuagirsów,
które miały być prawdopodobnie ostrzeżeniem dla następnych rabusiów. Zdarzały się też
zniszczone łodzie i liczne rozkładające się zwłoki, porzucone w nadrzecznych krzakach.
Pewnego dnia ujrzeli rozbitka, trzymającego się kurczowo wraku dryfującej trzcinowej łodzi.
Był to, sądząc z wyglądu, młody Stygijczyk lub Shemita, bosy i odziany w typowe tutaj
pantalony oraz skórzany kaftan. Posłano łódkę, by mu pomóc, ale Conan, obserwujący
wszystko uważnie ze swego miejsca przy sterze, zauważył kilka intrygujących rzeczy.
Rozbitek siedział na dryfujących resztkach łodzi przez dłuższy czas, być może nawet kilka
dni. Jego ubranie zdążyło już wyschnąć i pokryte było tylko skorupami zeschłego błota. Twarz
miał spaloną, czy to przez ogień, czy wskutek długiego przebywania na słońcu. Dlaczego
jednak nie postarał się dotrzeć do brzegu? Większość tubylców umiała doskonale pływać, a
przecież krokodyle nie były tak zawzięte i sprytne, by podążać cały czas za rozbitkiem. Kiedy
ratownicy zbliżyli się do chłopca, ten przywarł kurczowo do wraku w bezrozumnym
przerażeniu, odmawiając zejścia do lodzi. Opierał się słabo, gdy wciągnęli go tam siłą, był tak
przerażony, że od razu skierowali się ku brzegowi. Tam rozbitek, nie czekając nawet, aż łódz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates