[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W tym czasie włoskie pary uznały, że mają dość zaharowywania się na
śmierć. Po co budować statek i płynąć gdzie indziej, kiedy wszędzie na
pewno jest tak samo jak tutaj? Zostali przecież wskrzeszeni z martwych, by
cieszyć się życiem. Jakiż byłby inny powód dostarczania im alkoholu,
papierosów, marihuany, gumy snów, nie mówiąc już o powszechnej nagości?
Odeszli bez żalu i nie raniąc uczuć żadnej ze stron. Z tej okazji
wydano nawet pożegnalne przyjęcie. Następnego dnia, dwudziestego, w
pierwszym roku po Zmartwychwstaniu, miały miejsce dwa wydarzenia. Jedno z
mich rozwiązało pewien problem, drugie dodało nowy, choć niezbyt ważny.
O świcie grupa dotarła do kamienia obfitości. Znalezli przy nim dwóch
nowych ludzi. Spali, lecz bez trudu dali się obudzić. Obaj jednak byli
przestraszeni i zdziwieni. Jeden z nich, wysoki i smagły, posługiwał
jakimś nieznanym językiem. Drugi, także wysoki, przystojny - i mocno
zbudowany miał szare oczy i czarne włosy. Jego mowa była zupełnie
niezrozumiała do chwili, gdy Burton pojął, że przybysz mówi po angielsku.
Był to dialekt z Cumberland używany za panowania Edwarda I, zwanego czasem
Longshanks. Gdy tylko razem z Frigate'm opanowali wymowę i dokonali
pewnych przestawień, mogli prowadzić z przybyszem niezbyt płynną rozmowę.
Amerykanin dysponował bardzo dużym zasobem słów staroangielskiego, lecz
wiele wyrazów i - konstrukcji gramatycznych spotykał po raz pierwszy.
John de Greystock przyszedł na świat w posiadłości Greystocke'w
pobliżu Cumberland. Towarzyszył Edwardowi I we Francji podczas inwazji na
Gaskonię. Wyróżnił się w walce, jeśli można było wierzyć jego słowom.
Został powołany do parlamentu jako baron Greystocke, a potem znów wyruszył
na wojnę w Gaskonii. Był w orszaku biskupa Anthony'ego Bec, Patriarchy
Jeruzalem. W dwudziestym ósmym i dwudziestym dziewiątym roku panowania
Edwarda walczył ze Szkotami. Umarł w 1305. bezdzietnie, lecz swoje ziemie
i baronię zapisał kuzynowi Ralphowi, synowi lorda Grimthorpe'a z
Yorkshire.
Został wskrzeszony gdzieś nad Rzeką wśród ludzi, z których
dziewięćdziesiąt procent pochodziło z Anglii i Szkocji początku
czternastego wieku, a dziesięć stanowili starożytni Sybaryci. Na drugim
brzegu żyli Mongołowie z czasów Kublaj Chana i jacyś ciemnoskórzy, których
nie potrafił zidentyfikować. Jego opis pasował do północnoamerykańskich
Indian.
Dziewiętnastego dnia po Zmartwychwstaniu dzicy zza Rzeki zaatakowali.
Najwyrazniej jedynym ich motywem było pragnienie stoczenia dobrej walki.
Jako broń służyły głównie kije i rogi obfitości, gdyż w okolicy nie było
zbyt wielu kamieni. John de Greystock unieszkodliwił swoim cylindrem
dziesięciu Mongołów, po czym otrzymał cios kamieniem w głowę i pchnięcie
utwardzonym w ogniu końcem bambusowej włóczni. Obudził się nagi, jedynie
ze swym - czy może po prostu jakimś - rogiem obfitości, pod tym tu
kamieniem.
Drugi mężczyzna opowiedział swą historię gestami. Aowił ryby, kiedy na
haczyk złapało się coś tak dużego, że wciągnęło go pod wodę. Kiedy
wypływał na powierzchnię uderzył głową w dno łódki i utonął. Problem, co
się dzieje z zabitymi w życiu pozagrobowym, został rozwiązany. Dlaczego
nie wskrzeszano ich w tym samym miejscu, gdzie umarli, było zupełnie inną
sprawą. Drugim wydarzeniem było niepojawienie się w południe jedzenia w
rogach obfitości. Zamiast niego znaleziono po sześć kawałków materiału.
Były najróżniejszych rozmiarów, kolorów, odcieni i deseni. Cztery z nich
najwyrazniej miały być noszone jako kilty, zapinane na magnetyczne paski.
Dwa pozostałe zrobione były z cienkiej, niemal przezroczystej tkaniny,
uszyte jak staniki, choć można było ich użyć do innych celów. Materiał był
lekki i wchłaniał wilgoć, a przy tym niezwykle wytrzymały - nie dawał się
przeciąć nawet najostrzejszym kamieniem czy bambusowym nożem.
Ludzkość zbiorowo jęknęła z zachwytu na widok tych "ręczników".
Wprawdzie mężczyzni i kobiety przyzwyczaili się już, a przynajmniej
pogodzili z nagością, lecz osobnicy obdarzeni głębszym zmysłem estetycznym
lub mniejszą zdolnością adaptacji wciąż uznawali powszechny widok ludzkich
genitaliów za niezbyt piękny, czy wręcz odrażający. Teraz mieli kilty,
biustonosze i turbany. Te ostatnie postanowiono nosić do czasu kiedy
odrosną włosy, lecz pózniej stały się powszechnym nakryciem głowy. Włosy
rosły wszędzie z wyjątkiem twarzy.
Burton odczuwał zawód. Zawsze był dumny ze swych długich wąsów i
rozwidlonej brody; twierdził, że bez nich czuje się bardziej nagi niż bez
spodni.
Wilfreda śmiała się z niego.
- Cieszę się, że ich nie masz - mówiła. - Nie cierpiałam męskiego
zarostu. Całować faceta z brodą to tak, jakby wsadzić twarz w połamane
sprężyny łóżka.
następny
Philip Jose Farmer Gdzie wasze ciała ...
. 13 .
Minęło sześćdziesiąt dni i katamaran przetoczono przez równinę na
wielkich bambusowych rolkach. Przyszedł czas wodowania. "Hadżi" miał około
czterdziestu stóp długości i składał się właściwie tylko z dwóch
połączonych platform bambusowych kadłubów o ostrych dziobach, bukszprytu i
pojedynczego masztu z żaglami z plecionych włókien bambusa. Sterowano nim
przy pomocy wielkiego, sosnowego wiosła, gdyż koło okazało się
niepraktyczne. Liny wykonali doraznie z plecionej trawy, lecz mieli
nadzieję zastąpić je wkrótce rzemieniami z wyprawionej skóry i jelit
większych ryb. Dłubankę z sosnowego pnia, dzieło Kazza, przywiązano w
przedniej części pokładu.
Tuż przed spuszczeniem katamaranu na wodę Kazz zaczął się denerwować.
Potrafił się już posługiwać kilkudziesięcioma słowami łamanego
angielskiego. Nauczył się też od Burtona paru przekleństw w arabskim,
baluchi, suahili i włoskim.
- Musi trzeba... jak nazywać?... wallah!... jakie słowo? zabić kogoś
zanim rzucić łódz do wody... wiesz... merda... brak słowa, Burton - naq...
słowo... słowo... zabić człowieka, żeby bóg Kabburquanaqruebemss... bóg
wody... nie topić łódz... gniewać się... utopić nas... zjeść.
- Ofiara? - podpowiedział Burton.
- Cholerne dzięki, Burton - naq. Ofiara! Przeciąć gardło... zanieść na
łódz... wetrzeć w drzewo... wtedy bóg wody nie gniewać się...
- Nie robimy tego - oświadczył Burton.
Kazz sprzeczał się, ale w końcu wszedł na pokład. Był jednak
niespokojny i przestraszony. Burton próbował go uspokoić, przekonując, że
nie jest przecież na Ziemi. Jest w innym świecie, co może bez trudu
stwierdzić, jeśli spojrzy wokół siebie, zwłaszcza na gwiazdy. %7ładni
bogowie nie mieszkają w tej dolinie. Kazz słuchał i uśmiechał się, wciąż
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates