czerwone i czarne t.1 stendhal 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dość na myśl, że postrada j e j portret lub też narazi ją, wydając go obcym spojrzeniom.
Pierwszy to raz ujrzała lęk na tej spokojnej i szlachetnej twarzy. Nieznośny ból doszedł do
nasilenia, w którym duszy ludzkiej niepodobna go udzwignąć. Bezwiednie pani de Rênal wy-
dała krzyk, który obudził pokojową. Naraz ujrzała koło łóżka błysk światła i poznała Elizę.
 Ciebie kocha?!  wykrzyknęła nieprzytomnie.
Pokojówka, zdumiona stanem swej pani, nie zwróciła na szczęście uwagi na to szczególne
pytanie. Pani de Rênal zrozumiaÅ‚a swÄ… nierozwagÄ™.
 Mam gorączkę  rzekła  zdaje się trochę maligny; zostań przy mnie.
Rozbudzona i zmuszona panować nad sobą, uczuła się mniej nieszczęśliwą; rozsądek od-
zyskał władzę postradaną w tym półsennym stanie. Aby się uwolnić od wzroku pokojówki,
kazała jej czytać gazetę. Przy dzwięku jednostajnego głosu dziewczyny czytającej długi arty-
kuÅ‚ z Quotidienne pani de Rênal powzięła cnotliwe postanowienie, aby skoro ujrzy Juliana,
zachować najzupełniejszą obojętność.
41
XII. PODRÓ%7Å‚
W Paryżu znajdują się ludzie eleganccy,
na prowincji mogą się znalezć ludzie z charakterem.
S i é y è s
Nazajutrz o piÄ…tej rano, nim pani de Rênal pojawiÅ‚a siÄ™, Julian uzyskaÅ‚ u mera trzydniowy
urlop. Wbrew swemu oczekiwaniu Julian pragnął ją widzieć, myślał o jej pięknej ręce. Ze-
szedÅ‚ do ogrodu, gdzie pani de Rênal daÅ‚a dÅ‚ugo na siebie czekać. Ale gdyby Julian kochaÅ‚,
byłby ją ujrzał za uchyloną żaluzją na piętrze, z czołem przylepionym do szyby. Patrzała nań.
Wreszcie mimo postanowień zeszła do ogrodu. Zwykła jej bladość ustąpiła miejsca żywym
kolorom. Ta kobieta, tak pełna prostoty, wyraznie była wzburzona; uczucie przymusu, a na-
wet gniewu mąciło wyraz pogody, jak gdyby unoszącej się ponad pospolitymi interesami ży-
cia i dającej tyle uroku tej niebiańskiej twarzy.
Julian zbliżył się żywo; podziwiał piękne ramiona widniejące spod narzuconego naprędce
szala. Chłód poranku podnosił jeszcze blask cery, którą przejścia tej nocy czyniły tym czulszą
na wszelkie wrażenia. Ta skromna i wzruszająca piękność, pełna myśli, których nie spotyka
się w gminie, ujawniła niejako Julianowi nie znaną dotąd stronę własnej jego duszy. Pochło-
nięty wdziękami i pożerając je chciwym okiem, nie myślał zgoła o życzliwym przyjęciu, któ-
rego byÅ‚ pewny. Tym bardziej uderzyÅ‚ go lodowaty chłód, jaki pani de Rênal siliÅ‚a siÄ™ okazać;
zdawało mu się nawet, że dostrzega intencję osadzenia go w miejscu.
Luby uśmiech zamarł mu na ustach; przypomniał sobie stanowisko swoje w społeczeń-
stwie, zwłaszcza w oczach bogatej szlachcianki. W tej chwili twarz jego odbijała jedynie du-
mę i złość na siebie. Wściekły był, że opóznił podróż po to, aby doznać upokarzającego
przyjęcia.
 Tylko głupiec  powiedział sobie  wpada w gniew na innych: kamień spada, bo jest
ciężki. Czy zawsze będę dzieckiem? Kiedyż wreszcie nauczę się dawać ze swej duszy lu-
dziom tylko tyle, ile się im należy za ich pieniądze? Jeśli chcę, aby mnie szanowali i abym ja
szanował sam siebie, trzeba im pokazać, że to ubóstwo moje paktuje z ich bogactwem, ale że
serce moje jest o tysiąc mil od ich buty i przebywa w sferze zbyt wysokiej, aby je mogły do-
sięgnąć drobne oznaki wzgardy lub łaski.
Gdy te uczucia cisnęły się tłumnie w duszy młodego preceptora, żywa jego fizjonomia
przybraÅ‚a wyraz obolaÅ‚ej dumy i okrucieÅ„stwa. Pani de Rênal zmieszaÅ‚a siÄ™. Cnotliwy chłód,
jaki chciała nadać powitaniu, ustąpił miejsca wyrazowi życzliwości i zdumienia z powodu
42
nagłej przemiany, na którą patrzyła. Banalne słowa, jakie się wymienia co rano na temat
zdrowia, pogody, zastygły obojgu na ustach. Julian, którego myśli nie mąciło uczucie, umiał
zaznaczyć wobec pani de Rênal, że swój stosunek do niej uważa za bardzo daleki; nie wspo-
mniał nic o zamierzonej podróży, skłonił się i odszedł.
Gdy spoglądała za nim, zmiażdżona posępną dumą, którą czytała w tym tak ujmującym
wczoraj spojrzeniu, najstarszy chłopiec nadbiegając z ogrodu rzekł ściskając matkę:
 Mamy wolne, pan Julian jedzie.
Na te sÅ‚owa pani de Rênal uczuÅ‚a Å›miertelny chłód; cierpiaÅ‚a okrutnie w swym poczuciu
moralnym, bardziej jeszcze w poczuciu swej słabości.
Nowe to wydarzenie zaprzątnęło całą jej wyobraznię; zapomniała o rozsądnych postano-
wieniach powziętych tej straszliwej nocy. Nie chodziło już o to, aby się opierać temu lubemu
chłopcu, ale aby go nie stracić na zawsze!
NadeszÅ‚o Å›niadanie. Na domiar mÄ™ki pan de Rênal i pani Derville mówili caÅ‚y czas o wy-
jezdzie Juliana. Mer zauważył coś niezwykłego w tonie preceptora, gdy prosił o urlop.
 Ten chłopak ma z pewnością w kieszeni czyjąś propozycję. Ale temu komuś, choćby to
był Valenod, zrzednie mina, skoro usłyszy, że trzeba wyłożyć sześćset franków rocznie.
Wczoraj w Verrières zażądano od niego trzydniowej zwÅ‚oki dla namysÅ‚u; dziÅ› rano, aby nie
być zmuszony odpowiedzieć mi, panicz puszcza się w góry. Liczyć się z lada bezczelnym
chłystkiem, wyrobnikiem! Oto, do czegośmy doszli!
 Skoro mąż, który nie wie, jak głęboko zranił Juliana, przypuszcza, że on nas opuści, cóż
ja dopiero mam myÅ›leć?  rzekÅ‚a w duchu pani de Rênal.  Och, wszystko przepadÅ‚o!
Aby móc przynajmniej płakać w spokoju i nie odpowiadać na pytania pani Derville, udała
ból głowy i poszła się położyć.
 Och, te kobiety!  powtórzyÅ‚ pan de Rênal.  Zawsze jest coÅ› nie w porzÄ…dku w tej
skomplikowanej maszynerii.
I odszedł dowcipkując.
Gdy pani de Rênal przechodziÅ‚a burzÄ™ straszliwej namiÄ™tnoÅ›ci, w jakÄ… zawikÅ‚aÅ‚ jÄ… przypa-
dek, Julian wędrował ochoczo wśród najpiękniejszych górskich widoków. Trzeba mu było
przebyć łańcuch gór na północ od Vergy. Zcieżka wznosząc się pomału w bukowym lesie
tworzy liczne skręty na zboczu góry zamykającej od północy dolinę. Niebawem spojrzenia
wędrowca, biegnąc nad pagórki określające bieg rzeki od południa, utonęły w żyznych rów-
ninach Burgundii i Beaujolais. Mimo iż dusza ambitnego młodzieńca niezbyt była tkliwa na
te wrażenia, nie mógł się wstrzymać, aby nie przystanąć od czasu do czasu, ogarniając okiem
rozległy i wspaniały krajobraz.
Wreszcie dosięgnął szczytu wysokiej góry, wkoło której trzeba było się przewinąć, aby
dotrzeć do samotnej doliny, gdzie mieszkał jego przyjaciel, młody handlarz drzewa. Julianowi
nie było spieszno ujrzeć go, jak w ogóle żadnej ludzkiej istoty. Ukryty niby drapieżny ptak
wśród nagich skał wieńczących górę, mógł z dala dojrzeć każdego, kto by się przybliżył. Od-
krył w prostopadłej niemal skale małą grotę  puścił się ku niej, niebawem znalazł się w tym
schronieniu.  Tutaj  rzekł z błyszczącymi radością oczami  ludzie nie zdołają mi uczynić
nic złego.  Skusiła go rozkosz spisania swoich myśli; wszędzie gdzie indziej rzecz tak nie-
bezpieczna! Graniasty kamień posłużył mu za pulpit. Pióro jego pomykało, nie widział nic
dokoła siebie. W końcu spostrzegł, iż słońce kryje się za górami, het, daleko za Beaujolais.
 Czemu nie miałbym spędzić tutaj nocy?  rzekł  mam chleb i j e s t e m w o l n y ! 
Na dzwięk tego wielkiego słowa dusza jego wezbrała radością: obłuda jego sprawiała, że nie
byÅ‚ wolny nawet u Fouquégo. Z gÅ‚owÄ… wspartÄ… na rÄ™kach Julian trwaÅ‚ w tej grocie, szczęśliw-
szy niż kiedykolwiek, kołysany marzeniami i pijaństwem wolności. Nie myśląc o tym patrzył,
jak gasną kolejno płomienie zachodzącego słońca. W tej olbrzymiej ciemności dusza jego
tonęła w obrazach tego wszystkiego, co sobie wyobrażał, że kiedyś ujrzy w Paryżu. Przede [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spiewajaco.keep.pl
  • © 2009 Nie chcÄ™ już wiÄ™cej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates