[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Wracaj do nich. Zostaw mnie...
- Pytałem: dlaczego?
Orzechowski przystanął.
- Ja nie będę umiał się uśmiechać do niego. Rozumiesz? Już nic mu nie mam do
powiedzenia, czego by sam nie wiedział. Nie chcę go takiego widzieć...
- Bo pan się boi. Rozumiem. To pan się boi, panie profesorze...
Zawróciłem. Szedłem powoli i myślałem o tym strachu. Czym go można pokonać?
Ktoś chyba wie. Nie jestem pierwszym, który o tym myśli, i nie jestem ostatnim.
Teraz idę tą samą aleją. Nie ma tamtego upału, jesienne słońce ledwo przypomina
nasze wakacje, które tak strasznie długo trwały, a teraz kurczą się do paru spojrzeń w różne
twarze tego parku. Nie ma już we mnie strachu, wypalił się do bólu. Pewno kiedyś wróci
znajomym, wstrętnym skurczem gardła, wiem o tym. Ale teraz wiem również, że jednak
można go pokonać, przecież można.
Kasztany lecą z drzew, pękają dojrzałe, kolczaste kule. Zwyczajna rzecz, przyszła po
prostu ich pora. Jeśli śmierć jest czymś zwykłym, nie ma rzeczy niezwykłych. Idę przez park,
szukając Ir-miny, która musi tu gdzieś być. Tylko tu przecież może być dzisiaj. Powiem jej to,
co ona sama dobrze już na pewno wie, co przeczuwa. Zabiorę ją do domu, gdzie czeka na nas
mama, musimy być razem. I znów trzeba się będzie uśmiechać, przecież zdążył nas i tego
nauczyć, zanim nadeszła jesień.
Zza drzew odsłania się w górze Belweder. A na skarpie łazienkowskiej widzę z daleka
czerwony płaszcz Irminy i ona mnie już także dostrzegła. Schodzę więc ze żwirowej alejki,
idę na przełaj pod górę i gęsta trawa tłumi teraz moje kroki. Przestaję je słyszeć, rozpada się
klatka tamtych letnich dni i godzin, pachną żółknące liście. Pod drzewami małe dzieci
zbierają kasztany, a Irmina z nimi. Dzieci nawołują się, śmieją w głos i hałasują, ale nie
drażni mnie to, czuję spokój tych drzew.
- Nic nie mów...
Irma wyciąga przed siebie ręce pełne lśniących, wilgotnych kasztanów, które nie
mieszczą się w dłoniach i spadają na trawę, tyle ich jest.
- Nie mów nic, Marek - powtarza. - Spójrz, jakie piękne.
I każdy zupełnie inny, każdy ładniejszy od drugiego, można tak zbierać bez końca...
Zadzierając głowę do góry, patrzy na nas mały chłopiec, bardzo mały. Zaciśniętą
mocno rękę wyciąga do Irminy, otwiera buzię i marszczy czoło, jakby chciał powiedzieć coś
bardzo ważnego.
- Pokaż, co tam masz? - prosi Irmina. - No, pokaż mi... Tylko taki malutki znalazłeś?
Jeden? Ale za to znalazłeś sam, prawda?
Mały cieszy się, kiedy Inna oddaje mu swoje kasztany, upycha je po kieszeniach i
wyciąga rękę po następne. A ja uśmiecham się do niej, bo słyszę:
- Już ci wystarczy, przecież nie masz gdzie chować, sam jesteś jeszcze malutki. Resztę
dostanie ten duży chłopiec, dobrze? To jest mój starszy brat, wiesz? On też lubi kasztany,
wszyscy je lubimy...
6.
Trudno opowiedzieć wszystko nawet samemu sobie, a może właśnie sobie najtrudniej.
Wciąż co innego staje się ważniejsze. Za każdym razem, kiedy zatrzyma się na moment obraz
i słychać słowa... których przecież nikt w tej chwili nie mówi, a jednak są tuż obok. Ale czy to
obrazy te same, co wtedy, i te same słowa? Na pewno te same, prawdziwe tak, jak je teraz
widzę i słyszę - odpowiadam sobie, bo już wiem, że są pytania, na które nikt inny mi nie
odpowie.
- Ale najważniejsze jest niewidoczne dla oczu, prawda? - przypomina Ewa, kryjąc się
za słowami Małego Księcia, więc może to nie Ewa mówi, tylko ja sam znowu pytam, bo teraz
jakby nieco inaczej zaczynam rozumieć nawet tamte słowa z naszej książki mądrego Pilota z
planety Ziemia.
To, co naprawdę ważne, widać z daleka. Dopiero z daleka, kiedy już było. I tylko z
bardzo bliska, kiedy właśnie jest. A najważniejsze zostaje w tobie samym, dla oczu
niewidoczne. Czy to nie jest również i tak?
27.
Chyba dobrze być malarzem. Tak sobie myślę: poproszę kiedyś Ewę, żeby
namalowała mi dużo drzew, różnych. Sam bym to zrobił, ale nie potrafię. Szkoda, że nie
umiem malować...
- Dlaczego szkoda? - może spytać.
- Bo tylko malarz potrafi zatrzymać czas w tej właśnie chwili, którą wybrał. %7łeby dać
tej chwili jaką chce barwę, z pełnej skali kolorów, od czerni do czerni, prawda? Albo od
białego aż do białego... Czy biały i czarny to na pewno też są kolory?
Cofnęłaby się pół kroku i przymrużyła oczy. Ale może nie będzie nigdy takiej
rozmowy. Czy rzeczywiście tylko malarz potrafi?
Już drugi raz przechodziłem obok liceum plastycznego, które mieściło się tu, w
łazienkowskim parku. Właśnie jakaś klasa skończyła lekcję i wysypała się gromada dziewcząt
z wielkimi blokami rysunkowymi. Dlaczego robią tyle hałasu?
Tak samo widocznie myśli dozorca parkowy, bo woła za nimi ze złością:
- Ciszej tam, artystki! Musicie tak wrzeszczeć?
Wśród dziewcząt jest i Ewa. Spostrzega mnie i nagle odchodzi od grupy. Wcale się
nie dziwi, że tu stoję. A ja patrzę na nią bez słowa.
- Czekasz na mnie?
- Nie... przechodziłem.
- Nie byłeś chyba dziś w szkole - mówi. - Widzę, że nie byłeś.
- Nie.
- Stało się coś?
- Tak.
- Z waszym dziadkiem?
Nie odpowiadam, więc ona już wie, że się stało, i milczymy obydwoje.
- Odprowadzę cię do bramy, dobrze? Chodz.
- A ty? - pyta Ewa. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spiewajaco.keep.pl
  • © 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates