[ Pobierz całość w formacie PDF ]
panem, dopóki gestem nie nakazał jej siąść obok na
dywanie.
Johungir spojrzał wyczekująco na doradcę.
- Musimy wywabić Conana z obozu - wypalił
Ghaznavi. - Obecnie znajduje się on gdzieś w dolnym biegu
rzeki Zaporozka, która jak wiem, jest gąszczem trzcin,
bagnistą d\unglą, gdzie ostatnia ekspedycja karna
wyginęła do ostatniego człowieka.
- Nie mogę o tym zapomnieć - powiedział ze złością
Johungir.
- Niedaleko le\y nie zamieszkana wyspa - ciągnął
Ghaznavi - zwana Fortecą Xapur, ze względu na prastare
ruiny, jakie na niej stoją. Pewien szczegół czyni ją idealną
dla naszych celów. Otó\ jej brzegi wznoszą się wprost z
morza, tworząc urwiska na sto pięćdziesiąt stóp. Nawet
małpa nie zdołałaby się na nie wspiąć. Jedyna droga, jaką
mo\na się dostać: na wyspę, znajduje się na zachodnim
brzegu - to strome, wykute w skale schody.
- Je\eli zdołamy zwabić Conana na wyspę samego, nasi
łucznicy będą mogli ustrzelić go jak lwa w klatce.
- Pobo\ne \yczenia - przerwał niecierpliwie Aga.
Musimy wysłać do niego posłańca z prośbą, by przybył na
wyspę i poczekał tam na nas?
- W samej rzeczy! - widząc zdumienie Johungira,
doradca ciągnął dalej.
- Zaczniemy rokowania z kozakami na skraju stepu,
przy forcie Ghori. Jak zwykle udamy się tam zbrojnie i
rozło\ymy obóz pod murami zamku. Oni przybędą w
równej sile, po czym rokowania przebiegną jak zazwyczaj:
w atmosferze podejrzliwości i braku zaufania. Jednak tym
razem wezmiemy ze sobą, jakby przypadkiem naszego
ślicznego więznia - doradca ruchem głowy wskazał
dziewczynę.
Oktawia zbladła i zaczęła słuchać ze zdwojonym
zainteresowaniem.
- Ona u\yje całego swego sprytu, by zwrócić uwagę
Conana. To nie powinno być trudne. Temu dzikiemu
rabusiowi wyda się nieziemsko pięknym zjawiskiem. Jej
\ywy charakter i jędrne ciało powinny pociągać go silniej
ni\ wdzięki której z lalkowatych piękności twojego seraju,
panie.
Oktawia skoczyła na równe nogi, zaciskając pięści,
sypiąc skry z oczu i trzęsąc się ze złości.
- Chcecie zmusić mnie do łajdaczenia się z tym
barbarzyńcą? - krzyknęła. - Nie zrobię tego! Nie jestem
tanią dziwką z jarmarku, \eby kokietować jakiegoś
stepowego rabusia. Jestem córką nemediańskiego
szlachcica i ...
- Byłaś nemediańską szlachcianką, zanim porwali cię
moi jezdni - zreplikował Johungir. - Teraz jesteś tylko
niewolnicą i uczynisz, co ka\ę.
- Nie zrobię tego! - wrzasnęła.
- Wprost przeciwnie - rzekł z wysublimowanym
okrucieństwem Johungir - zrobisz. Podoba mi się plan
Ghaznaviego. Mów dalej, mój ksią\ę doradców.
- Conan najprawdopodobniej zechce ją kupić.
Oczywiście, odmówisz sprzeda\y czy wymiany na naszych
hyrkańskich jeńców. Mo\e nawet spróbuje ją porwać lub
zabrać siłą - chocia\ nie sądzę, by chciał naruszyć
zawieszenie broni. W ka\dym razie musimy być
przygotowani na wszystko. Zaraz po rokowaniach, zanim
zdoła o niej zapomnieć, wyślemy do niego posła, oskar\ając
go o porwanie dziewczyny i \ądając jej zwrotu. Być mo\e
zabije posłańca, ale będzie sądził, \e dziewczyna uciekła.
Pózniej wyślemy szpiega yuetshański rybak będzie
odpowiedni - do obozu kozaków, aby powiedział
Conanowi, \e Oktawia ukrywa się na Xapur. O ile go znam,
uda się tam natychmiast.
- Ale czy na pewno sam? - spytał się Johungir.
- Czy mę\czyzna bierze ze sobą oddział wojowników,
gdy udaje się na spotkanie z kobietą, której po\ąda? -
odparł doradca. - Jest du\a szansa, \e będzie sam. Jednak
zabezpieczymy się przed tą drugą ewentualnością. Nie
będziemy czekać na niego na wyspie, ryzykując, \e zamieni
się ona w pułapkę, lecz ukryjemy się w trzcinach,
dochodzących prawie na tysiąc jardów do Xapur. Jeśli
przybędzie z większą siłą, wycofamy się i wymyślimy coś
innego. Je\eli przybędzie sam lub z kilkoma ludzmi - będzie
nasz. Na pewno przybędzie, mając w pamięci uśmiechy i
znaczące spojrzenia twojej czarującej niewolnicy, panie.
- Nigdy nie okryję się taką hańbą! - Oktawia szalała z
gniewu i upokorzenia. - Prędzej umrę!
- Nie umrzesz, moja piękna buntowniczko - rzekł
Johungir - ale doświadczysz czegoś bardzo bolesnego i
przykrego.
Klasnął w dłonie i Oktawia pobladła. Tym razem nie
pojawił się ciemnoskóry, lecz muskularny Shemita - krępy
mę\czyzna z kędzierzawą, kruczoczarną bródką.
- Jest robota dla ciebie, Gilzemie - rzekł Johungir.
Wez tę głupią dziewkę i pobaw się z nią trochę. Tylko bacz,
byś nie zepsuł jej urody.
Z nieartykułowanym mruknięciem Shemita chwycił
Oktawie za rękę i uścisk jego \elaznych palców sprawił, \e
opuściła ją cała odwaga. Z \ałosnym okrzykiem wyrwała
się oprawcy i padła na kolana przed nieubłaganym Agą, z
łkaniem o litość.
Johungir gestem odprawił rozczarowanego kata i
rzekł do Ghaznaviego:
- Je\eli twój plan się powiedzie, ozłocę cię! Ciemności
przedświtu, spowijające morze falujących trzcin i mętne
wody bagniska, zakłócał dziwny szmer. Nie spowodował go
leniwie cieknący strumyk ani skradające się zwierzę. Przez
gęste, wysokie trzciny przedzierała się ludzka istota.
Gdyby ktoś tam był, zobaczyłby kobietę - wysoką i
jasnowłosą o bujnych kształtach podkreślonych przez
przemoczoną tunikę oblepiającą jej ciało. Oktawia rzeczy-
wiście uciekła; nawet teraz wzdrygała się na wspomnienie
upokorzeń, jakich zaznała w niewoli. Wystarczająco
okropne było mieć Johungira za pana, lecz on z
rozmyślnym okrucieństwem podarował ją szlachcicowi,
którego imię nawet w Kwaharizmie było synonimem
zwyrodnienia. Na samą myśl o tym ciarki przebiegły po
jedwabistej skórze Oktawii. Rozpacz dodała jej sił do
ucieczki z zamku Jelal Chana. Nocą spuściła się po linie
sporządzonej z podartych tkanin ściennych, a przypadek
dopomógł jej znalezć spętanego konia. Jechała całą noc;
ranek zastał ją z ochwaconym wierzchowcem na bagnistym
brzegu morza. Trzęsąc się z odrazy na myśl o ponownym
wpadnięciu w ręce Jelal Chana i czekającym ją w tym
wypadku losie, zagłębiła się w moczary, szukając
schronienia przed spodziewanym pościgiem. Kiedy
otaczające ją trzciny stały się rzadsze, a woda sięgała do
pasa, dziewczyna ujrzała przed sobą mroczne kontury
wyspy. Oddzielał ją od brzegu szeroki pas wody, ale nie
powstrzymało to Oktawii. Brnęła dalej, dopóki ciemna toń
nie sięgała jej do piersi, potem odbiła się mocno od dna i
popłynęła z wigorem świadczącym o niezwykłej
wytrzymałości. Gdy podpłynęła bli\ej, zobaczyła, \e brzegi
wyspy wznoszą się pionowo z wody niczym mury zamku. W
końcu dotarła do ich podnó\a, ale nie znalazła ani uchwytu,
ani występu, na którym mogłaby stanąć. Popłynęła dalej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates