M158. Roberts Alison W samą porę 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

człowieka. Nie zważając na jej obecność, wyszedł z pokoju.
Amanda próbowała się poruszyć, lecz nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Rzeczywiście,
John Armstrong widział ją raz w szpitalu. Jeden jedyny raz. Nigdy nie poznała jego nazwiska
i nie zdołałaby go rozpoznać, gdyby nie jego słowa. Został wezwany, bo akurat, z jakiegoś
nie znanego Amandzie powodu żadnego innego lekarza nie było pod ręką. Ale jego słowa
głęboko zapadły jej w pamięć. Te same słowa, które powtórzył dziś, po dziesięciu latach.
To on widział twarz jej córki, on trzymał ją na ręku, a Amandzie nawet nie pozwolił jej
dotknąć. To on powiedział:  Nikt z nas nie potrafi jej pomóc, więc pozwólmy zadziałać
naturze. Zabierzcie ją stąd". I to on spojrzał wtedy na Amandę, która wciąż jeszcze drżała z
bólu i przerażenia, i zapytał:  O ile wiem, nie jest pani mężatką, panno Morrison?", a potem
dodał:  Z czego wynika, że może nawet wyjdzie to pani na dobre".
Jak bardzo go nienawidziła! Jego straszne słowa nie dawały jej spokoju. I nigdy w
życiu nie daruje mu, że polecił wynieść jej dziecko, zanim mogła wziąć je na ręce. A teraz
stoi przed nim i cała udręka, którą starała się tłumić przez lata, wraca ze zdwojoną siłą.
Jeszcze przed chwilą miała nadzieję, że dzięki Jackowi zdoła wreszcie zapomnieć o
przeszłości. Teraz to już niemożliwe. Zaczęła się cofać. Musi jak najszybciej wyjść z tego
pokoju, z tego domu. Musi uciekać. Przed tym człowiekiem i, niestety, przed jego synem.
Jack ukazał się w końcu korytarza w towarzystwie służącej. Widząc wzburzenie na
twarzy Amandy, chwycił ją za rękę.
- Co się stało? - Wyrwała dłoń i odsunęła się na bok, żeby przepuścić gosposię. - Cała
się trzęsiesz. Powiedział ci coś przykrego?
- Tak, a właściwie nie. Muszę już iść.
- Pójdę z tobą.
- Nie! - zaprotestowała gwałtownie.
- Przepraszam cię za niego - powiedział, postępując krok do tyłu - ale po części muszę
przyznać mu rację. Od czasu artykułu w gazecie bez przerwy kręcą się tu jacyś ludzie. Ojciec
przez wiele lat trzymał się na uboczu, a teraz naprawdę jest już za słaby, żeby się publicznie
pokazywać.
- Ale pewnie zainteresowanie mediów pomoże uratować dom - rzekła, zdoławszy się
54
S
R
już nieco opanować.
- I co? Przeznaczyć go na cele turystyczne?
- Skoro nie ma wyjścia... Pamiętaj, że to kawałek historii. Poza tym jest naprawdę
piękny. Chyba warto go ratować.
- Cena i tak jest już zbyt wysoka - odparł zirytowany. - I w dodatku to mnie przyszło ją
płacić.
- Może powinieneś przyjąć nieco mniej egoistyczny punkt widzenia?
- Egoistyczny?! - Ogarnęła go prawdziwa wściekłość.
- Nie jesteś jedyną osobą na świecie, która związana jest z Ashcroft. Ten dom po części
należy do całej społeczności. Nie stoi na wyspie pośrodku oceanu.
- Byłoby lepiej, gdyby w ogóle nie istniał - żachnął się Jack. - I w ogóle nie
powinienem był tutaj przyjeżdżać. %7łałuję, że cię zaprosiłem.
- To prawda - zgodziła się. - Nie powinnam była tu przychodzić. Nie uda nam się uciec
przed przeszłością. Dorothy miała rację. Nie można zacząć wszystkiego od początku, bo
zostanie za dużo pustych miejsc.
- Co ty wygadujesz?
- To, co słyszałeś. - Skierowała się do wyjścia. - Mówię o nas. O tobie i o mnie. Nic z
tego nie wyjdzie, Jack.
- Chcesz się rozstać? - Nie wierzył własnym uszom. - Tylko dlatego, że mój ojciec
powiedział coś, co cię zdenerwowało?
- Nie tylko... - Amanda nienawidziła samej siebie za ból, który musiała mu sprawić.
- No cóż, nie będę cię dłużej zatrzymywał. Zresztą powinienem się był tego
spodziewać. Ta rodzina, ten dom od dawna skazane były na zagładę. Będziesz szczęśliwsza
beze mnie - powiedział, zatrzaskując za nią ciężkie frontowe drzwi.
- Jack, zaczekaj! - zawołała, lecz drzwi ani drgnęły. Poczuła strach przed ogarniającym
jÄ… poczuciem pustki.
Jak ma żyć bez nadziei na lepszą, wolną od bolesnych wspomnień przyszłość? A Jack?
Nawet nie raczył jej do końca wysłuchać. Cóż, wszystko jest już jasne. Jest ulepiony z tej
samej gliny co inni mężczyzni, z którymi miała dotąd do czynienia. Pojawiły się
komplikacje, więc po prostu się wycofał. Co do jednego wszakże się nie mylił. Rzeczywiście,
potrafi się obejść bez niego.
55
S
R
ROZDZIAA SZÓSTY
Przeczucie, że wydarzy się coś strasznego, nie dawało Amandzie spokoju, choć
zdawała sobie sprawę, że jej nastrój jest zapewne wynikiem zerwania z Jackiem. Unikanie
wzajemnych kontaktów na terenie szpitala okazało się nader trudne, a ostatnie dni okazały się
prawdziwym pasmem udręki. Co gorsza, nie opuszczała jej świadomość, że wszystko mogło
potoczyć się całkiem inaczej.
Jack podszedł do niej w poniedziałek rano z uśmiechem, w którym dostrzegła wyrazną
ulgÄ™.
- Chciałem ci podziękować za przysługę - powiedział.
- Słucham? - Poczuła bolesny skurcz serca. Czyżby chciał ją poinformować, że i tak
zamierzał zakończyć znajomość i zachowanie Amandy zwyczajnie ułatwiło mu zadanie?
- Kiedy wyszłaś, ogarnęła mnie prawdziwa wściekłość. Pognałem do ojca i zażądałem,
żeby przyznał się, czym tak bardzo cię zdenerwował. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spiewajaco.keep.pl
  • © 2009 Nie chcÄ™ już wiÄ™cej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates