[ Pobierz całość w formacie PDF ]

To najgłupsze wyjście, jakie można sobie wyobrazić  ciągnął dalej w uniesieniu.
Zrobiłem uwagę, że tu nie było wolnego wyboru. Przerwał mi gwałtownie.  Cały
czas czuję się jak głupiec.  Spojrzałem na niego. Baróo daleko już to zaszło, skoro
Brierly tak mówił o Brierlym. Stanął nagle, chwycił klapę mego surduta i z lekka
pociągnął.  Po co dręczymy tego młodego chłopca?  spytał.
To pytanie tak harmonizowało z pewnymi mymi myślami, że mając w oczach
postać tego ohydnego renegata  odparłem natychmiast:
 Powieś mnie pan, jeżeli wiem, chyba dlatego, że on pozwala wam na to.
Zóiwiłem się, wióąc, że on się nie oburza na ten mój okrzyk, który powinien
mu się wydać tajemniczy. Odparł gniewnie:
 No cóż, tak. Czyż on nie wiói, że ten jego przeklęty kapitan umknął? Na cóż
on czeka? Nic go nie zdoła uratować. On jest zgubiony.  Szliśmy dalej w milczeniu.
 Po co mamy się babrać w tym całym błocie?  krzyknął ze wschodnią energią,
z jaką spotkać się można w okolicach pięćóiesiątego południka.
Zdumiewałem się kierunkiem jego myśli, ale teraz mocno podejrzewam, że to by-
ło zgodne z jego charakterem: w gruncie rzeczy biedny Brierly musiał myśleć o sobie.
Wyjaśniłem mu, że kapitan Patny podobno sobie usłał wygodne gniazdko i zawsze
i wszęóie bęóie miał środki, by umknąć, gdy zajóie tego potrzeba. Z Jimem rzecz
się miała inaczej: rząd trzyma go w pomieszczeniu przeznaczonym dla majtków, a on
z pewnością nie ma grosza przy duszy. Ucieczka kosztuje.
 Doprawdy? Nie zawsze  zawołał, gorzko śmiejąc się, a na dalsze moje uwagi
odparł  To pozwólcie mu zagrzebać się dwaóieścia stóp pod ziemią i pozostać tam!
Na Boga! Ja bym to zrobił!
Nie wiem dlaczego, ale ton jego podrażnił mnie i rzekłem:
 To jest pewnego roóaju odwaga, stawić temu czoło, jak on to zrobił; wszak
on wie doskonale, że gdyby uciekł, nikt by nie zadał sobie fatygi, by go ścigać.
 Do diabła z taką odwagą!  wrzasnął Brierly.  Ten roóaj odwagi nie utrzy-
ma człowieka na prostej droóe, ani odrobinę nie dbam o taką odwagę. Mógłbyś pan
raczej powieóieć, że jest to roóaj tchórzostwa  miękkości. Wie pan, co powiem,
se a Lord Jim 28
ja złożę dwieście rupii, jeżeli pan dodasz sto, aby ten biedak umknął jutro wczesnym
rankiem. Jeżeli płynie w nim krew szlachetna, to zrozumie. On musi to zrobić! To
piekielne badanie przy tłumie publiczności jest zbyt okropne: on tam sieói, gdy ci
przeklęci tuziemcy składają zeznania, mogące człowieka spalić na popiół ze wstydu.
To jest rzecz wstrętna, obrzydliwa. Jak to, Marlowie, czyż nie odczuwa pan tego,
nie rozumiesz, że to jest wstrętne z punktu wióenia marynarza? Gdyby umknął,
wszystko to skończyłoby się natychmiast.
Brierly wymówił te słowa z niezwykłym u niego podnieceniem i zdawało się,
że szuka swej chustki. Oblałem go zimną wodą, oświadczając, że tchórzostwo tych
czterech luói nie wydaje mi się sprawą tak wielkiej doniosłości.
 I pan nazywa siebie marynarzem!  rzekł gniewnie.
Odparłem, że mam się za marynarza i mam naóieję, że nim jestem. Po tych
słowach wykonał szeroki gest, zdający się pozbawiać mnie indywidualności, spychać
mnie w szeregi tłumu.
 Najgorsze jest to  rzekł  że wszyscy nie macie pojęcia o godności; za mało
myślicie o tym, za kogo was luóie mają.
Rozmawiając tak, szliśmy powoli i zatrzymaliśmy się w tym samym miejscu,
z którego potworny kapitan Patny znikł jak lekkie piórko porwane podmuchem hu-
raganu. Uśmiechnąłem się. Brierly mówił dalej.
 To hańba! Wszak są rozmaici mięóy nami  nawet patentowane łotry; ale,
do pioruna, musimy dbać o zawodową przyzwoitość, bo inaczej staniemy się gromadą
gałganiarzy. Nam wierzą.  Rozumiesz to pan? Ufają nam! Szczerze mówiąc, ani
trochę nie dbam o wszystkich pielgrzymów przybywających z Azji, ale przyzwoity
człowiek nie postąpiłby tak, mając jako ładunek stare gałgany. Nie jesteśmy jakimś
zorganizowanym ciałem, a jedyną rzeczą trzymającą nas razem jest właśnie poczucie
tego roóaju przyzwoitości. Taka sprawa niweczy całą ufność, jaką człowiek posiada.
Człowiek może przeżyć całe życie na morzu, nie będąc na nic narażony. Ale gdy
przyjóie chwila próby& Aha!& Gdybym ja&  Nie dokończył i zmienionym głosem
dodał:  Dam panu dwieście rupii, Marlowie, a pan rozmów się z tym chłopakiem.
Do diabła z nim! Wolałbym, by się tu nigdy nie zjawił. Zdaje mi się, że nasze roóiny
się znają. Ojciec jego jest pastorem i przypominam sobie teraz, że go spotkałem, gdy
w zeszłym roku bawiłem u mego kuzyna w Essex. Jeżeli się nie mylę, to stary szczycił [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spiewajaco.keep.pl
  • © 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates