[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rozgryzć, które wspomnienia są prawdziwe, a które nie. Do tego czasu powinnyście dotrzeć do
miejsca w tym świecie, które ciągle istnieje. A potem  nie wiem, Leni. Będziecie musiały same
sobie radzić. W tej chwili musisz zabrać stąd Isabelle.
 A ty?  zaprotestowała wzruszona Isabelle. Zatoczył rękoma koło.
 Nic mi nie będzie. Jestem w dobrym towarzystwie. Znam tych chłopców.  Ujął Isabelle
za prawą dłoń, uścisnął ją i wypuścił.  Idzcie już. Wszystko będzie dobrze. Do zobaczenia. 
Gestem nakazał im, by się oddaliły.
 O raju, Simonie. Dziękujemy.
 Proszę bardzo. Dużo pociechy z dziecka.
 Simonie?  Leni wskazała napierający na nich zewsząd tłum Hadenów.  Pomyślałam
sobie, że warto dodać do tej grupy jeszcze jednego Simona. Przecież to dobry człowiek. I przed
chwilą cholernie mnie zaskoczył.
Pod wpływem komplementu Leni napięta twarz Hadena odprężyła się na moment.
Zasalutował im na pożegnanie, po czym wmieszał się w tłum swoich klonów. Przybywało ich
coraz więcej i więcej, tak że w końcu Isabelle i Leni nie potrafiły już wskazać prawdziwego
Simona.
 Chodzmy.
Z nieopisaną ulgą przyjęły to, że nie musiały wędrować daleko, aby dotrzeć do miejsca, które
było im znajome. Po rozstaniu się z Hadenem nie wiedziały, czego się spodziewać, toteż
wszystko budziło ich podejrzenia. W dalszym ciągu poruszały się w pustce. Zupełnie jakby ktoś
wymiótł świat Simona do czysta albo jakby znalazły się u zarania nowego świata. Leni miała
wrażenie, że siedzi w samolocie podchodzącym do lądowania w pochmurny dzień. Wokół nich
snuły się tylko odcienie szarości, jak gęste chmury za oknem samolotu.
Na szczęście w miarę jak wędrowały, szarówka zaczęła się rozpraszać i wyłoniło się coś, co
przypominało punkt kontroli granicznej. Zobaczyły, że kroczą prymitywną, kamienną drogą,
która prowadziła do niewielkiej budki i ruchomego szlabanu z rodzaju tych, jakie widzi się na
wiejskich przejazdach kolejowych. Widok był absurdalny: starczyło zejść z dróżki, okrążyć
zaporę i przejść na drugą stronę. Nie wznosiły się tam żadne płoty ani barierki.
Krajobraz składał się z brunatnych nieużytków i skał. W oddali dramatycznie majaczyło
górskie pasmo, którego szczyty okrywały poszarpane czapy śniegu. Stalowy błękit i biel tych gór
kontrastowały silnie z otaczającym je brązowym pustkowiem.
Zdumione tym nieoczekiwanym widokiem, kobiety przystanęły i rozglądały się wokół siebie.
Nim któraś się odezwała, gdzieś z tyłu rozległo się ciche  dzyń dzyń . Obróciły się i ujrzały
zarumienionego mężczyznę jadącego ciężko objuczonym rowerem. Wydawało się, że załadował
na ten rower całe swoje życie. Choć pedałował z całych sił, ogromny ładunek wydatnie
spowalniał jego jazdę. Sapiąc i zipiąc, mężczyzna przejechał powoli, nie zwracając na nie uwagi.
Patrzyły, jak podjeżdża do przejścia. Około pięciu metrów przed nim zsiadł z roweru i resztę
drogi pokonał na piechotę. Z budki wyszło dwóch mężczyzn w szarych wojskowych panterkach i
stanęło naprzeciw rowerzysty. Najwyrazniej cała trójka się znała. Rozmowa trwała krótko i była
pełna uśmiechów. Jeden ze strażników poklepał mężczyznę po plecach, a drugi podszedł do
szlabanu i podniósł go. Mężczyzna pokiwał strażnikom i przeprowadził rower do sąsiedniej
krainy.
 Gdzie jesteśmy?
 Nie mam pojęcia. Spytajmy ich.
 Myślisz, że mówią po niemiecku albo angielsku?
 Zaraz się przekonamy.  Isabelle ruszyła w stronę przejścia. Leni zerknęła za siebie przez
prawe i lewe ramię, aby się upewnić, że nikt się ku nim nie skrada.
Maszerując dróżką, Isabelle zastanawiała się, skąd zna rozchodzącą się w powietrzu woń.
Czuło się suchy zapach pyłu i nagiej ziemi, ale było tam jeszcze coś. Przyprawa? Kminek albo
szałwia? Bez wątpienia kuchenna woń. Pośrodku tego posępnego, księżycowego krajobrazu w
powietrzu rozchodził się ostry, smakowity aromat.
Strażnicy obserwowali, jak się zbliża, z kamiennymi twarzami. Isabelle wzięła głęboki oddech
i wyprostowała dłonie, przygotowując się do gestykulacji, w razie gdyby nie zdołała się z nimi
porozumieć za pomocą słów. Postanowiła zacząć od angielskiego.
 Witam! Do you speak English? Oder Deutsch?
 Obydwoma, proszę pani. Po angielsku i niemiecku, który pani sobie życzy.  Strażnik
miał zdecydowany, dudniący głos i leciutki akcent, którego nie udało jej się zidentyfikować. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spiewajaco.keep.pl
  • © 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates