[ Pobierz całość w formacie PDF ]
naśladowczymi i znająca francuski, zgłosi się na 7 Endersleigh Street pomiędzy piątą i szóstą
po południu, dowie się czegoś, co przyniesie jej korzyść.
- Naiwna Gwendolina, czyli jak dziewczęta schodzą na złą drogę - szepnęła Jane. -
Niewątpliwie muszę zachować ostrożność. Ale jak na takie rzeczy opis zawiera zbyt wiele
szczegółów. Zastanawiam się... Przyjrzyjmy się dokładnie wymaganiom.
Przystąpiła do rzeczy.
- Dwadzieścia pięć do trzydziestu - mam dwadzieścia sześć. Ciemnoniebieskie oczy -
zgadza się. Włosy bardzo jasne, czarne rzęsy i brwi - wszystko w porządku. Prosty nos? Tak,
w każdym razie wystarczająco prosty, nie zakrzywiony i nie zadarty. Jestem szczupła -
szczupła nawet jak na dzisiejsze czasy. Mam tylko metr sześćdziesiąt osiem, ale mogę założyć
wysokie obcasy. Potrafię naśladować - nic specjalnego, ale imituję ludzkie głosy, a francuski
znam śpiewająco, jak rodowita Francuzka. W rzeczy samej mam same plusy. Powinni paść z
zachwytu, kiedy się pojawię. Jane Cleveland, idz i wygraj!
Jane rezolutnie wyrwała ogłoszenie i schowała je do torebki, po czym poprosiła o
rachunek z wyraznym ożywieniem w głosie.
Za dziesięć piąta Jane przeprowadzała rozpoznanie w okolicy Endersleigh Street.
Sama Endersleigh Street jest małą uliczką, trochę zaniedbaną, lecz przyzwoitą, wciśniętą
między dwie większe, w sąsiedztwie Oxford Circus.
Numer siedem zdawał się niczym nie różnić od sąsiednich domów. Podobnie jak inne,
zajmowały go biura. Kiedy jednak Jane przyjrzała mu się baczniej, po raz pierwszy zaświtało
jej w głowie, że nie była jedyną szczupłą niebieskooką blondynką o prostym nosie w wieku od
dwudziestu pięciu do trzydziestu lat. W Londynie mieszkało oczywiście mnóstwo takich
dziewcząt, a co najmniej czterdzieści lub pięćdziesiąt z nich zgromadziło się właśnie pod
numerem siódmym na Endersleigh Street.
Konkurencja - pomyślała Jane. - Lepiej zrobię ustawiając się w kolejce.
Kiedy to uczyniła, zza rogu wyłoniły się następne trzy kandydatki, a za nimi ciągnęły
inne. Jane zajęła się, nie bez uciechy, ocenianiem swych najbliższych sąsiadek. Za każdym
razem udało jej się znalezć coś niewłaściwego - jasne rzęsy zamiast ciemnych, oczy bardziej
szare niż niebieskie, jasne włosy, które kolor zawdzięczały sztuce fryzjerskiej, a nie naturze,
całą kolekcję interesujących nosów albo też figurę, którą jedynie przez wyjątkową życzliwość
można było nazwać szczupłą.
Jane poprawił się nastrój.
- Uważam, że mam takie same szansę jak każda - mruknęła do siebie. - Ciekawa
jestem, o co tu chodzi? Czyżby o zespół rewiowy?
Kolejka posuwała się wolno, ale równomiernie do przodu. Po chwili z budynku zaczął
wypływać drugi strumień dziewcząt. Niektóre szły z wysoko podniesioną głową, inne z
głupkowatym uśmiechem.
Odrzucone - pomyślała Jane z radością. - Na litość boską, mam nadzieję, że będą tam
jeszcze wolne miejsca, zanim ja nie wejdę.
Kolejka ciągle posuwała się do przodu. Pełno było gorączkowych spojrzeń w malutkie
lusterka, szaleńczego pudrowania nosów i demonstrowania szminek.
- Chciałabym mieć ładniejszy kapelusz - westchnęła ze smutkiem Jane.
Wreszcie nadeszła jej kolej. W środku po jednej stronie holu znajdowały się szklane
drzwi opatrzone tabliczką Państwo Cuthbertson . Przez te właśnie drzwi przewijały się
kandydatki. Kolej na Jane. Odetchnęła głęboko i weszła.
Za drzwiami znajdował się sekretariat przeznaczony dla urzędników. Za nim widać
było kolejne szklane drzwi. Polecono Jane, aby tam weszła, co też uczyniła. Znalazła się w
małym gabinecie, gdzie za dużym biurkiem siedział mężczyzna w średnim wieku, o bystrym
spojrzeniu i sumiastych, z cudzoziemska wyglądających wąsach. Przesunął wzrokiem po Jane
i wskazał jej drzwi po lewej stronie.
- Proszę tam zaczekać - rzucił szorstko.
Jane usłuchała. Pokój, do którego weszła, nie był pusty. Siedziało tam już pięć
dziewcząt, wszystkie bardzo spięte i lustrujące się nawzajem. Dla Jane było jasne, że została
zaliczona do wybranek i humor jej się poprawił. Musiała jednak przyznać, że te pięć dziewcząt
w równym stopniu, co ona sama, odpowiadało warunkom podanym w ogłoszeniu.
Czas płynął. Korowód dziewcząt przewijał się przez biuro. Większość z nich
odprawiano i wychodziły drzwiami wiodącymi na korytarz, ale od czasu do czasu pojawiała
się następna kandydatka zaliczona do wybranego grona. O osiemnastej trzydzieści w pokoiku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates