[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Ja jadłam raki - powiedziała Ann ze złością. - W końcu mieszkam tutaj już parę lat. Tylko nie jadłam ich
nigdy na surowo - dodała po chwili.
- Nie są takie okropne. Zwłaszcza gdy człowiek umiera z głodu.
- A ty umierasz z głodu?
- Po seksie chce się jeść. Zarumieniła się nagle.
Wyciągnął rękę i dotknął jej policzka.
- Robię świetne raki a la Mark LaCrosse.
- A ja jestem świetną pomocnicą kucharza. Bierzmy się do roboty.
Zabrali się. W szafce znalazło się sporo ostrych przypraw. Po paru minutach raki skwierczały na patelni,
wino zostało odkorkowane, a puszka krakersów otwarta. Wkrótce zasiedli do stołu. Przez parę chwil jedli,
nic nie mówiąc.
- Pyszne - powiedziała w końcu Ann.
- Dzięki - odrzekł Mark. - To wszystko byłoby lepsze ze świeżych produktów.
- Raki nie mogły być świeższe.
- Pomocnica kucharza była cudowna - pochwalił ją.
- No i oczywiście oboje umieraliśmy z głodu.
- To prawda. Prawdopodobnie najsławniejsi kucharze zdobywają sławę, karmiąc ludzi umierających z
głodu.
- To możliwe. - Wytarła palce, przyglądając mu się. - Jem kradzione raki z gliną.
Uśmiechnął się szeroko.
- Nie jest prawdopodobne, żebym zaaresztował samego siebie. A poza tym, one nie są tak do końca
ukradzione.
- Przecież nie możemy ich zwrócić.
Podniósł kieliszek, napił się wina, uśmiechnął się.
- Ja pochodzę z tych okolic. Mam tutaj krewnych. Więc wszystko zostało w rodzinie.
- Wiem, jesteś Cajunem.
- A ty nie masz żadnych uprzedzeń. - Znowu napił się wina i westchnął. - Nowy Orlean to wspaniałe
miasto, ludzie są tu tolerancyjni. Ale kiedyś arystokracja kreolska gardziła Cajunami, którzy pochodzili od
Akadyjczyków, uciekinierów z Nowej Szkocji. Jako dziecko mieszkałem na bagnach. Mój ojciec łowił
raki. Mieliśmy klientów, którzy na cajuńskie dzieci mówili  bagienne gnidy".
- Ale wy się odegraliście - powiedziała Ann.
- Naprawdę? Kiwnęła głową.
- No tak. Bo wasza kuchnia stała się najpopularniejszą kuchnią w kraju.
Mark uśmiechnął się szeroko.
- Nie masz chyba kompleksów? - zapytała.
- Nie. Zadowolony jestem, że jestem Cajunem.
- Ja też jestem z tego zadowolona - powiedziała. A potem zarumieniła się i wbiła zęby w kolejnego raka.
- Jest bardzo dobry, tylko ostry - powiedziała, wachlując sobie usta dłonią.
- Dobre cajuńskie jedzenie musi być ostre - oznajmił.
Podniosła na niego wzrok z uśmiechem. Była zachwycająca ze wzburzonymi włosami, oczami zielonymi
jak toń jeziora i swoją piękną twarzą. Nie była dzieckiem, ale Mark wciąż nie wiedział, ile może mieć lat.
Wiedział jednak, że jest piękna pięknością osoby dojrzałej i żyjącej w zgodzie ze sobą. Miała ujmujący,
pełen zadumy uśmiech. Tak, pomyślał Mark, zaczynam ją kochać, ale zanim pokocham na dobre,
powinienem przestać jej tak strasznie pożądać.
- Dobre cajuńskie jedzenie powinno być ostre - powtórzyła. - A dobrzy cajuńscy mężczyzni?
Wypił łyk wina.
- Czy to jest... zaproszenie? - zapytał schrypniętym głosem. - Czy ty... mnie zachęcasz...?
- Chyba tak.
Wstał tak gwałtownie, że przewrócił krzesło. Wyciągnął do niej rękę. Ann wahała się przez chwilę.
- To znaczy... jeżeli nie chcesz już jeść.
- Nie, nie, mam już dosyć raków. Ujęła jego dłoń. Kochali się. A potem spali. A potem znowu się kochali.
I za trzecim razem ona nie tylko go zachęcała, ale stała się wręcz agresywna.
Robiła rzeczy niewiarygodne.
Jej włosy spływały na jego nagą pierś. Całowała go, koniuszek jej języka wędrował po jego piersi i brzu-
chu, drażniąc, podniecając, aż w końcu on musiał ją chwycić, przytulić, a potem, cały rozpalony, oddać
się wspólnemu rytmowi, który się wzmagał i wzmagał, dążąc do szczytu i osiągając go po to, by pózniej,
kiedy oboje, chwilowo nasyceni, opadli na posłanie, ustać, zgasnąć...
Gładził jej włosy, wyczerpany. Chciał z nią spać, a równocześnie żal mu było tracić czas na... sen. -
Jesteś wspaniała - powiedział spokojnie.
Dzwignęła się, oparła o jego pierś i zawisła nad nim, patrząc na niego z góry.
- Naprawdę? Jestem... w porządku? Uśmiechnął się szeroko, zdziwiony jej pytaniem.
- Czy jesteś w porządku? Jesteś piękna. Masz doskonałe rysy. Nie jestem malarzem, ale nawet ja to widzę.
- Ale wiesz... tyle się w człowieku zmienia...
- Zmienia się? Co masz na myśli?
- No wiesz, skóra nie jest już taka jak dwadzieścia lat temu.
Roześmiał się i przyjrzał jej się uważnie.
- Zmiany mają swoją dobrą stronę. Kształtują ducha.
- Mhm. - Popatrzyła na niego powątpiewająco. - I piersi. Także stają się obwisłe.
Pokręcił głową i znowu się roześmiał.
- Mnie podobają się twoje piersi. Są na swoim miejscu. Są świetne. Nawet Jimmy to stwierdził.
- Naprawdę?
Kiwnął głową, pieszcząc jedną z nich.
- Dostrzegł też zalety twojej pupy.
- No to zachował się jak zawodowiec. Mark wzruszył ramionami.
- Ocenił cię okiem artysty. A ja muszę przyznać, że cię nie doceniłem. Uważałem, że jesteś drobna.
- Bo jestem drobna.
- Ale dobre rzeczy są dobre w małych dawkach.
- Naprawdę tak uważasz?
- Naprawdę.
Przyjrzał jej się jeszcze raz, wzruszony tym, że jest taka niepewna siebie.
- Ile ty masz lat, Ann Marcel?
- Czterdzieści pięć.
- Aha.
- Czy to ma jakieś znaczenie? Pokręcił głową.
- Dla mnie żadnego. Chociaż nie. Nie chciałbym, żebyś była zbyt młoda.
- No to mi ulżyło.
- Ze mnie też nie jest młody kogucik.
- Tylko wspaniały kogut.
- Ostry Cajun? Kiwnęła uroczyście głową. Ujął jej twarz w obie dłonie.
- Bardzo mi się podobasz. Jesteś teraz piękną kobietą. Byłaś piękna dwadzieścia lat temu i będziesz
piękna za dwadzieścia lat. Piękne jest twoje serce. Można to poznać po twoim stosunku do ludzi, twojej
trosce o nich. Dowodzi tego twoja namiętność, twoja uprzejmość, twoja sztuka i sposób, w jaki się
poruszasz. Nie czułem się z nikim tak dobrze od czasu, gdy...
Zwilżył językiem wargi.
- Od czasu, gdy zmarła twoja żona?
- Od czasu, gdy zachorowała. Bo widzisz, jej choroba trwała przez pewien okres. Wiedziałem, że ona
umrze.
Jej ostatnie dni były dla mnie czymś wyjątkowym. Były także męką.
- Przykro mi.
- Ale ta męka była też czymś cennym. Ja ją kochałem. Ann kiwnęła głową ze zrozumieniem. W
milczeniu.
Bo dalsze słowa nie były potrzebne.
Mark podłożył sobie ręce pod głowę i splótł palce, przyglądając jej się.
- Od tamtej pory miałem sporo kobiet - powiedział.
- Mężczyzni już tacy są - odrzekła. - Jacy?
Uśmiechnęła się.
- Wiem to z telewizji. Mężczyzna, żeby zapragnąć kobiety, musi znalezć się blisko niej. A kobieta, żeby
zapragnąć mężczyzny, potrzebuje uczucia.
- Nie jestem pewien, czy to jest zawsze prawda.
- Czy to oznacza, że to, co było między nami, to więcej niż seks?
Pomyślał, że się z nim drażni. Ale z drugiej strony w tym pytaniu mogło kryć się coś głębszego.
- A z twojej strony co to było? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spiewajaco.keep.pl
  • © 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates