[ Pobierz całość w formacie PDF ]

potężnym, nieuchronnym niebezpieczeństwem...?
Za co właściwie pan Palanowski zapłacił mi pięćdziesiąt tysięcy złotych...?
*
Pózną nocą zakończyłam przeszukiwanie szuflad, półek i szaf, nie osiągnąwszy zamierzonego celu.
Celem były zdjęcia. Jakiekolwiek zdjęcia, amatorskie albo urzędowe, takie, które każdy robi sobie
co najmniej parę razy w życiu. Niemożliwe, żeby pan tego domu nie posiadał ani jednej fotografii!
Sytuacja wydawała mi się do tego stopnia niedorzeczna, że bez dowodów rzeczowych nie mogłam
w nią uwierzyć. Zbyt trudno było mi wyobrazić sobie, że pan Palanowski istotnie zwariował i
oprócz mnie opłacił także fałszywego męża, prezentując mu romansowe perypetie. Powątpiewając
w fałszywość męża, postanowiłam znalezć prawdziwą podobiznę pana Romana Maciejaka i
porównać ją z pętającym się po mieszkaniu osobnikiem.
Znalezć, owszem, znalazłam, nawet cały album, tyle, że z niewłaściwego okresu. Pieczołowicie
poprzylepiane i zaopatrzone w podpisy w rodzaju: "Romuś, Pabianice 1938" zdjęcia prezentowały
jedno i to samo niemowlę, już to ryczące nad monstrualną piłką, już to pełzające po dywanie w
towarzystwie nadnaturalnych rozmiarów zajączka. Udało mi się z tego wywnioskować tylko to, że
rodzice pana Romana z niewiadomych przyczyn usiłowali zaszczepić w potomku gigantomanię.
Ze szpargałów, zalegających w większym czy mniejszym stopniu każdy dom, znalazłam właściwie
wszystko. Rozmaite dokumenty, rachunki, polisy PZU, pokwitowania i zaświadczenia. Brakowało
tylko zdjęć. Wniosek był prosty, zdjęcia schowano specjalnie. Schowano je przede mną, a zatem to
nie jest prawdziwy mąż. A skoro to nie jest prawdziwy mąż, zdjęcia Basieńki schowano z kolei
przed nim, żeby nie poznał, że ja nie jestem prawdziwa żona. A zatem jeden obłąkany melanż.
Rozszalały umysł, raz rozpędzony, nie ustawał w działaniach, podsuwając mi coraz bardziej
niepokojące przypuszczenia. Położyłam się spać, zgasiłam nawet światło, ale ze zdenerwowania nie
mogłam zasnąć. Leżałam i myślałam, opracowując ryzykowny i desperacki sposób
zdekonspirowania fałszywego męża, aż wreszcie z emocji i od papierosów zaschło mi w gardle.
Postanowiłam napić się herbaty. Zapaliłam lampkę przy tapczanie, włożyłam szlafrok i ranne
pantofle i cicho otworzyłam drzwi.
Wówczas usłyszałam na dole jakiś dzwięk.
Zamarłam z ręką na klamce i od razu zabrakło mi tchu. Jeszcze tylko tego było potrzeba, akurat
stosowna chwila na dzwięki!... Mąż, nie wiadomo, fałszywy czy prawdziwy, spał w swoim pokoju
martwym bykiem, chrapiąc jak trąba jerychońska. Dziw, że mu szyby nie brzęczały, bo przez drzwi
rozlegało się zgoła ogłuszająco. Skoro chrapał tu, nie mógł być tam. Na dole owe dzwięki wydawał
ktoś obcy.
Niewiele brakowało, a udusiłabym się na śmierć. Stałam nieruchomo, nasłuchując z zapartym
tchem tak długo, aż mi całkowicie zabrakło powietrza. Wówczas odetchnęłam, usiłując uczynić to
bezgłośnie, puściłam klamkę, przytrzymałam się poręczy i ostrożnie, na palcach, skradając się,
zeszłam kilka stopni w dół.
W pokoju na dole ktoś był i coś robił. Zza drzwi padał nikły odblask światła, prawdopodobnie
latarki. Nie zastanawiając się nad tym, od razu wiedziałam, że nie zamknął tych drzwi ze względu
na przerazliwe skrzypienie. W przerwach między chrapliwymi rykami męża słyszałam jakieś nikłe
dzwięki, trudne do sprecyzowania i bardzo ciche. Słuch miałam w tym momencie wyostrzony jak
brzytwa.
Otępiające przerażenie zakotłowało się we mnie nagle z siłą, która mnie samą zdziwiła. Nie jestem
przesadnie lękliwa i we własnym domu, w zwykłych warunkach, zachowałabym się zapewne jakoś
inaczej i być może nieco rozsądniej, tu jednakże spadło na mnie za dużo na raz. Poczułam, że mam
dość. W takiej kretyńskiej sytuacji jeszcze i włamywacz, z którym już w ogóle nie wiadomo co
zrobić... W ułamku sekundy pomyślałam wszystko równocześnie: że jakiś oprych okradnie państwa
Maciejaków, a potem będzie na mnie, że na dole nie ma nic cennego, przyjdzie szukać na górę,
wystraszy się i utłucze mnie ze strachu, że nie wiadomo, ilu ich tam jest, może czterdziestu, że nie
mam pod ręką żadnego odpowiedniego narzędzia, że ten kretyn śpi, a ja się tu boję za siebie i za
niego... Ta ostatnia myśl sprawiła, że nagle wstąpił we mnie duch Wojewody. Protest przeciwko
osamotnieniu eksplodował z siłą trąby powietrznej i zagłuszył niemrawą działalność wyczerpanego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spiewajaco.keep.pl
  • © 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates