[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyczerpania, czy też Ska miał słuszność - śmierć
wreszcie objęła w posiadanie to mocarne ciało? Czy
to wielkie, dzikie serce uciszyło się na zawsze? To
nieprawdopodobne.
Ska, pełen wątpliwości, ostrożnie krążył. Dwa razy
nieomal siadł na wielkiej, brązowej piersi, za
każdym jednak razem zrywał się do lotu, za trzecim
wszakże szpony jego dotknęły brązowej skóry. Jak
gdyby prąd elektryczny ożywił nagle martwą bryłę,
ciemna dłoń zesunęła się i zanim Ska zdążył
rozwinąć skrzydła do lotu, znalazł się w zaciśniętej
garści domniemanego trupa.
Wyrwał się Ska, ale nie mógł dorównać
umierającemu nawet Tarzanowi i w chwilę pózniej
człowiek-małpa zatopił zęby w pożeraczu padliny.
Mięso było twarde i łykowate o niemiłej woni i
jeszcze gorszym smaku, było jednak pokarmem, a
krew była napojem; Tarzan zaś w głębi serca był
małpą jedynie i w dodatku małpą, umierającą z
głodu i pragnienia.
Mimo wyczerpania, człowiek-małpa umiał panować
nad swym apetytem, jadł więc z umiarem, resztę
pozostawiając na przyszłość. Ponieważ teraz mógł to
zrobić, nie narażając się na żadne niebezpieczeństwo,
obrócił się na bok i zasnął.
Obudził go obfity deszcz. Siadł i złożywszy dłonie,
chwytał drogocenne krople, niosąc je do
wyschniętego gardła. Parę kęsów Ska wraz z krwią i
kilka kropli wody deszczowej oraz trochę snu
znacznie go orzezwiły i w zmęczone jego członki
wlały nowe siły.
Teraz wyraznie widział góry. Mimo że słońce się
skryło, świat wyglądał jasno i wesoło, gdyż Tarzan
wiedział, że jest ocalony. Ptak, który chciał go
pożreć, i zbawczy deszcz uratowały go w chwili, gdy
śmierć wydawała się nieunikniona.
Zjadłszy znowu parę kęsów niesmacznego mięsa,
powstał człowiek-małpa tak nieomal raznie, jak
dawniej i ruszył mocnym krokiem ku wzgórzom,
ponętnie wznoszącym się przed nim. Mrok zapadł
zanim ich dosięgnął, szedł jednak dalej, póki stromo
wznoszący się grunt nie ostrzegł go, że przybył do
podnóża gór. Wówczas położył się, oczekując ranka,
który wskaże mu najłatwiejsze przejście. Deszcz
ustał, ale niebo wciąż zasłaniały chmury, toteż nawet
jego bystre oczy nie mogły przebić ciemności dalej
niż na kilka stóp. Posiliwszy się resztkami Ska,
zasnął i dopiero poranne słońce obudziło go pełnego
sił i otuchy.
Minął wreszcie góry, strzegące doliny śmierci, i
wkroczył do krainy pięknych lasów i bogatych
łowów. Pod nim rozciągała się głęboka dolina, przez
jej środek gęsta roślinność znaczyła bieg rzeki, poza
którą odwieczny las ciągnął się niezliczone mile,
sięgając do stóp wyniosłych, śniegiem pokrytych gór.
Był to kraj, jakiego Tarzan nigdy jeszcze nie widział.
Nie tknęła go stopa białego człowieka, chyba w
zamierzchłej przeszłości zaszedł tu wędrowiec,
którego szkielet leżał w wąwozie.
ROZDZIAA VII
TARZAN I WIELKIE MAAPY
Trzy dni poświęcił człowiek-małpa na wypoczynek i
odzyskanie sił, karmiąc się owocami, orzechami i
drobniejszą zwierzyną, łatwą do pochwycenia.
Czwartego dnia wyruszył na badanie doliny i
poszukiwanie wielkich małp. Czas był rzeczą
obojętną - Tarzan nie dbał o to, czy dojdzie na
wybrzeże zachodnie w ciągu miesiąca roku, czy
trzech lat. Czas i cała Afryka były jego własnością.
Wolność miał bezwzględną - porwał ostanie więzy,
które łączyły go z cywilizacją. Był sam, ale nie był
samotny. Nie było wprawdzie żadnego
przedstawiciela jego rodzaju ale otoczony był ludem
puszczy, dla którego nie żywił pogardy. Nie tylko
interesował się najdrobniejszym nawet stworzeniem,
były takie, z którymi Tarzan się zaprzyjaznił, inne
znów, które były jego dziedzicznymi wrogami.
Obecność ostatnich urozmaicała życie, które inaczej
stałoby się nudne i monotonne.
Tak więc czwartego dnia wyruszył na badanie doliny
i poszukiwanie wielkich małp. Przebył niewielką
przestrzeń w kierunku południowym, gdy nozdrza
jego wyczuły woń Gomangani-czarnego człowieka.
Było ich wielu, a z ich wonią mieszała się inna -
zapach Tarmangani - kobiety.
Skacząc po drzewach, zbliżył się do sprawców tych
woni. Przezornie zaszedł z boku, nie zwracając
jednakże uwagi na wiatr, wiedział bowiem, że
człowiek, ze swymi tępymi zmysłami, może
rozpoznać go tylko oczami i uszami, i to z odległości
względnie niewielkiej. Gdy tropił Numę czy Szitę,
okrążałby je tak, by stanąć pod wiatr do nich, kryjąc
się w ten sposób, dopóki by go nie ujrzały lub nie
usłyszały. Tropiąc tępą kłodę, człowieka, zbliżał się z
pogardliwą obojętnością tak, że cała dżungla wokoło
wiedziała, że idzie - wszyscy, prócz tropionych ludzi.
Umieściwszy się wśród gęstych liści drzewa, śledził
przechodzących. Była to nędzna hałastra, jedni
przybrani w mundury niemieckiej wschodnio-
afrykańskiej armii tubylczej, inni tylko w
poszczególnych częściach tego umundurowania, inni
wreszcie w pełnym prostoty stroju swych przodków
nader zbliżonym do nagości. Dużo było czarnych
kobiet, śmiejących się i rozmawiających z
mężczyznami. Wszyscy mężczyzni byli uzbrojeni w
niemieckie karabiny, mieli niemieckie pasy i
amunicję.
Nie było tam białych oficerów, niemniej Tarzan był
pewien, że to ludzie z jakiegoś niemieckiego
krajowego oddziału i domyślił się, że pozabijali
oficerów i uciekli do dżungli ze swymi kobietami;
niektóre z nich pewno ukradli w wioskach, które
musieli mijać. Widać było, że starali się jak
najbardziej oddalić od wybrzeża i niewątpliwie szli
na poszukiwanie ukrytego ostępu, gdzie mogliby
rozpocząć rządy terroru nad prymitywnie
uzbrojonymi mieszkańcami i łupiestwem, grabieżą,
rabunkiem bogacić się w sprzęt i kobiety kosztem
okolicy, w której osiądą.
Między dwiema czarnymi kobietami kroczyła
smukła, biała dziewczyna. Odzież jej była porwana,
głowa niczym nie osłonięta. Od czasu do czasu, bez
żadnej widocznej przyczyny, to jedna, to druga
Murzynka szarpały ją i popychały. Tarzan spoglądał
spod przymkniętych powiek. Pierwszym jego
odruchem było skoczyć i wyrwać dziewczynę z
okrutnych szponów. Poznał ją natychmiast i dlatego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates