[ Pobierz całość w formacie PDF ]
siedemdziesiąt osiem lat i doskonałe samopoczucie. Tala musiała
przyznać, że Pete trzymał się dzielnie. Był pełen szacunku wobec
starszej pani, a jednocześnie szczerze rozbawiony.
Tala siedziała obok Vincenta Oxleya, który po początkowym
entuzjazmie wobec niej, po kilku bacznych spojrzeniach na jej dziatki,
zaczął zachowywać się bardziej powściągliwie. Rachel siedziała po
drugiej stronie Pete'a i grzebała w talerzu, niedbale wsparta na łokciu.
Mace Jacobi, zgodnie z przewidywaniami Tali, bawił Irene i
Cody'ego opowieściami z życia słoni i studentów weterynarii.
- Czy będę mógł kiedyś przejechać się na słoniu? - zapytał w
pewnej chwili Cody.
Tala siłą powstrzymała się, żeby nie kopnąć go w kostkę. Pete
spojrzał na chłopca.
- One już nie wożą ludzi, są na emeryturze.
Cody westchnął, wyraznie zawiedziony. Jego ramiona smętnie
opadły. Tala teraz miała ochotę kopnąć w kostkę kogoś innego.
Mace starał się pocieszyć chłopca.
- Ale zawsze możesz do nas przyjechać, popatrzeć na nie i
pobawić się z nimi - powiedział.
Ramiona Cody'ego natychmiast uniosły się w górę.
- Twoja matka doskonale sobie z nimi daje radę - dorzucił Mace.
- Zwietnie je rozumie.
Rachel powiedziała półgębkiem coś, czego Tala nie dosłyszała.
- Co mówiłaś, kochanie? Rachel uniosła głowę.
- Powiedziałam: Zupełnie tak jak Sheena, Królowa Dżungli".
Jest taki stary komiks, leży gdzieś na strychu.
Irene aż zesztywniała, Mace z powagą spojrzał na Rachel.
- O ile dobrze pamiętam, Sheena jezdziła na zebrze. Trochę to
dziwne, ale pewnie możliwe. My w rezerwacie mamy indyjskie
słonie, to taki bardziej Rudyard Kipling niż stary komiks. -
Uśmiechnął się do niej dobrotliwie. - A oglądałaś może ten film o
Tippi w Afryce?
- Tak. Ubóstwiam ją - potwierdziła Rachel z entuzjazmem,
jakiego Tala nie widziała u swojej córki od wielu miesięcy.
- W takim razie musisz do nas wpaść i zobaczyć nasze
dziewczęta. Są równie interesujące jak zwierzęta Tippi, chociaż może
nieco mniejsze od niektórych.
- Mogłabym? Naprawdę? Kiedy?
Cud. Prawdziwy cud. Zpiąca królewna przetarta oczęta i zerwała
się na równe nogi.
Mace zmarszczył czoło.
- Co byś powiedziała na niedzielę po południu? Podobno ma się
ocieplić.
Rachel rzuciła okiem na Talę.
- A mama tam będzie? - zapytała, nagle czymś zaniepokojona.
- Nie sądzę, w weekendy ma wolne. Ale mógłbym sam zabrać
was oboje z Codym zaraz po mszy, jeśli oczywiście mama się zgodzi.
- Myślę, że... - zaczęła Tala i przerwała, widząc bezsens swoich
słów.
Cody złożył błagalnie dłonie.
- Mamo! Mamo! Zgódz się! Tala głęboko westchnęła.
- Jeśli myślisz, że to nie sprawi wam zbyt wiele kłopotu, Mace...
Cody podskoczył na krześle.
- Fantastycznie! Jedziemy do rezerwatu!
Tala złowiła przerażone spojrzenie Pete'a, który patrzył na Rachel
i Cody'ego z prawdziwym niesmakiem. Niech go licho, pomyślała. To
dobre dzieciaki, a jak on nie potrafi żyć normalnie jak inni ludzie,
trudno, jego problem.
- Czy ja też mógłbym się przyłączyć? - nieoczekiwanie zapytał
Oxley. - Nigdy nie widziałem słonia, to znaczy tylko w zoo i w cyrku.
- Publiczność nie ma wstępu do rezerwatu - twardo oświadczył
Pete, nie spuszczając oczu z ojca. - Takie są zasady.
- Naprawdę nie sprawiłbym kłopotu - nie ustępował Oxley.
Tala postanowiła interweniować. Nie pozwoli, żeby ten sztywniak
zepsuł dzieciom wycieczkę do rezerwatu.
- Miałam nadzieję - wtrąciła szybko - że zechce mi pan pokazać
te nowe domy. Myślałam właśnie, żeby się w przyszłości
przeprowadzić do miasta.
W jego oczach dostrzegła nadzieję - na dobry interes albo na coś
jeszcze. Wszystko jedno. Niech sobie myśli, co chce, trzeba ratować
dzieciaki.
Oxley na sekundę położył rękę na jej dłoni.
- Oczywiście, z przyjemnością. Mam coś zupełnie idealnego dla
pani i dzieci.
- Mamo, naprawdę? - W oczach Rachel zapaliły się światełka
nadziei.
Chyba się zagalopowała. Trzeba jak najszybciej wyjaśnić sprawę.
- Rachel, kiedyś w przyszłości na pewno do tego dojdzie.
Gdy to mówiła, zorientowała się, że Pete z jakiegoś powodu jest
wściekły. Na nią? Na ojca? Na dzieci? Na Oxleya? Na cały
wszechświat ze specjalnym uwzględnieniem ich galaktyki?
Postanowiła natychmiast zmienić temat rozmowy.
- Skąd sprowadziłeś słonie do rezerwatu, Pete? - spytała z
udanym zaciekawieniem.
Pete przez chwilę milczał.
- Nie sądzę, żeby państwo chcieli właśnie teraz to usłyszeć -
odparł w końcu.
- Tak, tak, chcemy! - Cody niecierpliwie kręcił się na krześle.
- W takim razie... chociaż uprzedzam, że to nie będzie zabawne. -
Pete obrzucił wzrokiem obecnych. - Sweetie była w pewnym małym
cyrku. Po śmierci właściciela zdechłaby z głodu, gdyby ktoś nie
znalazł w Internecie naszego adresu i nas nie zawiadomił. Kiedy ją
sprowadziłem, to była sama skóra i kości.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates