[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kędzierzawe włosy sterczały na wszystkie strony. Nagromadzona energia zdawała się zeń
buchać niemal widzialnymi falami. Sally była urzeczona.
- Jestem pewna, że rezerwat szalenie się panu spodoba - powiedziała z powagą. -
Zwierzęta są takie urocze.
Evan wiedział tylko, jak postępować z młodymi dziewczętami na planie; nie był też
najwidoczniej zachwycony stosunkiem nieszczęsnej Sally do zwierząt. Urocze? Nonsens! Dla
niego miały w tej chwili znaczenie wyłącznie symboliczne.
- No cóż... - odchrząknął i przez chwilę przypominał mi nieszczęsnego Wenkinsa.
Humor Konrada poprawił się błyskawicznie. Wygładził wąsy i spojrzał na Sally z
sympatią. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego mile, a zwracając się do Dana powiedziała:
- Tobie też by się tam spodobało. Jak przyjedziesz następnym razem, wybierzemy się.
Dan stwierdził, że marzy o tym. Konrad zapytał go, kiedy odjeżdża do Ameryki, na co
Dan odparł, że chyba za tydzień lub dziesięć dni. Sally zawołała na to, że Dan nie wyjedzie na
pewno przed premierą filmu Linka i dodała, że po projekcji jest przyjęcie, na które wybiera
się cała rodzina van Hurenów. Dan zapewnił ją, że pamięta o tym i że na pewno przyjdzie.
Patrzał na nią, a dziewczyna promieniała. W duchu wyraziłem nadzieję, że słoneczny
chłopiec jest równie zdolny do miłości jak do matematyki.
Evan i Konrad zostali na lunchu i do znudzenia omawiali lokalizacje wytypowane
tego rana. Jak wynikaÅ‚o z ich rozmowy, zamierzali stosować metodÄ™ cinema vérité, Konrad
miał się posługiwać ręcznym Arrifleksem i chwytać życie na gorąco, jak to mówią. Kiedy
byliśmy przy deserze, doszedłem do wniosku, że cały ten film, razem z jego symbolizmem,
słoniami i Bóg wie czym jeszcze, będzie nudny jak flaki z olejem.
Konrada interesowała przede wszystkim strona techniczna. A mnie w ogóle nic. Evan,
jak zwykle, pasjonował się każdym szczegółem i to ponad wszelką miarę.
- Więc bierzemy Arrifleksa - powiedział na zakończenie do Konrada. - Mogą się trafić
niepowtarzalne sytuacje... byłoby głupio, gdybyśmy nie mogli kręcić.
Konrad zgodził się. Potem obydwaj doszli do wniosku, że należałoby również zabrać
aparaturę dzwiękową. Kierownik produkcji wynajął im na przewodnika jednego ze
strażników leśnych i terenowe auto, więc będzie można bez trudu zabrać cały ekwipunek.
A jeżeli auto okaże się za ciasne, dodali, to chyba będzie można część ekwipunku
załadować do twojego samochodu, co? Zgodziłem się oczywiście. Przyrzekłem, że nazajutrz
rano podjadę pod ich hotel i zabiorę, co będzie trzeba.
*
Po ich odjezdzie odprawiłem samochód z szoferem, zafundowany mi przez firmę
Worldic i wynająłem sobie inny wóz. Kierowca, który przywiózł go pod Iguanę, pokazał
mi, jak się z nim obchodzić, i zapewnił, że wóz jest nowiusieńki, ledwo co dotarty, więc nie
powinien sprawiać najmniejszych kłopotów.
Udałem się na próbną przejażdżkę, zgubiłem drogę, nabyłem mapę i szczęśliwie
powróciłem do hotelu. Okazało się, że samochód nie ma wprawdzie przyspieszenia pod górę,
ale za to dobrze trzyma drogę; typowy wóz na przejażdżki niedzielne za miasto, dla
przewietrzenia babci i wnuczÄ…t.
Rozdział dwunasty
Przy pomocy mapy zajechałem bez przeszkód do domu Roderyka tuż przed
zmierzchem.
Ponieważ samochód stał na parkingu przez kilka godzin, sprawdziłem przed
wyruszeniem hamulce. Były, oczywiście, w porządku. Zrobiło mi się głupio, no ale miałem w
końcu prawo do obaw.
Roderyk mieszkał na szóstym piętrze. Od razu zaczął mnie namawiać, żebym obejrzał
widok z balkonu.
- Jest wspaniały, szczególnie o tej porze - powiedział. - We wszystkich punktach
miasta zaczynają się teraz zapalać światła. W dzień widać masę kominów fabrycznych i hałd,
i krzyżujących się dróg... chyba że pan lubi te przemysłowe krajobrazy... ale o zmierzchu to
wszystko siÄ™ zaciera...
Mimo woli zatrzymałem się na progu balkonu.
- Proszę, niech pan pozwoli. Chyba, że ma pan lęk przestrzeni.
- Nie, skÄ…d.
Wyszedłem więc na balkon i okazało się, że widok jest rzeczywiście wspaniały. Przed
nami, na południowym skłonie nieba, wisiał jak wielki latawiec Krzyż Południa, a w stronę
Durbanu wiła się, wypunktowana pomarańczowymi światłami, szeroka wstęga autostrady.
Zauważyłem, że Roderyk nie opiera się o żelazną balustradę. Ja też trzymałem się
blisko muru. Trochę się bałem, a jednocześnie karciłem się w duchu za głupie tchórzostwo:
było mi przykro, że nie ufam Roderykowi. Jakże zabójczą rzeczą jest podejrzliwość!
Wróciliśmy, oczywiście cali i zdrowi, do pokoju. Mięśnie moich szczęk i brzucha,
które były przez cały ten czas napięte, rozluzniły się. Idioto, uspokój się - mówiłem sobie, ale
nie mogłem się jakoś pozbyć myśli, że Roderyk był obecny zarówno przy historii z
mikrofonem, jak i wczoraj w kopalni.
Mieszkanko było niewielkie, ale urządzone z fantazją. Oliwkowy dywan, na nim
czarny, skórzany worek wypełniony gumowymi kulkami, który służył jako fotel. Zciany
koloru khaki, na ścianach abstrakcyjne obrazy, jaskrawe i wielkie, a pomiędzy nimi ciężkie,
mosiężne kinkiety. Przed sofą, pokrytą imitacją tygrysiej skóry, niski oszklony stół, a w
jednym kącie gigantyczna puszka po piwie - rzezba w stylu Andy Warhola. Całość robiła
wrażenie rozpaczliwego pędu do nowoczesności. Była najwidoczniej dziełem człowieka,
który powiedział sobie, że trzeba za wszelką cenę iść naprzód z żywymi, bo inaczej się zginie,
bo inaczej nie ma w ogóle egzystencji. Można było przyjąć za pewnik, że Roderyk pali
marihuanÄ™.
Miał, oczywiście, kosztowną instalację stereofoniczną. Nastawił bardzo awangardową
taśmę, może odrobinę przestarzałą w stosunku do tego, czego słuchało się teraz w Londynie,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcÄ™ już wiÄ™cej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates