[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie możesz czy nie chcesz? - zapytała, marszcząc
brwi.
Zrobił krok w jej stronę, ale odwróciła się do niego
plecami i zacisnęła dłonie na kuchennym blacie. Nie
zważając na to, podszedł i położył jej ręce na ramio-
nach.
- I jedno, i drugie. Sylwio, nie chcę rozmawiać z
tobą o interesach. - Zacisnął palce, więc musiała się
odwrócić. Podniosła głowę i spojrzała na niego oczy-
ma pełnymi łez.
- Nie potrafię tak jak ty oddzielić pracy od życia
osobistego - odparła głosem drżącym z przejęcia. Wy-
ślizgnęła się z jego objęć, przemknęła pod uniesionym
ramieniem i skierowała się do sypialni. - Muszę za-
brać kilka drobiazgów. Przenocuję u Rose. Możesz
spać w moim łóżku.
Wyszła, nie odwracając głowy.
Mimo zachęty Markus rozłożył kanapę i tam sobie
posłał. yle spal tej nocy, przewracał się z boku na
bok. Całkiem rozbudzony otworzył oczy, gdy było
jeszcze
S
R
ciemno. Zapalił światło i popatrzył na zegarek. Do-
chodziło pół do siódmej. Znalazł ręczniki i postanowił
wziąć prysznic. Miał nadzieję, że mocny strumień
wody przywróci mu jasność myśli.
Mimo woli obsesyjnie wracał do pomysłu włącze-
nia Colette do swego holdingu i zlikwidowania nie-
nawistnej dla niego nazwy. Firma pozostanie, ale pod
inną marką, na przykład Grey - biżuteria albo coś w
tym rodzaju. Tak bywa w świecie interesów, prze-
konywał samego siebie. Liczy się zysk i stały obrót
gotówki. Nie ma miejsca na sentymenty. Colette pod-
upada, więc Grey zyskuje nowe rynki zbytu. Markus
wolał nie zastanawiać się na opiniami, że marna kon-
dycja Colette jest następstwem jego giełdowych ma-
chinacji, które sprawiły, że cena akcji nagle spadła.
Takie chwyty są dozwolone, więc nie poczuwał się do
winy. Obserwatorzy rynku plotkują i wyolbrzymiają
całkiem błahe fakty. Z drugiej strony istotnie nie zadał
sobie trudu, żeby zdementować krążące już pogłoski.
Zarząd Colette potraktował je poważnie, wystąpił
przeciwko niemu na drogę sądową i przegrał, bo nie
miał żadnych dowodów potwierdzających plotki o
wrogich rzekomo posunięciach konkurencyjnej firmy.
Markus chwilami żałował, że nie przyszło mu do
głowy, aby wykorzystać fałszywą pogłoskę jako oręż
w giełdowej batalii o kontrolny pakiet akcji. Byłaby
nadzwyczaj skutecznym narzędziem, pomocnym w
urzeczywistnieniu jego planów. Przecież kiedy poszła
fama, że Colette upadnie, natychmiast zgłosiło
S
R
się do niego kilku akcjonariuszy, gotowych pozbyć
się własnego pakietu.
Rozmyślania o niedawnych transakcjach sprawiły,
że wrócił do rzeczywistości i uświadomił sobie, że
trzeba wrócić do domu i przebrać się, nim pojedzie do
pracy. Ubrał się, odsunął pięknie udrapowaną zasłonę
i wyjrzał przez okno na ulicę przysypaną trzy-
dziestocentymetrową warstwą białego puchu. Na
szczęście ulice zostały odśnieżone, więc uznał, że
jego mercedes dotrze jakoś do osiedla, gdzie w przy-
domowym garażu czekało auto bardziej nadające się
do jazdy w taką pogodę.
Włączył telewizor, wybrał kanał nadający progno-
zę pogody i uważnie wysłuchał szczegółowych do-
niesień. W nocy znów miał padać śnieg. W stanie
Indiana zimy bywały surowe. Przeszedł do kuchni i
podgrzał kawę, którą Sylwia zaparzyła wczoraj wie-
czorem, a której nie wypili, bo pani domu niespodzie-
wanie wyszła. Napar mu nie smakował, był kwaśna-
wy i jakby zwarzony - niczym jego nastrój tego ranka.
Markus wypił kilka łyków i ruszył do holu po kurtkę.
Kiedy ją wkładał, klucz obrócił się w zamku i do
mieszkania weszła Sylwia. Na widok gościa przysta-
nęła i przyglądała mu się w milczeniu.
- Dzień dobry - przywitał się uprzejmie, z pozoru
obojętnie. Wyglądała ślicznie. Miała na sobie piękny
kostium w kolorze lawendy, który podkreślał jasną
cerę i ciemne włosy.
- Dzień dobry - odparła. Wydawała się zakłopo-
tana. - Jeśli chodzi o wczorajszy wieczór...
S
R
Westchnął i uniósł rękę, żeby jej przerwać.
- Dobrze wiem, czego ode mnie chcesz.
- Nie&
Trochę zdziwiony przyglądał się jej bez słowa.
- Doszłam do wniosku, że nie mam prawa wyma-
gać od ciebie żadnych ustępstw w sprawach dotyczą-
cych interesów. - Wzięła głęboki oddech. - Przepra-
szam, że wczoraj tak się rozzłościłam. Ja tylko... bar-
dzo proszę, żebyś starannie rozważył każde wy-
powiedzenie, nim zaczną się zwolnienia. Większość
pracowników Colette to wspaniali ludzie, którzy nie
zasługują, żeby ich wyrzucać na bruk z powodu daw-
nej urazy.
- Robię interesy, więc nie ma mowy o urazie - od-
parł zniecierpliwiony, choć jego sumienie kwestiono-
wało prawdziwość tej uwagi. Nie mógł jednak pozo-
stać obojętny na nieme błaganie wielkich, smutnych
oczu, więc dodał: - Obiecuję, że zachowam wyjątko-
wą ostrożność, kiedy... jeżeli trzeba będzie podejmo-
wać decyzje personalne.
- Dzięki. - Sylwia na moment zacisnęła powieki.
Podszedł bliżej, objął ją i mocno przytulił.
- Sądziłem, że więcej się do mnie nie odezwiesz -
wyznał ze ściśniętym gardłem, bo przeżył prawdziwy
wstrząs, gdy uświadomił sobie, jak bardzo ulżyło mu,
gdy zaczęła z nim rozmawiać. Spragniony pocałunku
delikatnie uniósł głowę Sylwii, ale odsunęła się, nim
dotknął wargami jej ust.
- Gdybym była cwana, pewnie milczałabym jak
zaklęta, ale najwyrazniej brak mi życiowego sprytu,
S
R
bo nie byłam w stanie trzymać się od ciebie z daleka,
żeby dopiąć swego.
- Bardzo mnie to cieszy. - Pocałował ją zachłannie,
a gdy oddała pocałunek, niewiele brakowało, żeby
stracił panowanie nad sobą. Odsunął się i powiedział:
- Spotkajmy się jutro wieczorem. Kupiłem bilety do
teatru. Pójdziesz ze mną?
Kiwnęła głową, więc odszedł zadowolony, że ich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates