[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Co takiego? - zdumiał się Edward.
- Otumaniono, uśpiono, głodzono... Edward rozejrzał się bacznie dokoła.
- Mój Boże! Kto by pomyślał... ale wiedz, nie chcę tutaj rozmawiać. Te okna i w ogóle... Może pójdziemy do ciebie.
- Dobrze. Przywiozłeś mi rzeczy?
- Tak, oddałem portierowi.
- Bo wiesz, jak przez dwa tygodnie nie można się przebrać...
- Victorio, powiedz, co się z tobą działo. Wiem, co zrobimy. Jestem samochodem. Pojedziemy do Devonshire. Nie
byłaś tam, prawda?
- Devonshire? - Victoria patrzyła na Edwarda ze zdumieniem.
- Tak się nazywa takie jedno miejsce pod Bagdadem. Jest tam pięknie o tej porze roku. Chodzmy. Już nie pamiętam,
kiedy miałem cię tylko dla siebie.
- Wtedy, w Babilonie. Ale co z Rathbone'em i Gałązką Oliwną?
- Pal sześć Rathbone'a. Mam już powyżej dziurek w nosie tego starego osła.
Zbiegli po schodach i poszli do miejsca, gdzie Edward zaparkował samochód. Jechali przez Bagdad w kierunku
południowym szeroką arterią. Potem samochód skręcił, podskakiwał na wybojach, przemykał się między palmami,
przejeżdżał przez mostki na kanałach. Nieoczekiwanie dotarli do małego lasku otoczonego i poprzecinanego kanałami
irygacyjnymi. Drzewa, głównie migdałowce i morele, zaczynały właśnie kwitnąć. Miejsce jak z bajki. Za laskiem
widać było niedaleko Tygrys.
Wysiedli z samochodu i zaczęli się przechadzać wśród kwitnących drzew.
- Jak cudownie! - westchnęła Victoria. - Zupełnie jak w Anglii na wiosnę.
Powietrze było delikatne, ciepłe. Usiedli na zwalonym pniu, a nad ich głowami zwieszały się różowe kwiaty.
- A teraz, kochanie - powiedział Edward - mów, co się z tobą działo. Było mi po prostu okropnie bez ciebie.
- Naprawdę? - spytała Victoria, uśmiechając się w rozmarzeniu.
Opowiedziała mu wszystko po kolei. O fryzjerce. O woni chloroformu i jak się broniła. Jak obudziła się półprzytomna
i chora. Jak uciekła i spotkała przypadkowo Richarda Bakera, jak udawała Victorię Pauncefoot Jones w drodze na
wykopaliska i jak cudem odegrała rolę studentki archeologii, która musiała przyjechać z Anglii.
Edward wybuchnął śmiechem.
- Jesteś wspaniała, Victorio! Czego ty nie wymyślisz i nie odegrasz!
- Tak - powiedziała. - Moi wujkowie. Doktor Pauncefoot Jones, a przedtem biskup.
W tym momencie przypomniała sobie, o co miała spytać Edwarda w Basrze, kiedy pani Clayton zawołała ich na
drinka.
- Właśnie, miałam cię o coś spytać. Skąd wiedziałeś o biskupie?
Poczuła, jak ręka trzymająca jej dłoń nagle sztywnieje. Powiedział szybko, zbyt szybko:
- Przecież sama mi mówiłaś.
Victoria spojrzała na niego. Dziwne, myślała pózniej, czego może dokonać jedno małe, głupie, dziecinne potknięcie.
Zaskoczyła go. Nie miał gotowej odpowiedzi. Maska spadła z twarzy.
I kiedy Victoria przyglądała się Edwardowi, wszystko zaczęło się przesuwać i układać jak w kalejdoskopie: ujrzała
nagą prawdę. A może to się nie stało w niej nagle. Może w podświadomości nurtowało ją i gryzło pytanie: skąd
Edward wiedział o biskupie? I powoli, nieuchronnie zbliżała się do jedynie możliwej odpowiedzi: Edward nie
dowiedział się o biskupie Llangow od Victorii, mógł więc zdobyć tę wiadomość tylko od państwa Hamilton Clipp. Nie
widział się jednak z panią Clipp po jej przyjezdzie do Bagdadu, bo był w tym czasie w Basrze, czyli przekazali mu tę
informację, zanim sam opuścił Anglię. A więc wiedział z góry, że Victoria jedzie z panią Clipp, i cudowny zbieg
okoliczności nie był żadnym szczęśliwym przypadkiem. Wszystko było zaplanowane, zamierzone.
Patrząc na prawdziwego Edwarda, zrozumiała nagle, co miał na myśli Carmichael mówiąc o Lucyferze. Zrozumiała,
kogo zobaczył tamtego dnia w ogrodzie konsulatu, biegnąc korytarzem. Zobaczył tę oto piękną twarz, którą ona teraz
miała przed oczami, a była to twarz niewątpliwie piękna.
Jakożeś spadł z nieba, Lucyferze, który ś rano wschodził!
To nie Rathbone, to Edward, pełniący mało znaczącą funkcję, funkcję sekretarza, ale kontrolujący, planujący i
kierujący, posługujący się figurantem - Rathbone'em, który ją ostrzegł, by się oddaliła póki czas.
I patrząc na tę piękną, złą twarz, poczuła, że jej cielęcy zachwyt gdzieś się ulotnił. Jej uczucie do Edwarda nigdy nie
było miłością. Podobnie durzyła się kilka lat wcześniej w Humphreyu Bogarcie, a potem w diuku Edynburga. To było
zauroczenie. I Edward nigdy nie kochał jej, Victorii. Swój wdzięk wykorzystywał w konkretnym celu. Wtedy w
Londynie użył całego swego czaru, by ją poderwać, zrobił to w tak zwykły, naturalny sposób, że zakochała się bez
żadnych oporów. Ale była naiwna!
Nie do wiary, ile skojarzeń może przelecieć przez umysł w przeciągu kilku sekund. I wcale nie trzeba się głęboko
zastanawiać. To przychodzi samo. Pełna znajomość rzeczy, w mgnieniu oka. Może dlatego tak się dzieje, że w rzeczy-
wistości siedzi to gdzieś głęboko w człowieku.
Jednocześnie jakiś instynkt samozachowawczy, szybki jak wszystkie procesy myślowe Victorii, kazał jej zachować
głupkowaty, bezmyślny podziw na twarzy. Czuła bowiem instynktownie, że znajduje się w wielkim
niebezpieczeństwie. Tylko jedna rzecz mogła ją uratować, mogła zagrać tylko jedną kartą.
I natychmiast to zrobiła. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spiewajaco.keep.pl
  • © 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates