[ Pobierz całość w formacie PDF ]
miejsca. Peeta krwawi jednak zbyt mocno, więc Portia odprowadza go do gabinetu le-
karskiego. Pod ich nieobecność delektujemy się kremem oraz zupą z płatków róży. Wracają,
gdy kończymy jeść. Peeta ma dłonie w bandażach, a mnie dręczy poczucie winy. Jutro tra-
fimy na arenę. Oddał mi przysługę, a ja go pokaleczyłam. Czy to znaczy, że już zawsze będę
jego dłużniczką?
Po kolacji przechodzimy do salonu i oglądamy w telewizji powtórkę prezentacji. Wydaję się
sobie powierzchowna i płytka, kiedy wiruję i chichoczę w sukni, ale pozostali zapewniają
mnie, że jestem fantastyczna. Peeta rzeczywiście wypada czarująco, podbija serca widzów w
roli zakochanego chłopca. I oto znowu ja, zarumieniona i zmieszana, upiększona wprawnymi
dłońmi Cinny, ja, obiekt pożądania po wyznaniu Peety, ofiara niefortunnego zbiegu
okoliczności, ale nade wszystko niezapomniana uczestniczka igrzysk.
Kończy się hymn, ekran ciemnieje, w pokoju zapada cisza. Jutro o świcie wszyscy będziemy
na nogach, gotowi do wyjścia na arenę. Igrzyska nie rozpoczną się przed dziesiątą, bo wielu
mieszkańców Kapitolu pózno wstaje. My musimy zerwać się o brzasku. Trudno powiedzieć,
ile czasu zajmie nam podróż na arenę przygotowaną do tegorocznych igrzysk.
Wiem, że Haymitch i Effie nie wybiorą się z nami. Gdy tylko opuszczą Ośrodek, trafią do
Centrum Operacyjnego Igrzysk. Miejmy nadzieję, że tam sporządzą długą listę naszych
sponsorów, a także przemyślą, jak i kiedy dostarczyć nam podarunki. Cinna i Portia dotrą z
nami na miejsce, z którego zostaniemy wprowadzeni na arenę. Teraz jednak nadszedł czas
ostatecznych pożegnań.
100
Effie bierze nas oboje za ręce. Naprawdę ma łzy w oczach, gdy życzy nam wszystkiego
dobrego. Dziękuje nam, że byliśmy najlepszymi trybutami, jakimi miała zaszczyt się opieko-
wać. Na koniec, jako że nie byłaby sobą, gdyby nie powiedziała czegoś okropnego, dodaje:
Wcale się nie zdziwię, jeśli w przyszłym roku wreszcie dostanę awans do jakiegoś
porządnego dystryktu!
Całuje nas w policzki i pośpiesznie wychodzi, przejęta albo emocjami towarzyszącymi
rozstaniu, albo perspektywą lepszej przyszłości.
Haymitch, założywszy ręce, uważnie się nam przypatruje.
Czekamy na ostatnie rady mówi Peeta.
Gdy zabrzmi gong, wynoście się stamtąd w cholerę. Nie wolno wam brać udziału w rzezi,
do której dojdzie przy Rogu Obfitości. Po prostu zniknijcie, jak najbardziej zwiększcie dy-
stans do innych trybutów i znajdzcie zródło wody podkreśla. Jasne?
Co potem? pytam.
Nie dajcie się zabić odpowiada. Tej samej rady udzielił nam w pociągu, ale tym razem
nie jest pijany ani rozbawiony. W milczeniu kiwamy głowami. Nic dodać, nic ująć.
Idę do pokoju, a Peeta pozostaje, chce zamienić słowo z Portią. To dobrze. Nasze zapewne
nienaturalne pożegnanie odwlecze się do jutra. Aóżko jest już gotowe, ale nie widzę ru-
dowłosej dziewczyny. %7łałuję, że nie wiem, jak się nazywa, powinnam była ją spytać o imię.
Mogła je napisać albo wymigać. Ale pewnie zostałaby za to ukarana.
Biorę prysznic i zeskrobuję złotą farbę, zmywam makijaż, zapach piękna. Z ciężkiej pracy
zespołu wizażystów pozostają tylko płomienie na paznokciach. Postanawiam je oszczędzić,
żeby widzowie lepiej mnie kojarzyli. Oto ja, Katniss, dziewczyna która igra z ogniem. Może
w najbliższych dniach zdołam czerpać z nich siłę.
Wkładam grubą, mechatą koszulę nocną i kładę się do łóżka. Już po pięciu sekundach
uświadamiam sobie, że z pewnością nie zasnę. Niedobrze, bo ogromnie potrzebuję snu. Na
Wenie każda chwila dekoncentracji grozi śmiercią.
yle. Mija godzina, potem druga i trzecia, a powieki nie zaczęły mi ciążyć. W kółko
rozmyślam o tym, na jakim terenie się znajdę. Trafię na pustynię? Na bagna? Na lodowe
101
pustkowie? Liczę na to, że nie zabraknie tam drzew, które mnie zamaskują, wyżywią i
osłonią. Organizatorzy zwykle dbają o to, aby na arenie rosły drzewa, pustkowia są nudne.
Na otwartym terenie igrzyska zbyt szybko się kończą. Jaki będzie klimat? Na jakie ukryte
pułapki natrafimy? Co wymyślono, żeby nas rozruszać? Nie przestaję też myśleć o innych
zawodnikach...
Im bardziej potrzebuję snu, tym mniej chce mi się spać. Dochodzi do tego, że niepokój
wygania mnie z łóżka. Wychodzę na korytarz. Moje serce bije zbyt gwałtownie, oddycham
zbyt płytko. Pokój zaczął mi się kojarzyć z więzienną celą. Znów go zdemoluję, jeśli zaraz
nie odetchnę świeżym powietrzem. Biegnę do drzwi prowadzących na dach. Są otwarte na
oścież, pewnie ktoś zapomniał je zamknąć. Mniejsza z tym. Desperacka próba ucieczki i tak
nie wchodzi w grę, pole siłowe skutecznie ją udaremni. Poza tym wcale nie chcę uciekać, idę
się przewietrzyć. Mam ochotę popatrzeć na niebo i księżyc. To moja ostatnia spokojna noc,
jeszcze nikt na mnie nie poluje.
Na szczycie budynku nie ma lamp, ale gdy tylko bosymi stopami dotykam płytek
dachowych, zauważam jego sylwetkę, czarną na tle jak zwykle rozświetlonego Kapitolu. Na
ulicach jest spory ruch, słychać muzykę, śpiew i klaksony samochodów. Grube tafle szyb w
moim pokoju skutecznie tłumki odgłosy miasta. Jeszcze mogę się wycofać, na pewno mnie
nic zauważył ani nie usłyszał w tej kakofonii dzwięków. Nocne powietrze jest jednak tak
przyjemne, że nie byłabym w stanie wrócić do dusznej klatki, w której kazano mi mieszkać.
Zresztą, równie dobrze mogę z nim porozmawiać. Co za różnica?
Bezgłośnie stąpam po płytkach, przystaję metr od, jego pleców.
Powinieneś się przespać mówię.
Drgnął, ale się nie odwraca. Zauważam, że lekko kręci głową.
Nie chciałem przegapić imprezy wyjaśnia. W sumie zorganizowano ją na naszą
cześć.
Staję u jego boku, wychylam się przez barierkę. Na szerokich ulicach widać tłum
roztańczonych ludzi. Wbijam wzrok w ich maleńkie postaci, usiłuję dostrzec szczegóły.
To bal przebierańców? pytam.
102
Kto to wie? Peeta wzrusza ramionami. Miejscowi na co dzień ubierają się jak
wariaci. Też nie możesz spać?
Nie potrafię się odprężyć.
Przejmujesz się rodziną?
Nie zaprzeczam z lekkim poczuciem winy. Zastanawiam się, co przyniesie jutro.
Rzecz jasna, tylko tracę czas. W świetle latarni ulicznych widzę teraz twarz Peety i jego
niezdarnie złożone dłonie w bandażach. Jeszcze raz przepraszam, że się przeze mnie
pokaleczyłeś.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates