[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mieli go za umarłego. Lecz Tarnina wiedziała, że żyje, i wiedziała także,
dokąd się schronił. Czego chcą Arabowie od białych ludzi? Czego chcą biali
ludzie od Daina? Czyżby zamierzali go zabić? Mogłaby im wszystko
powiedzieć& Nie, nie powie im nic! przekradnie się do niego w nocy, sprzeda
mu własne jego życie za słowo, za uśmiech - chociażby za skinienie - a
potem będzie jego niewolnicą w odległej krainie, z dala od Niny. Ale czyhają
różne niebezpieczeństwa. Jednooki Babalatji wie wszystko, a żona białego
jest czarownicą. Mogą zdradzić tajemnicę. A Nina? Trzeba pójść i zobaczyć.
Zboczyła w pośpiechu ze ścieżki i biegła ku domowi Almayera przez
zarośla i gaj palmowy. Znalazła się z tyłu domu, gdzie szeroki rów pełen wody
sączącej się z rzeki oddzielał kampung od reszty osady. Gąszcz krył przed jej
wzrokiem rozległy dziedziniec z szopą kuchenną. Wykwitały stamtąd smukłe
kolumienki dymu; dzwięk obcych głosów zdradzał, że  morscy ludzie z
wojennego statku już wylądowali i obozują między rowem a domem. Z lewej
strony zbliżyła się do rowu któraś z niewolnic Almayera i schyliła się nad
lśniącą wodą szorując rondel. Na prawo szczyty drzew w bananowym lasku
chwiały się i wstrząsały pod dotknięciem niewidzialnych rąk zrywających
owoce. Na cichej wodzie rowu tkwiło kilka czółen uwiązanych do tęgiego pala,
tworząc niemal rodzaj mostu tuż przed Tarniną. Gwar na dziedzińcu
rozsypywał się niekiedy w grad okrzyków, śmiechów i nawoływań, po czym
ucichał stopniowo, aby po chwili znów wrzawą wybuchnąć. Wątły niebieski
dym gęstniał czerniejąc, rozwłóczył się wonnymi smugami po zatoce i owijał
Tarninę duszną oponą; potem, gdy ogień wgryzł się już w świeże polana, dym
znikał w jasnym blasku słońca i tylko aromat pachnącego drzewa niósł się z
powiewem od trzaskających ognisk.
Umieściła tacę na pniu i stała z oczyma zwróconymi w stronę domu,
którego dach i część bielonej ściany widać było między krzewami. Niewolnica
skończyła swoją pracę, spojrzała z ciekawością w stronę Tarniny i zapuściła
się znów w gęstwę krzaków ku dziedzińcowi. Tarnina pozostała teraz w
zupełnej samotności. Rzuciła się na ziemię i skryła twarz w rękach. Będąc już
tak blisko poczuła, że nie ma odwagi spojrzeć na Ninę. Za każdym razem,
gdy rozlegały się krzyki, drżała w obawie, że usłyszy jej głos. Postanowiła
czekać, aż się ściemni, i udać się wprost do kryjówki Daina. Z miejsca, gdzie
leżała, mogła śledzić poruszenia białych i Niny - wszystkich przyjaciół Daina i
wszystkich jego wrogów. Nienawidziła jednako i jednych, i drugich, gdyż i
jedni, i drudzy chcieli jej go zabrać. Przytaiła się w bujnej trawie oczekując
zachodu słońca, które przeciągało w nieskończoność swoją wędrówkę po
niebie.
Z drugiej strony rowu, za krzakami, majtkowie z fregaty, zaproszeni
gościnnie przez Almayera, rozłożyli się obozem naokoło jasnych ognisk.
Almayer pod wpływem próśb i nalegań Niny otrząsnął się wreszcie z apatii i
znalazł się w porę na wybrzeżu, aby powitać oficerów. Dowodzący porucznik
przyjął zaproszenie Almayera i zauważył, że tak czy owak mają do niego
interes - może nawet nie bardzo przyjemny - dodał. Almayer ledwie go
słyszał. Machinalnie podał rękę gościom i szedł naprzód ku domowi. Niejasno
zdawał sobie sprawę z uprzejmych słów, którymi witał nieznajomych, choć
powtarzał je po kilkakroć wysilając się na swobodę. Zmieszanie jego nie uszło
uwagi oficerów; starszy szepnął drugiemu na ucho, iż trzezwość Almayera
pozostawia wiele do życzenia. Młody podporucznik roześmiał się i wyraził
nadzieję, że mimo to biały człowiek da im chyba coś do wypicia.
- Ten nie wygląda niebezpiecznie - dodał, gdy wstępowali powoli za
Almayerem na schody werandy.
- Wcale nie, wygląda prędzej na głupca niż na łotra; słyszałem o nim -
odparł starszy.
Zasiedli naokoło stołu. Almayer przyrządził trzęsącymi się rękoma
cocktaile z dżynu, poczęstował gości i pił razem z nimi, czując, jak z każdym
łykiem wstępuje w niego siła, spokój i zdolność do pokonania wszelkich
trudności. Nie wiedział, co się stało z brygiem, i nie podejrzewał prawdziwego
celu wizyty oficerów. Miał niejasne wrażenie, że władze holenderskie
przewąchały coś niecoś o handlu prochem, ale nie obawiał się niczego poza
jakimś chwilowym kłopotem. Wychylił szklankę i jął swobodnie gawędzić,
rozparty wygodnie w fotelu, z nogą przerzuconą przez poręcz. Porucznik
siedział okrakiem na krześle, z żarzącym się cygarem w kącie ust, i z
przebiegłym uśmiechem przysłuchiwał się Almayerowi zza gęstych kłębów
dymu wymykających się przez zaciśnięte wargi. Młody podporucznik oparł
łokcie o stół, głowę ujął w dłonie i spoglądał sennie, odurzony zmęczeniem i
dżynem. Almayer wciąż mówił:
- Wielka to przyjemność widzieć tu u nas białe twarze. Przez długie lata
żyłem w zupełnej samotności. Panowie rozumiecie: Malaje - cóż to za
towarzystwo dla białego człowieka! A przy tym, oni nie są dla nas przyjaznie
usposobieni. Wcale nas nie rozumieją. To skończone łotry. Zdaje mi się, że
jestem jedynym białym, który zamieszkuje na stałe wschodnie wybrzeże.
Mamy tu czasem gości z Makassaru czy Singapuru - kupców, ajentów,
badaczy, ale rzadko. Rok temu, a może i więcej, bawił tu pewien uczony.
Mieszkał u mnie i pił od rana do nocy. %7łył sobie wesoło przez kilka miesięcy,
a kiedy zabrakło wreszcie trunków, które przywiózł ze sobą, wrócił do Batawii
ze sprawozdaniem o mineralnych bogactwach w głębi wyspy. Ha, ha, ha!
dobre, co?
Urwał nagle i powiódł po gościach bezmyślnym wzrokiem. Oficerowie
śmieli się, a on powtarzał wciąż to samo:  Dain nie żyje. Na nic wszystkie
moje plany. Przepadła ostatnia nadzieja - wszystko przepadło. Zamarło w
nim serce. Uczuł się zmożony jak gdyby śmiertelną chorobą.
- To doskonałe! znakomite! - wykrzykiwali obaj oficerowie.
Almayer otrząsnął się z przygnębienia w nowym przypływie
gadatliwości. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spiewajaco.keep.pl
  • © 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates