[ Pobierz całość w formacie PDF ]
naśladować; ale naśladują nieudolnie, trzeba
zobaczyć, jak tego swojego gonionego wyfikują
prawdziwi pijacy, jeśli chce się ocenić, ile ma on
w sobie wykwintu, odtwarzany na serio.
Wypróbowaną już markę posiada także sama
melodia, nieprzerwana fala karnawałowego
132/161
rozwrzeszczenia bijąca przez całe godziny z sze-
roko rozwartych ust, wciąż na jedną i tę samą nutę
chrypiącego puzonu. Co do Coupeau, to wydawał
on z siebie ryki zwierzęcia, któremu zmiażdżono
łapę. I kierunek: kapela, panie osobno, panowie
osobno!
Boże! co jemu jest?... co jemu jest?...
powtarzała Gerwazyna, przestraszona.
Dyżurny lekarz, tęgi blondyn, różowy na
twarzy, w białym kitlu, siedział najspokojniej w
świecie i robił jakieś notatki. Wypadek był
ciekawy, lekarz nie opuszczał chorego.
Może pani tu chwilę pobyć, jeśli pani chce
powiedziałdo praczki. Ale niech siępani za-
chowuje jak najciszej... Gdyby nawet spróbowała
pani do niego przemówić, to i tak pani nie pozna.
Istotnie, Coupeau jak gdyby wcale żony nie
zauważył. Wchodząc nie mogła mu się dobrze
przyjrzeć, tak szamotał się po całym pokoju. Ter-
az, kiedy zobaczyła go z bliska, ręce jej opadły. Na
Boga, czyż możliwe, żeby to był on z tą twarzą
o przekrwionych oczach, z zaskorupiałymi całkiem
ustami? Na pewno by go nie poznała. Z początku
nie wiadomo dlaczego stroił wciąż jakieś miny, ni
stąd, ni zowąd wykrzywiając gębę; nos mu się
zmarszczył, policzki zaklęsły istny zwierzęcy
133/161
pyszczek. Ciało miał tak rozgorączkowane, że w
powietrzu naokoło niego wytwarzała się para; po
skórze,. jakby polakierowanej, ściekały mu grube
krople potu. Po tych jego zawziętych pląsach ar-
lekina można było jednakowoż poznać, że czuje
się nieswojo, że głowa mu ciąży, że bolą go ręce i
nogi.
Gerwazyna podeszła do lekarza, który ha
oparciu krzesła wystukiwał palcami jakąś
melodyjkę.
Proszę pana, panie doktorze, więc tym
razem to sprawa poważna?
W odpowiedzi lekarz kiwnął głową.
Proszę pana, on tam chyba coś sobie mam-
rocze pod nosem?... Słyszy pan? co on takiego ga-
da?
Ma jakieś przywidzenia odmruknął jej
młody człowiek. Cicho! niech mi pani nie
przeszkadza słuchać.
Coupeau mówił urywanym głosem, ale jakieś
figlarne ogniki błyskały mu w oczach. Rozglądał
się po podłodze to na prawo, to na lewo i kręcił się
w kółko, jakby buszował po lasku w Vincennes roz-
mawiając z samym sobą.
Ach! a to jakie to ładne, jakie to cacane...
Są i szałasy, prawdziwy jarmark... I ta muzyczka,
134/161
coś milutkiego! To ci zabawa! tam w środku tłuką
dzbanki... Co za szyki! O! jaka to iluminacja! w
powietrzu pełno czerwonych balonów, a pod-
skakuje toto, a umyka!... O! o! ile latarni wśród
drzew!... Nie ma co, bardzo przyjemnie! Sika toto
ze wszystkich stron, fontanny, kaskady, ta woda
śpiewająca, oh!. śpiewająca głosem dziecka z koś-
cielnego chóru... Te kaskady, coś nadzwycza-
jnego!
I wyprężał się całym ciałem, jakby po to, żeby
lepiej słyszeć tę. rozkoszną piosenkę wody; pełną
piersią wdychał powietrze, jakby pił wonny deszcz
opadający znad fontann. Ale twarz jego na nowo
przybierała zwolna wyraz trwogi. Schylił się i jak
najszybciej począł przemykać pod ścianami sepa-
ratki, wydając złowrogie pomruki:
To wszystko to znowu jakieś szacherki-
macherki!... Miałem się na baczności... Milczeć,
hultaje! Tak, kpicie sobie ze mnie. Popijacie i
gardłujecie tam w środku z tymi swoimi dziwkami,
byleby tylko zrobić mi na złość... Ja was wszys-
tkich rozniosę razem z tym całym waszym sza-
łasem!... Do kroćset, dacie mi wreszcie spokój czy
nie!
Zaciskał pięści; potem wydał chrapliwy okrzyk
i zaczął biec pochylając się prawie do samej ziemi.
135/161
Coś przy tym bełkotał szczękając zębami z przer-
ażenia:
To naumyślnie , żebym się zabił. Nie, nie
rzucę się tam!... Z całą tą wodą, to chodzi tylko o
jedno: żebym okazał się tchórzem. Nie, nie rzucę
się!
Kaskady, które pierzchały, kiedy się do nich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates