[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Proszę na to nie liczyć - przerwała jej Maddy chłodno. - Naruszyła pani
tajemnicę lekarską i doktor nie może tak łatwo przejść nad tym do porządku
dziennego. A teraz niech pani już lepiej idzie.
- 69 -
S
R
Gdy tylko pani Gumbrill opuściła przychodnię, Madeleine zamknęła za
nią drzwi i poszła do siebie na górę. Zaparzyła herbatę i zaczęła rozmyślać nad
tym, co się wydarzyło.
Gdyby chociaż wyraziła skruchę i nie była taka bezczelna, dałabym jej
ostrzeżenie i na tym by się wszystko skończyło.
Ale tak? Kto wie, może to w dodatku nie pierwszy raz? Postanowiła więc,
choć niechętnie, powiadomić o wszystkim Stewarta. Ale nie dziś. Najwyrazniej
jeszcze nie wrócił, bo parking był pusty, choć minęły już dwie godziny od jego
wyjazdu.
Co zastał na tej farmie? Co się tam w ogóle dzieje? Szkoda, że nie
zaproponowałam mu swojej pomocy. Mogłabym się na coś przydać, nacisnąć na
przykład tętnicę czy zrobić zastrzyk, a choćby dodać otuchy temu rannemu
chłopakowi.
Ciekawe tylko, czy bym sobie dała radę? Pojęcia przecież nie mam o
udzielaniu pierwszej pomocy w prymitywnych warunkach, poza szpitalem.
A jeśli ten byk zaatakował Stewarta? Serce podeszło jej do gardła. Może i
jego nadział na rogi? Ale to chyba niemożliwe, próbowała pocieszyć samą
siebie. Na pewno został zabrany, gdy tylko znaleziono rannego chłopca.
Najwyrazniej ponosi mnie wyobraznia!
Stewartowi nic się nie stało, walczy teraz o życie człowieka. I lęka się
pewnie, czy mu się to uda, zanim przyjedzie karetka. Gdyby mu się nie udało...
Maddy wiedziała dobrze z własnego doświadczenia, co się czuje przy śmierci
pacjenta.
Sprawa pani Gumbrill wydawała się przy tym wszystkim mało ważna. Z
pewnością popełniła ona poważne wykroczenie i nie może jej to ujść płazem,
ale można z tym zaczekać do jutra.
Trellawney wrócił po siódmej. Gdy tylko usłyszała jego samochód,
chciała od razu zbiec na dół i spytać o wydarzenia na farmie. Zmusiła się jednak
do pozostania na miejscu. Nie może mu teraz zawracać głowy. Jest z pewnością
- 70 -
S
R
zmęczony, niewykluczone, że pokrwawiony i jedyne, o czym pewnie marzy, to
prysznic, kolacja i sen.
Z zadawaniem pytań trzeba poczekać do rana.
Obudziła się wcześnie, a gdy kończyła jeść śniadanie, zobaczyła przez
okno Stewarta, który szedł właśnie do przychodni. Odstawiła kubek i zbiegła
szybko na dół, aby go powitać. Pierwsza znalazła się w przychodni, zaczekała
więc na niego w drzwiach dla personelu.
- I jak się to wczoraj skończyło? - zapytała, kładąc mu rękę na ramieniu,
gdy tylko wszedł.
Z oczu Stewarta wyzierał smutek. Wyglądał na zmęczonego i miał
wymizerowaną twarz. Nie ulegało wątpliwości, że poniósł porażkę.
- Umarł, gdy wnosiliśmy go do karetki. Stracił za dużo krwi i był w stanie
szoku. Odniósł okropne rany; podobne widywałem tylko u ofiar poważnych
wypadków drogowych. Byk najpierw podrzucił go, a potem nadział na rogi.
Zrobiłem wszystko, co mogłem, ale co z tego? Nie była to wystarczająca
pomoc.
Stewart wyrecytował to wszystko martwym, trochę monotonnym głosem,
a potem szybkim krokiem ruszył przed siebie w stronę gabinetu. Maddy
podążyła za nim, próbując dotrzymać mu kroku. Wiedziała, że właśnie teraz
potrzebna jest Stewartowi rozmowa z kimś, kto go rozumie i kto mu współczuje,
choć on sam może sobie z tego nie zdawać na razie sprawy.
- Mnie naprawdę nie trzeba pocieszać, siostro - odezwał się. - To nie
pierwszy pacjent, który przy mnie umarł, i znając życie, wiem, że z pewnością
nie ostatni.
Nie zwróciła najmniejszej uwagi ani na ton jego głosu, ani na niechętne
spojrzenie.
- Człowiek czasem musi się wygadać - wtrąciła cicho, gdy wchodzili do
gabinetu.
- 71 -
S
R
- Człowiek musi czasem się wygadać - powtórzył z ironią, a rysy twarzy
jeszcze się zaostrzyły.
Wyczuła, że za wszelką cenę trzeba go zmusić do rozmowy. Z pewnością
nie zareagowałby tak mocno na śmierć chłopca, gdyby nie powody natury
osobistej. Jeśli nie wyrzuci teraz wszystkiego z siebie, będzie to wzbierać w nim
jak wrzód i jego cierpienia nie będą miały końca.
Muszę znalezć jakiś sposób, aby do niego dotrzeć!
- Rozumiem doskonale, że nie jest to może najlepsza pora do rozmów -
zaczęła, starając się mówić cicho i spokojnie - ale może potem znajdziemy
chwilę? - zakończyła, kierując się do drzwi
- Zostań! Posłusznie zawróciła.
- To był jeszcze dzieciak, miał zaledwie szesnaście lat. Bardzo chciał
pomóc matce i dopiero zaczął pracować na farmie. Co on w ogóle robił w tej
zagrodzie dla byków? - mówił Stewart, nie spuszczając oczu z Maddy.
Stał, zaciskając mocno pięści, aż pobielały mu kostki.
- To był koszmarny widok. Chłopak miał rozpłatany brzuch, jakby go ktoś
przebił bagnetem. Jego matka... Nie zapomnę nigdy wyrazu jej twarzy. Poznałaś
panią Cundy, to matka tych blizniaków, zwykle roześmiana, wesoła. Nie-
szczęsna kobieta, w zeszłym roku straciła męża, a teraz...
- Podniósł ręce do góry, jakby wzywał pomocy, a z gardła dobywał mu się
niewyrazny szept. - Po czymś takim zaczynam wątpić, czy warto to wszystko
dalej ciągnąć! Człowiek bywa zupełnie bezsilny. Przez chwilę zastanawiałem
się, od czego w ogóle zacząć. Trudno mi było uwierzyć, że on jeszcze żyje.
Miała tak wielką ochotę dotknąć go, pocieszyć, ale jakiś głos wewnętrzny
ją wstrzymał. Nie wolno się narzucać! Nie można przesadzać w okazywaniu
współczucia! Stewart musi sam stawić temu czoło.
- Trzeba ciągnąć - odezwała się stanowczo. - Wszystkich nas prześladują
podobne myśli, ale cóż innego nam pozostaje? Musimy robić swoje, choć często
wydaje się to wszystko beznadziejne. I tak właśnie pan postąpił.
- 72 -
S
R
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates