[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kłótnia, ponieważ dziecko-gość nie chce ciągle ustępować dziecku-gospodarzowi, które
nieustannie wyznacza reguły zabawy. Po dwóch godzinach przynajmniej jeden bąbel chce
koniecznie oglądać telewizję albo układać tor dla samochodów wyścigowych, co nie zawsze
jest możliwe. Kiedy już mamusia wyciągnie upragnioną zabawkę z najciemniejszego kąta
piwnicy, musi czuwać na podłodze nad stabilizacją powyginanego toru. W końcu udaje się
przymocować go mocno do posadzki, ale zaraz okazuje się, że dzieci są już znudzone sa-
mym jego układaniem. Przychodzi im za to ochota na zabawę w zamek rycerski z serii
Playmobil, więc jego części zostają wkrótce rozrzucone po całym dziecinnym pokoju. W
sumie dobrze się składa, bo do zabawy torem wyścigowym brakuje jednego samochodziku.
Kiedy chaos osiąga punkt kulminacyjny, a części playmobilu wymieszane są z prawie
dwoma kilogramami klocków lego, przyjeżdżają rodzice po dziecko-gościa. Na placu boju
pozostają: salon, który wygląda tak, jakby przeszło przez niego tornado, i wyczerpana mat-
ka. Może problem leży we mnie i po prostu nie potrafię zapanować nad maluchami?
Podczas lekcji jazdy konnej najczęściej idziemy z Markiem na spacer. W ten sposób
łapiemy trochę świeżego powietrza, a mnie udaje się uciec od obowiązkowej babskiej pa-
planiny. Nie w tym rzecz, że nie lubię kobiecych pogaduszek. Ale najchętniej plotkuję z
przyjaciółkami, a te kobiety nimi nie są. Aączy nas jedno: córki w podobnym wieku, które
mają bzika na punkcie koni. Więc temat jest jeden - rozmawia się o dzieciach. Nie ma tra-
gedii, parę z tych babek wygląda naprawdę miło. Niektóre wydają się nawet sympatyczne i
pewnie mogłybyśmy zostać przyjaciółkami. Niestety, rzadko do tego dochodzi. Pozostaje-
my raczej przy powierzchownych tematach - patrzymy na siebie, wymieniamy nieistotne
informacje i podziwiamy nasze utalentowane dzieciaki. Sądzę, że wszystkie mamusie w
gruncie rzeczy nudzą się tak samo jak ja. Jak pięknie, że minęło już popołudnie. A ja wy-
jątkowo nie wdepnęłam w ani jedną końską kupę. Mam nadzieję, że to na szczęście.
Christoph wraca do domu wieczorem, jak gdyby nigdy nic. Punktualnie na kolację.
Ależ on ma nerwy! Spędza noc poza domem, przez cały dzień nie daje znaku życia, a potem
wraca sobie tak po prostu. Punkt siódma klucz zgrzyta w zamku i mąż marnotrawny wcho-
dzi do przedpokoju. Ani przepraszam, ani wielkiego bukietu kwiatów - nic. Tylko Chri-
stoph, taki jak zawsze. Patrzę na niego wyczekująco. Odpowiada mi takim samym spojrze-
R
L
T
niem, mówi krótko i lakonicznie cześć" podchodzi do dzieci. Nie daje mi buziaka ani mnie
nie przytula.
- Dzień dobry, moje słodkie - wita obydwoje i demonstracyjnie ściska się z nimi, tak
jakby wrócił właśnie do domu z kilkutygodniowego obozu przetrwania.
Co on chce mi tym udowodnić? Czy to rodzaj kary dla mnie? Ani myślę powstrzy-
mywać się od choćby zdawkowej rozmowy - jeśli on uważa, że powinien sprawiać wrażenie
całkiem wyluzowanego, ja też mogę.
- Gdzie byłeś dzisiejszej nocy? - pytam tak obojętnie, jak tylko potrafię, nie zważając
na obecność dzieci. Po prostu nie mogę się powstrzymać.
- Jak to gdzie. Tam, gdzie mnie wysłałaś! - Christoph odpowiada jakby od niechcenia,
a ja jestem bliska ataku furii.
Co to ma znaczyć? U Michelle!? Związek już skonsumowany!?
- Czy dobrze zrozumiałam? - nie pytam wprost, bo oczywiście mam nadzieję, że zaraz
wybuchnie śmiechem, powie bzdura" i wezmie mnie w ramiona.
Nic takiego się nie dzieje. Christoph idzie w stronę schodów i mówi tylko:
- Myślę, Andrea, że nie można tu nic zrozumieć na opak.
Mój mąż nocuje u Belle Michelle, nie dzwoni cały następny dzień, aż w końcu poja-
wia się w domu, jakby nic się nie stało.
- I jak było? Fantastycznie? - krzyczę za nim. Aaskawca jest w drodze do sypialni,
żeby się przebrać. Zciąga garnitur, wkłada coś swobodniejszego.
- Miło, że pytasz. Wszystko w najlepszym porządku! Nawet więcej niż fantastycznie,
jeśli chcesz wiedzieć - odkrzykuje.
Jednocześnie chcę i nie chcę wiedzieć. Mam raczej ambiwalentny stosunek do tych
informacji. Jedno jest pewne: czuję się paskudnie, miałabym ochotę pobiec za Christophem
i mocno nim potrząsnąć. Wyć, krzyczeć albo od razu go wyrzucić. Tymczasem stoję, jak
sparaliżowana, w salonie. Czuję się bezradna i wytrącona z równowagi. Mimo wszystkich
mrożących krew w żyłach wizji związanych z dzisiejszą nocą naprawdę nie przypuszcza-
łam, że Christoph wskoczy do łóżka Belle Michelle. Dzieci są zakłopotane.
- Co się dzieje? - pyta Claudia.
Mówię:
- Nic. - I patrzę na nią surowo, wykluczając tym samym ewentualne dalsze pytania.
R
L
T
Najchętniej bym po prostu wyszła. Włożyła buty i otworzyła drzwi. %7łeby wiedział,
jak to jest, kiedy ktoś tak po prostu sobie znika. Gdybym paliła, mogłabym przynajmniej jak
na tych wszystkich filmach wyjść po paczkę papierosów. A potem dokąd? Może pojechać
do Monachium, do Heike? Niestety, tak łatwo się nie da. Co ja zrobię bez dzieci? Chociaż
są przecież także i jego. Perspektywa ucieczki kusi, jednak moje matczyne serce jeszcze mi
na nią nie pozwala. Jeszcze nie!
Ale przecież nie mogę stać tutaj, kroić chleba na kolację, wyciągać wędliny z lodówki
i udawać, że nic się nie stało! Z drugiej strony, w ekstremalnych sytuacjach domowych na-
leży zachować rozsądek i działać z rozmysłem. Nakrywam więc do stołu, kroję nawet parę
ogórków i pomidorów oraz przynoszę małżonkowi piwo. Czuję się niczym sterowana pilo-
tem perfekcyjna mamusia. Nie jestem jednak w stanie zawołać go na kolację. Wysyłam
Claudię. Kiedy siedzimy przy stole i milcząc, zjadamy kanapki, myślę intensywnie.
Co on może, mogę i ja! Nie ucieknę jak chora z zazdrości, obrażona, przepełniona
nienawiścią i poniżona żona ani nie położę się na sofie, żeby się nad sobą użalać. Chociaż
dokładnie tak się czuję: jestem chora z zazdrości, obrażona, przepełniona nienawiścią i
upokorzona. Normalną reakcją byłoby zrobienie sceny - ze wszystkimi jej nieodłącznymi
elementami - krzykiem, płaczem i oczywiście grozbą: Zostawiam cię, ty świnio, zabieram
dzieci, wszystkie twoje pieniądze, a nawet twoje zasrane bmw. Niech teraz twoja Michelle
kroi ci ogóreczki". Dokładnie to wykrzyczałabym mu w twarz. Ale nie zrobię tego. Ze-
mszczę się inaczej. Pokażę temu pozbawionemu uczuć grubianinowi, który jakże trywialnie
migdali się ze swoją koleżanką z pracy, co znaczy emocjonalny ból. A ta okropna ropucha
Michelle jeszcze mnie popamięta! Urządzę tej gruchającej parce piekło na ziemi! A on bę-
dzie tarzał się przede mną, błagając, żebym do niego wróciła!
- Nie ma jajek na twardo? - Mężczyzna, który spędził noc poza domem, raczył do
mnie przemówić!
Co za odwaga! Jak gdyby nigdy nic! Mam na końcu języka: Twoimi jajkami zajmuje
się teraz inna!". Udaje mi się jednak opanować, nie tylko dlatego, że zachowałabym się or-
dynarnie. Po prostu już trochę odreagowałam, przynajmniej mentalnie.
- Jajka są w lodówce - odpowiadam zamiast tego i wydaję się sobie bardzo dojrzała. I
bardzo opanowana. Niemal mądra.
- Ugotowane na twardo? - dopytuje się Christoph.
R
L
T
O co tu chodzi? Czy on tak na poważnie? Zawsze stanowiło dla mnie zagadkę, do
czego mężczyzni są zdolni. Przejść do zwykłego porządku rzeczy. Wyłączyć poza nawias
nieprzyjemne sprawy. Czy coś takiego nie nazywa się selektywnym postrzeganiem? Nocuje
u Belle Michelle, biurowej zdziry (dojrzała osoba tak by nie powiedziała, wiem!), i pyta
mnie o ugotowane na twardo jaja.
- Jeśli chcesz jajka na twardo, ugotuj sobie - odpowiadam mu tak spokojnie, jak to
tylko możliwe.
Dla mnie to kropka nad i". Ani śladu skruchy czy pokory, zamiast tego żądanie do-
datkowych usług.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates