[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tę kupę żelastwa. Usiadłszy przy kierownicy stwierdził, że  kupa żelastwa ma na liczniku
zaledwie tysiąc kilometrów i jest nowoczesnym nieseryjnym samochodem. Bez trudu
zorientował się, że powód awarii jest bardzo prozaiczny: w baku zabrakło benzyny,
wyczerpana została nawet rezerwa. Kanister w bagażniku uratował sytuację.
Ponownie usiadł przy kierownicy, wsłuchiwał się w ledwo uchwytny szum motoru, z
ukosa obserwował siedzącą obok niego dziewczynę. Miała dwadzieścia trzy, najwyżej
dwadzieścia pięć lat, ciemnoblond włosy, regularne rysy, nieco pociągły owal twarzy.
Oznajmił jej, że teraz bez przeszkód może jechać dalej. Nie odpowiedziała,
wypielęgnowanymi dłońmi przeciągnęła po skroniach, uporczywie patrząc przed siebie.
Powtórzył jeszcze raz to samo. Spojrzała na niego, dostrzegł, że zrenice szarozielonkawych
oczu ma nienaturalnie powiększone.
Uśmiechnęła się.
- Dziękuję serdecznie. Pan jest prawdziwym gentlemanem, a poza tym doskonałym
mechanikiem. - Sięgnęła do skrytki umieszczonej na desce rozdzielczej, wyjęła papierosy,
głęboko zaciągnęła się dymem. Poczuł charakterystyczny zapach marihuany.
- Przepraszam - ożywiła się naraz. - Nie poczęstowałam pana, mam specjalny gatunek
papierosów, nie każdy je lubi. Dokąd pan teraz idzie? Ma pan trochę wolnego czasu?
Odpowiedział, że nigdzie specjalnie się nie spieszy. Skinęła głową.
- To świetnie, proponuję przejażdżkę, dziś taki piękny dzień. Nie musi mnie pan
bawić rozmową. Oczywiście jeżeli milczenie nie sprawia panu przykrości.
Zapewnił ją, że nie.
- Tak też myślałam. Nie wygląda pan na gadatliwego. To pochwała. U mężczyzn
gadatliwość jest czymś wyjątkowo niestrawnym. Wie pan, chętnie przejechałabym się wzdłuż
wybrzeża.
Powiedział, że jest mu wszystko jedno. Prosił jednak, żeby wskazywała kierunek,
gdyż nie zna miasta. Zdziwiła się.
- Pan nietutejszy? Wobec tego jest pan tak jak i ja ptakiem przelotnym. Potem opowie
mi pan coś o sobie, ale na razie proszę mnie wywiezć z labiryntu tych kanałów.
Wskazywała kierunek, dwa razy zmylili drogę, wreszcie znalezli się na właściwej
trasie. Wkrótce pozostawili za sobą Kanał Północny. Z Ijmuiden ruszyli w kierunku
północnym wzdłuż morskiego wybrzeża. Minęli Wijk aan Zee, Castricum, Bergenan Zee.
Spojrzał na dziewczynę. Siedziała ze ściągniętymi brwiami, nieruchomo wpatrzona
przed siebie, zdawało się, że rozstrzyga jakieś zawiłe problemy.
- Lubię szybką jazdę - odezwała się nieco oschłym głosem. - Proszę szybciej.
Nacisnął pedał gazu, spojrzał na szybkościomierz.
Strzałka miękko drgnęła, przesunęła się w prawo, minęła czerwienią oznaczoną setkę,
sto dwadzieścia, sto trzydzieści.
- Szybciej - usłyszał prawie rozkazujący głos. Ponownie nacisnął gaz. Strzałka
wskazała cyfrę sto pięćdziesiąt i lekko ją przekroczyła. W następnej chwili zwolnił do setki.
- Nie znam tego wozu - wyjaśnił. - Jadę z panią, nie wolno mi ryzykować.
- Dziękuję za troskę. Pan jest istotnie w każdym calu gentlemanem.
Zaczął mieć tego dosyć, jeszcze bardziej zmniejszył prędkość.
- Jeżeli pani nie odpowiada moje zachowanie, możemy się rozstać na najbliższym
przystanku autobusów. Ja wysiądę, a pani pojedzie dalej.
Położyła dłoń na jego ręce, lekko uścisnęła.
- Plotę, proszę się nie gniewać. Nie chciałam pana urazić. Niech pan jedzie, jak pan
chce.
Minęli barwną jak kwietnik, gęsto upstrzoną kolorowymi parasolami plażę w Petten,
następnie w Julianadorp, wreszcie dotarli do tonącego w zieleni Huisduiwen. Był to
najbardziej wysunięty na północ skrawek półwyspu. Dalej rozciągało się Morze Północne.
Przy dobrej widoczności tego dnia wyraznie zarysowywał się przed nimi łańcuch wysp
ciągnących się ku północy. Zaparkowali wóz w cieniu potężnego wiatraka, usiedli na płaskich
głazach tuż nad wodą. Dziewczyna wsparła podbródek na kolanach, oplotła je rękoma,
obserwowała krążące nad falami mewy...
- Czy pan znajduje sens w tym wszystkim? - zatoczyła ręką dokoła.
Chwilę zastanawiał się.
- Ma pani na myśli wszechświat, lądy, morza i nas, ludzkie drobiny, na tle tego
wszystkiego?
- Tak, właśnie to. Potarł palcem czoło.
- Zadaje mi pani pytanie, na które filozofowie od wieków szukają odpowiedzi. Sens
chyba jest w tym, żeby wśród tego, co nas otacza, obrać ceł i kierunek, który najbardziej nam
odpowiada, a raz obrawszy go, starać się go osiągnąć.
- I co dalej?
- Pytanie z ziewnięciem czy na serio? Od tego uzależniam odpowiedz.
- Niech się pan tak nie ceni. Pytam poważnie.
- Myślę, że dążąc w raz obranym kierunku, nie należy tracić z oczu tych, którzy idą
obok własnymi drogami i ku własnym celom.
- I pomagać zmęczonym, w tym trudzie padającym na twarz itd.
- Jak najbardziej.
- Przypuśćmy. Ale tak naprawdę nie dał mi pan odpowiedzi na pytanie, po co to
wszystko? I szukanie kierunku, i dążenie do celu, i pomoc utrudzonym, jeżeli koniec jest
wiadomy?
Uśmiechnął się.
- Jeśli będziemy pochłonięci tym, co nas pasjonuje, jeśli będziemy nadawali coraz
bardziej doskonały kształt temu, co stworzyliśmy, nie będziemy zadawali sobie takich pytań.
Po prostu przestaną one być sprawą zasadniczą.
- Trud, pomoc, ludzkie zmęczone mrowie - wie pan, tc piekielnie nudne. - Podniosła
się, otrzepała z piasku spódniczkę. - Apostoł z pana, ewangelista. Jak właściwie ma pan na
imię?
Odpowiedział, że pierwsze w angielskim jest trudne do wymówienia, na drugie ma
Zbyszek, też nie najłatwiejsze.
- Zbyszek? Aadne, zdaje się, że takiego nie było wśród tamtych dwunastu? Wobec
tego będzie pan trzynasty. Błękitnooki - uzupełniła. - A ja, widzi pan, niezbyt lubię ludzi.
Ksiądz na pewno powiedziałby mi:  Drogie dziecko, nie jesteś dobrą chrześcijanką, bowiem
powiedziane jest: kochaj blizniego swego jak siebie samego . A ja cytując pewnego znanego
filozofa odpowiedziałabym, że wystarczy mieć dla nich życzliwość. A tak naprawdę... to
nawet tej życzliwości nie mam dla nich zbyt wiele, po prostu poznając ich lepiej, coraz mniej
widzę powodów... Wracajmy, apostole. Proponuję inną drogę powrotną. Również
wybrzeżem, lecz z drugiej strony półwyspu, wzdłuż Zatoki Ijsselmeer. Będzie tam pan mógł
zobaczyć poldery. Od drogowskazu proszę skręcić w kierunku wiatraka, tam jest napis Horn.
Stąd już prosta droga do Amsterdamu. - Sięgnęła do skrytki między zegarami, wyjęła puste
opakowanie po papierosach, zmięła je i cisnęła za okno. - Chciałabym już być w domu -
uzupełniła bębniąc palcami po szybie. Zwiększył szybkość, zauważyła to.
- Dziękuję - powiedziała przeglądając się w puderniczce. - Będzie pan miał jeszcze
dziś trochę wolnego czasu?
- Tak.
Wjechali do miasta. Wskazywała kierunek wśród sieci wąskich uliczek i ciągnących
się obok kanałów. Znalezli się w dzielnicy willowej. Parter domku w starym holenderskim
stylu wieńczyła przeszklona małymi okienkami nadbudówka.
- To jest mój wigwam, mustanga postawimy z jego drugiej strony, garażu jeszcze nie
przebudowano, te nowoczesne samochody są coraz dłuższe. A teraz zapraszam pana na
kolację. Mam nadzieję, że moja gosposia da nam coś do zjedzenia, chociaż ja dość rzadko
jadam w domu. Proszę za mną.
Wnętrze szeregu niewielkich pokojów również utrzymane było w staroholenderskim [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spiewajaco.keep.pl
  • © 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates