[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ciorys. Władysław Górecki, gdyż tak się nazywał starszy
pan, wyciągnął z kieszeni kartkę zapisaną równym, czy-
telnym pismem.
- Mam już gotowy życiorys, panie dyrektorze.
- Nie jestem dyrektorem - roześmiał się  personalny" -
tylko zwykłym referentem, takim samym jak pan. Chodz-
my, zaprowadzę pana do wydziału księgowości i poznam
z kierownikiem Janem Bilskim.
Nowy pracownik przypadł do gustu głównemu księgo-
wemu. Był cichy, spokojny i z pierwszych jego słów moż-
na było poznać, że jest doskonałym fachowcem. Jedynie
w specyfice bankowej orientował się nieco słabiej. Nie sta-
nowiło to jednak problemu, gdyż nauczenie się tego było
kwestią kilku dni.
Również koledzy z wydziału nie mieli powodów do na-
rzekania. Pan Górecki elegancko skłonił się przed jedyną
w tym wydziale kobietą, Krystyną Rzeszewską, i umiał
znalezć odpowiedni komplement. W stosunku do innych
kolegów był grzeczny i podkreślił, że z pewnością wiele się
nauczy od tak doskonałych fachowców. A któż nie lubi po-
chwał, nawet gdy otrzymuje je na kredyt? Ligman, jako
najmłodszy w tym wydziale, podjął się oprowadzić nowego
kolegę po całym gmachu i poznać z resztą pracowników
banku. W czasie tej wędrówki starszy pan zwierzył się
swojemu przewodnikowi, że będzie musiał  wkupić się" do
wydziału i wypytywał, czy lepiej zaprosić kolegów jutro po
pracy gdzieś do lokalu, czy też na miejscu urządzić
skromny poczęstunek.
Ligman protestował  niech pan kolega nie wykoszto-
wuje się bez potrzeby", ale jednocześnie zauważył, że le-
piej taką rzecz zorganizować w pobliskiej restauracji  Sto-
lica". Broń Boże w banku. Niedawno z okazji zakończenia
bilansu wydział urządził małą bibkę w swoim pokoju
i skutki okazały się jak najgorsze.
- Dlaczego? - grzecznie zdziwił się Górecki.
63
- Nie tylko że prezes wszystkich nas ochrzanił i nawet
zagroził, że jeżeli jeszcze raz to się powtórzy, to  wyciągnie
konsekwencje służbowe", ale jeszcze zostaliśmy złodzieja-
mi. Milicja maglowała nas przez parę godzin. Nie wiedzia-
łem, czy wrócę do domu, czy pojadę na Mokotów.
- Co pan mówi? O jeden czy dwa kieliszki wódki prezes
milicję wzywał?
- Nie! Tylko akurat na drugi dzień okazało się, że z za-
mkniętego na trzy spusty skarbca zginęło 10 000 000
złotych. Co za cholerny pech! Nie mogło to się zdarzyć
kiedy indziej?
Pózniej, gdy już po powrocie do pokoju księgowości
rozmowa znowu zeszła na temat tajemniczej kradzieży
pieniędzy, pan Górecki wyraził pogląd, że na pewno mili-
cja niczego nie wykryje i szkoda było ją wzywać. Przyzwo-
ici ludzie mogą mieć masę nieprzyjemności, a złodziej po-
zostanie bezkarny. Swoje słowa poparł przykładem, że je-
go żonie w 1954 roku skradziono z szafy w mieszkaniu fu-
tro i milicja również nie znalazła włamywacza, za to wielo-
krotnie przesłuchiwano całą rodzinę.
Nowy pracownik księgowości był człowiekiem energicz-
nym. Chociaż więc koledzy protestowali (ale nie za moc-
no), postawił na swoim i na drugi dzień wydział księgowo-
ści jak jeden mąż powędrował po pracy do sąsiedniego lo-
kalu, gdzie czekał już zamówiony stolik, a nawet mały bu-
kiecik kwiatów dla pani Rzeszewskiej. W lokalu starszy
pan zupełnie się odmienił. Z cichego, skromnego urzędni-
ka przemienił się natychmiast w pełnego humoru wesołe-
go gospodarza. Wznosił ochoczo zdrowie  swojego kocha-
nego szefa" i  przemiłych kolegów", pił  ten pierwszy zdrowie dam" i tak rozruszał całe
towarzystwo, iż początkowo
nieco sztywny główny księgowy musiał w końcu przyznać,
że nowy nabytek banku jest  wcale, wcale". Pozostali pra-
cownicy wydziału byli po prostu oczarowani nowym kole-
gą, tak że gdy towarzystwo w wesołym nastroju opuszcza-
ło restaurację, wszyscy byli już z nim na  ty".
Bilski zaproponował, aby rachunek podzielić między
wszystkich panów, bo  nie ma sensu, żeby nasz nowy ko-
lega, który nawet jeszcze grosza z banku nie odebrał, miał
tyle płacić". Jednakże Górecki gwałtownie zaprotestował.
Zresztą kelner oświadczył, że wszystko zostało dawno ure-
gulowane.
Jedna tylko osoba kręciła nosem na to przyjęcie. Był
nim główny księgowy pewnego urzędu mieszczącego się
przy ulicy Nowotki w wielkim, starym pałacu. Krzywił się,
ponieważ musiał zaksięgować dość dziwny rachunek i su-
mą obciążyć konto:  koszta dochodzenia w sprawie kra-
dzieży w  Powszechnym Banku Rzemiosła"". Wyrażał też
zdziwienie, że major Górecki, który przecież sam jest eks-
pertem MO w dziedzinie buchalterii, nie zastanowił się
nad ewentualnymi kłopotami księgowości Komendy MO.
Może ona mieć sporo kłopotu z uwzględnieniem tak dziw-
nej pozycji wydatków, jak przyjęcie w restauracji dla sied-
miu osób. Przecież zakwestionuje tę pozycję pierwszy lep-
szy kontroler NIK, a potem tłumacz się i pisz wyjaśnienia.
Zadzwonił w tej sprawie do pułkownika i podzielił się
z nim swoimi wątpliwościami.
- Przyślijcie mi w takim razie ten rachunek do akcep-
tacji. Sprawa jest specjalna i w przyszłości może wymagać
innych metod śledztwa od zazwyczaj stosowanych. Major
Górecki wie, co robi.
Uspokojony księgowy podpisał rachunek  do wypłaty".
Jeżeli pułkownik tak sobie życzy, to on nie będzie protesto-
wał. Jemu wszystko jedno, skoro ma parafę zwierzchnika.
Tymczasem kapitan Piotr Jarkowski skrzętnie zbierał
wiadomości o czternastu podejrzanych o kradzież. Nie by-
ło nic specjalnie ciekawego. Każdy z tych ludzi miał swoje
codzienne zmartwienia i kłopoty, również finansowe. Nie
mniejsze i nie większe niż inni. Każdemu z tej czternastki
dziesięć milionów złotych nie tylko mogło się przydać, ale
radykalnie zmienić do końca życia warunki egzystencji.
Niektórzy z nich mieli różne  haczyki w życiorysie", za co
doznali rozmaitych przykrości w minionym okresie. Jedno
nie ulegało wszakże żadnej wątpliwości - dotychczasowa
nieskazitelna ich uczciwość.
Słowem nic, żadnego śladu, żadnej poszlaki.
64
65
Zgodnie z rozkazem pułkownika cała czternastka była
dyskretnie, lecz nieustannie śledzona. Każdy krok tych lu-
dzi znajdował odzwierciedlenie w, meldunku, jaki na drugi
dzień rano znajdował się na biurku Jarkowskiego lub jego
pomocnika, porucznika Romana Widery. Te meldunki nie
przynosiły nic interesującego. Ktoś poszedł do kina, ktoś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spiewajaco.keep.pl
  • © 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates