[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na deskę. Machnęłam nią, by zadać mu cios. Trafiłam, ale pod złym kątem, a poza tym nie włożyłam
w cios całej siły. W lewym udzie poczułam ukłucie igły. Oboje krzyknęliśmy w tym samym czasie.
Mój był świszczącym skowytem bólu i zaskoczenia, jego niskim kwikiem, gdy poczuł uderzenie
deski. Miałam przewagę ułamka sekundy i wykorzystałam ją, kopiąc go z boku w goleń. Niedobrze,
za nisko. Mądrość samoobrony podpowiadała mi, że nie ma sensu koncentrować się na zadawaniu
bólu napastnikowi. Bo to go tylko rozjusza. Jeśli go nie unieszkodliwię, przegrałam.
Złapał mnie od tyłu. Machnęłam lewym łokciem, ale znowu nie trafiłam w dziesiątkę. Napierałam
na niego, kopiąc nieprzerwanie w goleń, aż się wycofał, oddychając ciężko. Zdzieliłam go deską
przez ramię i pobiegłam w dół korytarzem. Potknęłam się, ale szybko odzyskałam tempo. Poczułam,
jakbym wdepnęła w dziurę i przyszło mi poniewczasie do głowy, że cokolwiek mi wstrzyknął,
zaczęło działać. Noga mi się zatrzęsła, rzepka poluzowała, traciłam czucie w stopach. Ten sam
strach, który pompował w mój organizm adrenalinę, rozprowadzał przy okazji jakiś specyfik. Niby
jad węża. Mówią, że nie powinno się wtedy biec.
Zerknęłam za siebie. Masował ramię, odwracając się właśnie w moją stronę, znowu ruszył
wolnym krokiem. Nie martwił się, że mogę mu uciec, przypuszczałam więc, że zaryglował drzwi
prowadzące na klatkę schodową. A może wiedział, że cholerstwo, które mi wstrzyknął, niedługo
zwali mnie z nóg? Traciłam kontakt z kończynami, z trudem wyczuwałam trzymaną deskę. Chłód
promieniował od skóry do środka, jakby poddano mnie szybkiemu zamrożeniu, by wysłać statkiem
Bóg wie dokąd. Starałam się, jak mogłam, ale ciemność gęstniała i poczułam, że zwalniam. Straciłam
poczucie czasu, gdy moje ciało walczyło z narkotykiem. Umysł działał, ale nękały mnie dziwne
doznania.
Och, te kłopotliwe szczegóły, które ostatecznie układają się w całość, jak błyskotliwy dowcip!
Oświeciło mnie nagle, jakby bańka ze światłem przepłynęła moimi żyłami: to właśnie Fraker
dostarczał Kitty narkotyki, prawdopodobnie w zamian za informacje dotyczące poszukiwań
prowadzonych przez Bobby ego. To on podrzucił tabletki do jej szuflady. Był tam owej nocy. Może
pomyślał, że najwyższa pora ją zabrać, by przypadkiem  czując wyrzuty sumienia  nie przyznała się
do swej dwulicowości.
Wydłużyła się odległość do narożnika korytarza. Biegłam w nieskończoność. Proste komendy,
które zdołałam przesyłać ciału, docierały z opóznieniem, poza tym przestawało działać sprzężenie
zwrotne, rejestrujące odpowiedzi na bodzce. Czy w ogóle biegłam? Czy dokądś zmierzałam? Dzwięk
ulegał rozciągnięciu, zbyt pózno docierało do mnie echo moich kroków. Czułam się, jakbym skakała
korytarzem, którego posadzka jest trampoliną. Olśnienie numer dwa. Fraker skłamał w raporcie z
autopsji. Nie było żadnego ataku. To on przeciął przewody hamulcowe. Pech, że wcześniej na to nie
wpadłam. Boże, ale ja byłam tępa!
Coraz wolniej zbliżałam się do narożnika, czułam, że moje ciało się składa. Skręciłam i musiałam
się zatrzymać. Podparłam się o ścianę, walcząc o oddech. Musiałam oczyścić umysł, stanąć prosto,
unieść ręce, jeśli to możliwe. Czas zaczął się wydłużać jak toffi, długie strzępy, kleiste, trudne do
okiełznania.
Znów śpiewał, racząc mnie listą przebojów z myszką. Nucił właśnie: Zaakcentować pozytywne
strony... Wyeliminować negatywne, rozwałkowywał samogłoski, jak stary gramofon zwalniający po
wyłączeniu zasilania.
Nawet głos w mojej głowie brzmiał głucho i odległe.
 Przygotuj się, Kinsey,  powiedział.
Pomyślałam, że jestem chyba przygotowana, chociaż nie mogłam stwierdzić, gdzie znajdują się
moje nogi, biodra i większa część kręgosłupa. Ręce ciążyły mi i zastanawiałam się, czy mam zgięte
łokcie.
Do boju, rzekł głos, i uwierzyłam  choć nie mogłam przysiąc  że unoszę deskę, zginając przy tym
łokieć, jak nauczyła mnie ciotka dawno, dawno temu.
Dzień przechodził w noc, życie w śmierć.
Głos Frakera buczał w oddali. Zaaakceeentooować pooozyytyyywwnee strooonyy,
wyyyeeliiiminoooowaaać neeegaatyywnee...
Gdy wyszedł zza rogu, zamachnęłam się, celując deską prosto w twarz. Zobaczyłam, jak drewno
rozpoczyna swój marsz poprzez przestrzeń, jasne na ciemnym tle, zmniejszając odległość. Jakbym
oglądała ciąg szybko wykonanych po sobie zdjęć. Poczułam, jak deska trafia w cel ze słodkim,
głośnym plaśnięciem. Piłka wyleciała za stadion i upadłam przy entuzjastycznym ryku widowni.
EPILOG
Powiedzieli mi pózniej, choć niewiele z tego pamiętam, że zdołałam jakoś dowlec się do kostnicy,
gdzie wykręciłam 911, bełkocząc wiadomość, która sprowadziła policję. Co najbardziej utkwiło mi
w pamięci, to kac, jaki mnie gnębił po koktajlu z barbituranów, który mi wstrzyknięto. Przebudziłam
się w łóżku szpitalnym, chora jak pies. Ale nawet z łomoczącą głową, rzygając do plastikowej
wanienki w kształcie nerki, cieszyłam się, że jestem wśród żywych.
Glen rozpieszczała mnie i każdy przychodził, żeby odwiedzić rekonwalescentkę, łącznie z
Jonahem, Rosie, Gusem i Henrym. Ten ostatni piekł dla mnie chrupiące bułeczki. Podobno Lila
napisała do niego z więzienia gdzieś na północy, ale nie zamierzał odpowiadać. Glen nigdy nie
popuściła w swojej determinacji, by wyrzec się zarówno Dereka, jak Kitty, ale przedstawiłam
dziewczynę Gusowi. Z tego, co ostatnio słyszałam, umawiają się z sobą, a Kitty doprowadziła się do
porządku. Oboje przybrali na wadze. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spiewajaco.keep.pl
  • © 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates