King Stephen Siostrzyczki z Elurii 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

znów spróbował ruszyć ręką. Tym razem zdołał wsunąć dłoń pod poduszkę. Była
wypchana i miękka, le\ała na szerokim pasie podtrzymującm kark. Z początku
niczego nie znalazł, sięgał jednak palcami coraz głębiej, a\ dotknął pęczka czegoś
cienkiego, długiego i sztywnego.
Znieruchomiał, zbierając siły (cały czas wydawało mu się, \e nie powietrze go otacza,
ale jakaś gęsta maz), i sięgnął głębiej. Miał wra\enie, \e to bukiet zasuszonych
kwiatów. Owiązany na dodatek, chyba wstą\ką.
Rozejrzał się, by sprawdzić, czy wcią\ nie ma nikogo dokoła i czy Norman śpi, i
wyciągnął to, co znalazł pod poduszką. Było to sześć bladozielonych badyli z
brunatnymi czubkami, jakie widuje się na trzcinie. Wydzielały intensywną woń
przypalonych grzanek, która
kojarzyła się Rolandowi z wczesnoporannymi wyprawami do kuchni Wielkiego
Domu. Dawno temu, w dzieciństwie, zakradał się tam z Cuthbertem. Trzciny
związano szeroką, białą jedwabną wstą\ką. Pod spodem znalazł zło\ony kawałek
płótna - jak wszystko niemal w tym przeklętym miejscu jedwabnego oczywiście.
Roland oddychał cię\ko i czuł krople potu spływające mu po czole. Wcią\ był sam,
pomyślał - i dobrze. Wyciągnął płótno i rozło\ył je. Ujrzał wypisaną niezdarnie
kawałkiem węgla wiadomość:
PRZEGRYZAJ GAÓWKI. JEDN NA GODZIN.
ZA WIELE TO SKURCZ ALBO ZGON.
JUTRO PRZYJD. NIE DA SI WCZEZNIEJ.
UWAśAJ!
Nie było jakiegokolwiek wyjaśnienia, ale te\ Roland nie potrzebował niczego więcej.
Wiedział, \e nie ma wyboru: jeśli tu zostanie, zginie. Wystarczy, \e pozbawią go
medalionu, a był pewien, \e siostra Mary zdoła wysilić umysł na tyle, by wymyślić
jakiś sposób.
Wgryzł się w jedną z suszonych główek. Smakiem nijak nie przypominała tamtych
wypraszanych w kuchni grzanek; była gorzka i rozpalała \ołądek. Po niecałej minucie
tętno przyspieszyło mu dwukrotnie, a mięśnie przebudziły się, jednak nie tak miło jak
po kilku godzinach zdrowego snu. Najpierw zadr\ały, potem stwardniały niczym
zaciśnięte węzły. Wra\enie minęło gwałtownie, a i tętno powróciło do normy jeszcze
przed upływem godziny, ale Roland wiedział ju\, dlaczego Jenna ostrzegała go przed
za\yciem naraz więcej ni\ jednej główki - to był naprawdę silny środek.
Wsunął wiązkę z powrotem pod poduszkę i starannie uprzątnął kilka okruszków,
które pozostały na pościeli. Potem roztarł kciukiem napis na płótnie, tak \e zostały po
nim tylko czarne, rozmazane smugi. Materiał wsunął obok wiązki.
Gdy Norman się obudził, porozmawiali krótko o domu młodzieńca w Delain;
zwanym czasem \artobliwie Legowiskiem Smoka lub Rajem Agarzy. Podobno tam
miały się rodzić wszystkie niesamowite i niewiarygodne opowieści. Chłopak poprosił
Rolanda o oddanie obu medalionów rodzicom. Jeśli oczywiście zdoła dojechać kiedyś
do Delain. Wybłagał te\ zdanie relacji z lo.su, jaki spotkał Jamesa i Johna, synów
Jessego.
- Sam to załatwisz - powiedział Roland.
- Nie. - Norman chciał unieść dłoń, zapewne, \eby podrapać się po nosie, ale nawet to
mu się nie udało. Dzwignął rękę na jakieś sześć cali i opuścił ją gwałtownie. - Chyba
jednak nie. Szkoda, \e spotkaliśmy się w tak fatalnych okolicznościach... Wiesz,
polubiłem cię.
- A ja ciebie, Johnie Normanie. Gdybyśmy trafili na siebie w lepszej chwili...
- Właśnie. Z dala od tych uroczych dam.
Zasnął niedługo potem i Roland nie miał ju\ więcej okazji z nim porozmawiać...
chocia\ raz go jeszcze usłyszał. Wisiał nad swoim łó\kiem i udawał, \e śpi, gdy John
Norman krzyknÄ…Å‚ po raz ostatni.
Kiedy siostra Michela zjawiła się z wieczorną zupą, Roland dochodził akurat do
siebie po szaleństwie serca i mięśni wywołanym przez drugą główkę brunatnej
trzciny. Michela spojrzała na jego zarumienioną twarz z niejakim niepokojem, ale
przyjęła zapewnienia, \e na pewno nie gorączkuje. Sama nie mogła dotknąć skóry
rewolwerowca, aby sprawdzić, jak jest naprawdę - powstrzymywał ją medalion.
Razem z zupą dostał pieróg i chocia\ ciasto było gliniaste, a mięso w środku twarde,
pochłonął go łakomie jak gdyby nigdy nic. Siostra patrzyła na to z pełnym
zadowolenia uśmiechem; ręce zało\yła na piersiach i co pewien czas potakiwała. Gdy
skończył zupę, wzięła miskę na tyle ostro\nie, \eby ich palce na pewno się nie
spotkały.
- Zdrowiejesz - powiedziała. - Niedługo ju\ nas opuścisz, a my zachowamy cię w
dobrej pamięci, Jimmy.
- Naprawdę? - spytał cicho.
Spojrzała tylko na niego, dotknęła językiem górnej wargi, zachichotała i odeszła.
Roland zamknął oczy i legł nieruchomo. Czuł, jak zbli\a się kolejny letarg. Te jej
niespokojne oczy... ten wysunięty język. Widywał ju\ kobiety, które patrzyły tak na
pieczonego kurczaka lub na kawał baraniny, czekając, a\ danie będzie gotowe.
Jego ciało strasznie domagało się snu, lecz Roland wytrzymał jeszcze jakąś godzinę, a
następnie spod poduszki wydobył kolejną główkę, co po dawce leku
obezwładniającego wymagało ogromnego wysiłku. Przez chwilę myślał nawet, \e mu
się nie uda, ostatecznie jednak oddzielił trzcinę od wiązki. Jenna napisała, \e
przyjdzie następnej nocy. Oby nie z zamiarem nakłonienia go do ucieczki. Obecny
stan kwalifikował go tylko do pozostania w łó\ku, i to do końca stulecia.
Rozgryzł główkę. Nowe siły wstąpiły w jego ciało, poganiając serce i wią\ąc mięśnie
w supły, lecz pierwsza fala o\ywienia minęła niemal równie szybko, jak się pojawiła,
pokonana przez silniejsze medykamenty podane w zupie. Została mu jedynie
nadzieja... i sen.
Obudził się w ciemności i stwierdził, \e mo\e niemal normalnie poruszać rękami i
nogami. Wyciągnął spod poduszki kolejną trzcinę i nadgryzł ją ostro\nie. Jenna
zostawiła mu ich pół tuzina, a zu\ył ju\
prawie dwie.
Schował ogryzek pod poduszkę. Trząsł się niczym mokry pies podczas ulewy. Za
wiele wziąłem, pomyślał. Będę miał szczęście, jeśli nie dostanę konwulsji.
Serce łomotało mu niczym maszyna parowa, a co gorsza, po chwili na drugim końcu
pomieszczenia zobaczył blask świec. Minął jeszcze moment i rewolwerowiec usłyszał
szelest habitów i pantofli.
Bogowie, czemu teraz? Zobaczą, jak mną telepie, i wszystko się wyda... - pomyślał.
Spiął się w sobie, zamknął oczy i skoncentrował na uspokajaniu dr\ących kończyn.
Gdyby tylko le\ał w normalnym łó\ku, a nie wisiał na tych przeklętych pasach, które
zdawały się reagować na ka\dy dreszcz!
Siostrzyczki były coraz bli\ej. Blask ich świec zakwitł czerwienią pod zamkniętymi
powiekami. Dziś nie chichotały, nie szeptały nawet między sobą. Kiedy stanęły ju\
prawie obok niego, Roland zorientował się, \e tym razem przyprowadziły kogoś
obcego - osobnika z zapchanym nosem, który pociągał głośno przy ka\dym oddechu.
Roland le\ał ju\ spokojnie, w pełni panując nad sobą, chocia\ mięśnie boleśnie
twardniały mu jeszcze pod skórą. Gdyby ktoś spojrzał nań uwa\nie, z pewnością
natychmiast zorientowałby się, \e coś jest nie tak. Serce buntowało się jak chłostany
rumak, przecie\ na mile chyba było to widać...
Jednak to nie na niego patrzyły. Przynajmniej nie w tamtej chwili.
- Zciągnij mi to - powiedziała Mary w prostackiej odmianie potocznego języka, którą
Roland ledwie rozumiał. - I temu drugiemu te\. Dalej, Ralph.
- A dostanę whiksky? - spytał bełkotliwy głos. Jego dialekt jeszcze trudniej było [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spiewajaco.keep.pl
  • © 2009 Nie chcÄ™ już wiÄ™cej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates