[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ponadżerana, prawdziwie babskie oranie. Każde pole podobne do gospodarza, a gospodarz do
pola. I chaty, i chlewy, i krowy, i koni do gospodarza podobne. A gospodarz do nich.
Smurgiel nie rozumie, jak chata może być podobna do człowieka. A może, może
tłómacze, Dunaj, jak odkupił od Domina łąkę, co, nie pogrubiał? Pomalej chodzi, grubiej gada,
jakiś ważniejszy. A Domin ścieniał, i wszystko' u niego chudsze: kobyła, krowy, stodoła. A na
sokora ty już właził? pytam sie, bo mijamy.
Właził, ale tylko do gałenzi z guzem, przyznaje sie.
E, to gówno ty widział. Kościoła w Surażu nie widział?
Nie.
Jak wleziesz do tej gałenzi co jemioła, o, wtedy zobaczysz. A jak wleziesz na sam czubek,
może i zobaczysz cerkiew w Rybołach: ale to' musi być nidziela i po obiedzie, żeb ze słońcem
patrzyć, kto ma dobre oczy, może dojrzyć.
A miasto też widać.
Białymstok? Nie, za daleko. Akurat wjechali my na kurhan i popatrzył ja sobie na stare
chwoje i rosochaty jełowiec. Kobyła zwolniła, zmęczyła sie wciąganiem. Z drugiej strony
mogiłki sie zaczęli, murek z karnieniow i krzyży pod chwojkami i brzozami. %7łegnam sie, a
smurgiel pyta, czy poszedłby ja noco na mogiłki.
Nie próbował, nie bede i tobie nie radzę, tołkuje zasrańcowi. Wrona spróbował, to tak
jego stańcowało, że jąkał do śmierci.
Przestraszył sie, ucich trochu, ale zaraz sie pyta, czemu te brzozę nazywajo rozpleciona
Marysia. Czemu? A bo ludzi bajo, że byli kiedyś mąż i żona, bardzo sie lubili, ale on pojechał raz
na rynek i przyszedł do niej żyd i dał jej pieniądzow, żeb z nim w łóżku legła i ona sie
połakomiła: leżo, aż tu mąż wraca! I Pambóg za karę tak dał, że ten żyd zamienił sie w osine, a
żonka w brzozę i cały czas płacze, rozpuściwszy włosy. A nazywała sie Marysia, to i brzozę
nazywajo Marysia. A osine Judaszowa. A że mąż nazywał sie Dąb, to i drzewo nazywajo Dębem.
I tak do lasu dojeżdżamy, i chłopiec pyta sie, czy wszystkie drzewa wzięli sie z ludzi?
Wszystkie, tłómacze, i wielgie kamieni i niektóra zwierzyna też. O, dziencioł, słyszysz? A
skąd wzioł sie? Był kiedyś cieśla na zarobek bardzo łakomy: raz nawet w nidziele belkę ciesał! I
za to przemienił jego Pan Bóg w dziencioła, niech sobie rąbie i w nidziele. A niedżwiedz? Był
pszczelar pijanica, chciał po pijanemu oszukać Pana Boga: przebrał sie w kożuch wełno do
wierzchu. To i ostał przemieniony w niedżwiedzia. A bober? Toż to rybak! Aapał ryby, a szed
Pan Bóg za dziada przebrany, prosi: daj rybe mnie biednemu. A rybak klepnoł sie po dópie: o, tu
dla ciebie ryba, darmozjadu, mówi i piernoł. I od razu jemu rybięcy ogon wyrasta i sierść, i odtąd
bobry w wodzie kisno i popierdujo z zimna. Gadawszy przyjechali my i stanęli w brzezinie.
Wyłożył ja kobyłę z hołobli i puścił na mech. Sami z piło i siekiero szukamy dobrej brzózki.
A wilk? pyta sie chłopiec.
Z psa. Za to, że Pana Jezusa ukąsił.
A zając?
Z chłopczyka, co od różańca uciekał.
O Jezu! To wszędzie ludzi, poprzemieniane!
A tak. Toż mówio: las słyszy, pole widzi.
I nigdzie nie schowasz sie, wszystko na ciebie patrzy, czy kradniesz, czy oszukujesz, czy
robotę marnujesz. I temu trzeba żyć jak Pan Bóg przykazał.
Bo w co przemieni?
A pewno!
Znalezli my brzozę nie za grube, nie za cienkie, i trochu duplawe, pod obuchem huczała.
Obciesał ja kore z dołu, klękamy, za piłe sie bierzem. Napiłowali sie niemało, zaczem
przesmulali niższy śnit z jednej strony, potem wyższy z drugiej i chylić sie zaczęła. Szczęśliwie
nie zaklinowała sie w gałęziach: rymnęła o ziemie, huknęło, aż Siwka spłoszyła sie w jełowcy.
Chłopiec stoi czerwony od roboty, ale widze, rękami ślozy wyciera, jakby beczał.
Czego beczysz?
Ktoś urnar, mówi i popłakuje.
Nie płacz, toż ty nie baba, w nogawkach chodzisz!
Ale my kogoś zabili!
E tam, bajki, nie płacz już.
Toż wy sami opowiadali!
Opowiadać możno, ale kto tam wie jak z tym naprawdę.
Obciopuje gałęzi, chłopiec odciąga ich na kupę z boku, a przy robocie i beczyć przestał.
Potem my brzozę popiłowali na kawałki i kloc po klocu załadowali na woz. Ruszamy, biały
pieniek został za nami i kupa gałenzi: idziem koło fory, żeby popychać, bo pod górkę kobyla
sama nie wciągnie, choć stara sie, stęka, paruje. I tak prawie nie mówiwszy, wygadawszy sie w
pierwsze stronę, przechodzim z brzozo koło dębu, Marysi, judaszowej osiny, między mogiłkami
a staro chwojo i jełowcem z rosochami, koło sikora, koło wierzby, co Wrona pod nio zamarz,
przepychamy woz przez kamień w koleinie, mijamy jarzębinke Jurczakowe, objeżdżamy kłodę i
przez błoto dojeżdżamy do większej rzeki: koło grubej wierzby skręcamy wzdłuż małej rzeki do
wioski, i teraz, chata po chacie, dojeżdżamy do Grzegorychi i zaraz zwracamy na nasze gumno, i
zatrzymujem sie przy gałęziach pod stodoło, tam dzie ta bez ogona zatraciła jajko.
A tu Handzia z chaty wylatuje: ręce załamane, włosy potargane i beczy, beczy, a cóż u
czorta z tym beczeniem, ileż beku słuchać możne! Zeby bliżej podleciała, oj, dostałab po plecach,
nie lubie choroba, nie lubie jak baby placzo! A ta Jadzia, Jadzia, Jadzia! Co Jadzia? wurkne,
kobyłę rozlejcywawszy, a żonka: Kruszynka moja, iskierka maleńka, ptaszeczka niewinna,
kwiatuszek śliczny! Tknęło mnie:
Umarła? pytam, ale nie pytanie to, a pewność. Handzia nie odpowiada tylko Słoneczko
moje, radość moja, szczęście moje! Zawiązuje ja lejcy na kłonice i krokami długimi lecę, a w
głowie strach sie kotłuje: ot tobie masz, ciele wywrożyło, psiakrew, zarżnę, nima co, zarżnę abo
utopie, toż ono nas wszystkich po jednemu wytraci!
Do kołyski przystępuje: leży ona, Jadzia, cichutko, mordeczka biała, oczki zamknięte nie
rusza sie. Może śpi? Może w zachwyceniu, a nuż tylko duszyczka wyleciała dzie na słonko i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates