[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dzenie i ludzie zaczną bez opamiętania składać wizyty. Margaret zamierzała zdławić te zapędy w za-
rodku.
Josey ruszyła na górę, by nie wchodzić w drogę matce, która najwyrazniej wkroczyła na ścieżkę
wojenną. Margaret nienawidziła świąt. Pojawiała się na wszystkich świątecznych uroczystościach, po-
nieważ tego od niej oczekiwano, ale Boże Narodzenie miało w sobie coś, co ją szczególnie odpychało.
Josey już wiele lat temu nauczyła się unikać matki, kiedy ta wpadała w taki humor.
Wchodząc do pokoju, rozpięła płaszcz. Podeszła prosto do szafy, ponieważ zawsze tak robiła;
kiedyś tylko ze względu na słodycze, teraz także, żeby zobaczyć Dellę Lee, porozmawiać z nią i po-
kłócić się. Zaczęła wręcz na to czekać.
A to znaczyło, że Della Lee wreszcie zdołała doprowadzić ją do szaleństwa.
Kiedy otworzyła drzwi, Della Lee siedziała jak zawsze na śpiworze, ale nie dumała już nad sta-
rymi zeszytami. Nadal miała na sobie wszystkie swoje ubrania, ale zmyła makijaż, a diadem położyła
na kolanach i spoglądała na niego tęsknie.
- Dello Lee!
Della Lee podniosła głowę z uśmiechem. Bez makijażu wydawała się młodsza. Skórę miała
prawie przejrzystą, jak u dziecka.
- Wygrałam to na konkursie Małej Miss Aysego Stoku, kiedy miałam sześć lat.
Josey przyklękła. Płaszcz rozpostarł się wokół niej na podłodze.
- Musiałaś być ładnym dzieckiem.
- Tak. - Della Lee położyła diadem na podłodze i przysunęła go w stronę Josey. - Proszę. Mo-
żesz wziąć. Włóż.
Josey pokręciła głową.
- Moje włosy nie nadają się do diademów. Wszystko się w nich gubi.
- Proszę. Westchnęła, włożyła ozdobę na głowę i rozłożyła ręce,
R
L
T
oczekując złośliwości.
Ale Della Lee powiedziała:
- Bardzo ładnie. I, przy okazji, ładny szalik.
Josey zerknęła na niego i natychmiast go zdjęła. Dzięki Bogu, że miała go pod płaszczem.
- Dzięki, że mi przypomniałaś. Nova Berry uparła się, że muszę go kupić, ale matka nie znosi,
kiedy noszę czerwone rzeczy. Kupiłam ci w sklepie suchą żywność, żebyś miała co jeść, ale jeszcze
jest w samochodzie. Przyniosę wszystko, kiedy mama pójdzie spać. Musisz przestać przestawiać rze-
czy na dole. Doprowadzasz Helenę do szaleństwa. Nie rozumie, co się dzieje. A, i kupiłam ci kanapkę
u Chloe, ale zjadłam ją w drodze do domu.
- Josey, muszę ci powiedzieć coś ważnego - oznajmiła Della Lee z powagą. - Wahałam się, czy
to ma coś wspólnego z tym, że tu jestem, ale sądzę, że tak, więc powinnaś się dowiedzieć.
- Niech zgadnę. Jesteś seryjną szafową dziką lokatorką i nie ja pierwsza padłam twoją ofiarą.
- Nie. - Della Lee sięgnęła w głąb szafy i przyciągnęła pudło, które Josey zabrała z jej domu.
Ustawiła je między sobą i Josey. - Zajrzyj do środka.
Josey przysunęła pudło do siebie i uniosła pokrywkę.
- Widzisz te zeszyty? - spytała Della Lee. - Należały do mojej matki. Proszę. Możesz je przej-
rzeć.
Josey wzięła zeszyt leżący na samym wierzchu. Był to zwykły kołonotatnik, jaki dzieci noszą
do szkoły. Kartki były cienkie i poszarzałe, ale słowa, chyba pisane flamastrem, pozostały wyrazne.
- To pamiętnik?
- Raczej rejestr. Moja matka lubiła śledzić Marca Cirriniego i zapisywać wszystkie jego czyn-
ności. Robiła to niemal dwadzieścia lat. Kiedy byłam mała, woziła mnie po mieście naszym samocho-
dem, podążając za nim jak cień. Pamiętam, jak wysiadywałyśmy godzinami przed domami, urzędami i
schroniskiem narciarskim, bo on tam był. Mama przez cały czas mamrotała do siebie i przeklinała go,
gryzmoląc w tych zeszytach. Czasami, gdy parkował samochód, wychodziła i wyłamywała mu wycie-
raczki albo zarysowywała drzwi, a potem wracała pędem i zaśmiewała się z tego. Obsesyjnie chciała
wiedzieć, co robi i z kim jest.
Josey z zażenowaniem przerzuciła parę kartek. Większość notatek wyglądała jak ta z trzydzie-
stego marca sprzed dwudziestu trzech lat:
Marco przejechał przez ulicę Górską.
Marco zaparkował na siódmym miejscu parkingowym z brzegu.
Marco wrzucił dwadzieścia centów do parkometru.
Marco ma na sobie szary garnitur z czerwonym krawatem.
Stali na chodniku i rozmawiali. Marco roześmiał się trzy razy. Dotknęła jego rękawa.
R
L
T
Numery rejestracyjne samochodów na ulicy: ZXL-33, GGP-40, DIW-07, FNE-82, HUN-61,
CMC-75, DFB-93.
Josey zamknęła zeszyt, odcinając się od bijącej z jego stron gorączkowej energii.
- Nie rozumiem. Dlaczego twoja matka to robiła?
Marco Cirrini był postacią bardzo znaną ale o ile wiedziała, nie miał prawdziwych wrogów. Ze
wstydem uświadomiła sobie, że bardzo niewiele wie o ojcu - tylko to, że wszyscy twierdzili, iż jest
wielki, no i były także te urywki informacji, które czasami jej wyjawiał podczas niedzielnych przejaż-
dżek. Miał w schronisku własne mieszkanie i rzadko sypiał w domu.
Della Lee przesunęła językiem po krzywych przednich zębach. Zastanawiała się nad odpowie-
dzią.
- Moja matka miała problemy ze sobą - odpowiedziała wreszcie. - I była zbyt piękna jak na swój
stan ducha. Zawsze wyglądała, jakby wiedziała więcej niż naprawdę. Uciekła z domu jako szesnasto-
latka, bo ojczym ją molestował. Rzuciła liceum i została kasjerką w supermarkecie. Poznała mojego
ojca i uznała go za swojego zbawcę. Uwielbiała mi opowiadać, jak pewnej soboty siedziała na ławce w
centrum, popijając przez słomkę pepsi-colę, kiedy on podszedł do niej i powiedział: Nigdy nie wi-
działem piękniejszej dziewczyny. Mogę ci postawić obiad?". Jak w kinie. Urodziłam się dziewięć mie-
sięcy pózniej. Matka miała osiemnaście lat.
Josey zastanowiła się; jak przez mgłę przypomniała sobie matkę Delli Lee, małą, ładną i gwał-
towną jak ona, ale o wielkich, zielonych oczach lalki.
- Twoja mama nazywała się Greenie Baker, tak?
- Tak.
- Pamiętam ją z widzenia.
- Wcale mnie to nie dziwi. Jeżdżenie za tobą i ojcem, kiedy wybieraliście się na niedzielne wy-
cieczki, było jej ulubionym zajęciem.
- Jezdziła za nim, kiedy z nim byłam? Della Lee przytaknęła.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates