[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie mogą wszakże oderwać wzroku od kroczącego przez szczątki powozu potwora.
Przerażenie niemal ich paraliżuje  ze stalowych ornamentów Carnifexa zwisają krwawe
strzępy mięśni, ścięgien, skóry, podartych mundurów, w szczelinach pancerza pozostały
wklinowane ułamki palców, spomiędzy prętów prawego przedramienia zwisa nawet cała
dłoń. Młodzieniec nieświadomie oddaje mocz. Dowódca wywrzaskuje w noc histeryczne
rozkazy.
Abuelo Acero schodzi z miazgi powozu  stopa ląduje na plecach leżącego
mężczyzny. Ten wydaje krótki charkot, po czym traci przytomność. Druga stopa wgniata w
błoto jego głowę. Dziadek Stal wdeptuje mężczyznę w ziemię. Raz, raz, raz, raz.
Młodzieniec uciekł. Dowódca stoi i woła o pomoc. Nikt nie przybiega.
Carnicero pochyla się i dla pewności odrywa trupowi głowę. Zciska ją między dłońmi
 czaszka pęka, krwawa masa przecieka między stalowymi paluchami. Koniec.
Błotnisty podjazd prowadzi z dziedzińca prosto do otwartej na oścież głównej bramy.
Zanim do zwłok cesarza dobiegają pierwsi z nowej fali gwardzistów, Abuelo Acero jest już
przy owej bramie. Stało tu dwóch pachołków, lecz uciekli, kiedy tylko skierował swe kroki w
tę stronę. Wychodzi z posiadłości na równie błotnistą drogę, skręca w lewo, ku światłom
miasta, kryje się w cieniu wysokiego muru.
Oczywiście będzie pościg, pościg już rusza. Teraz jest ten krótki moment, gdy na
skutek ogólnego chaosu i szoku udało się mordercy zniknąć im z oczu. Marcus musi wszakże
zdawać sobie sprawę, jak wyrazne ślady pozostawia w miękkiej ziemi.
Dziadek Stal dociera do końca muru. Ogrodzenie zakręca tu w lewo, rychło zmieniając
się w parkan z żelaznych prętów. Stoją, wzdłuż niego co kilkanaście metrów marmurowe
donice z kwiecistymi krzewami i między tymi donicami ciągnie się kamienny chodnik.
Zeskrobawszy błoto i krwawe ochłapy ze stóp, Carnicero wstępuje na chodnik. Zza zakrętu
dochodzą już nawoływania pogoni. Carnicero maszeruje w swoim rytmie, ocierając się
barkiem o parkan. Donice przeskakuje z ciężkim łomotem.
Przeskoczywszy trzecią, zatrzymuje się. Zieje tu, metr od kamiennych płyt, głęboki dół.
Obok, na obszernym zawoju płótna spoczywa wielka góra rozmokłej ziemi. Mactare skacze
do wnętrza dołu. Wpada weń z głośnym pluskiem. Długimi rękoma sięga dalszych rogów
płótna i pociąga je energicznie ku sobie. Zwala się na niego lawina błota, przykrywając wraz
z głową. Nad powierzchnię, w noc i deszcz, wystają tylko stalowe ręce. Zciąga nimi pod
ziemię płótno, potem wyrównuje jeszcze i przyklepuje spulchniony grunt. Gdy zza załomu
muru wypadają dwaj żołnierze na koniach, łapy nikną w gliniastej glebie.
Czas stoi w wilgotnej ciemności, w zimnym uścisku piasku i kamienia; tu poruszają się
tylko strumyki ściekającej w dół wody i wędrujące czarnymi gościńcami ślepe robaki. Abuelo
Acero jest martwym chochołem stali  aż Archanioł Wschodu, Archanioł Rafał, czyni znak i
Abuelo ożywa, poczyna wygrzebywać się z grobu.
Jest dzień. Nie pada. Od strony drogi, od frontu posiadłości docierają ludzkie głosy,
echo rozwlekłych rozmów, czasami zaskrzypi wóz, parsknie koń. Belua zasypuje dół. Spod
pancerza wyszarpuje skórzany worek, z którego wyjmuje brązowy habit. Naciąga go na
siebie, przewiązując się w pasie sznurem. Stalowy młot łba kryje obszerny kaptur. Tak
przebrany kieruje się ku drodze  barczysty mnich.
Jest dzień, wczesne popołudnie, po bladym niebie rozciągnęło się kilka pierzastych
chmur, chłodny wiatr gna je znad miasta. Carnicero maszeruje równym krokiem, po
kamienistym poboczu, z pochyloną głową, nie przyciągając niczyjej uwagi. Mijają go konni i
dorożki. Niektórzy jezdzcy gnają galopem  jak ten młodzieniec z gołą głową i biało-
czerwoną szmatą w ręku, zachrypnięty od ciągłych okrzyków:
 Car ubityj! Niech żyje Polska! Car Mikołaj zabity! Powstaniemy! Ani tygodnia nie
nosił korony Najjaśniejszej! Car zabity!
Abuelo Acero kroczy, nie oglądając się za siebie. Przed nim panorama wielkiego miasta
 Warszawa, 30 maja 1829 roku. Biją kościelne dzwony. Wiatr niesie echo wystrzałów. Nad
odległymi dachami obracają się w czarnych spiralach setki kruków i wron. Carnifex nie unosi
głowy, nawet gdy grupa powstańców mija go w cwale, prawie przewracając. Idzie.
Za plecami ma wysoką, krzywą kolumnę dymu ponad zgliszczami spalonego pałacu.
Najwspanialsze twory człowiecze poczynają się z nienawiści, tkkkkkt.
pazdziernik 2002
Zielone pola Avalonu
Damian Kucharski
Damian Kucharski (1972)  dziennikarz i publicysta, który fantastyką jak mówi,
interesuje się  od zawsze . Jednak dopiero w tym roku na łamach Fantasy-Click!
zadebiutował dwoma opowiadaniami, które podobno mają rozwinąć się w powieść o
mrocznym i okrutnym świecie wygnanych i pozbawionych władzy nekromantów.
Zielone pola Avalonu nie są, wbrew pozorom, opowieścią fantasy. To historia wrażliwej
i niezwykłej kobiety, która miała nieszczęście trafić na męża-sadystę. To opowiadanie o
tragicznej rzeczywistości, pięknych marzeniach i walce o spełnienie tychże marzeń.
Kucharski udowadnia, że w życiu należy walczyć z całych sił o szczęście. Gdyż tylko
walcząc, zyskuje się do niego prawo...
Deidre nie mogła nastawiać budzika, bo sygnał z całą pewnością obudziłby Reginalda.
Ale lata praktyki spowodowały, iż była czujna jak ptak. Punktualnie o piątej otwierała oczy i
przeżywała chwilę satysfakcji, wpatrując się w połyskujące seledynowo w ciemnościach
wskazówki zegara. Mała stała na piątce, duża już pochylała się w stronę dwunastki i tylko
włos dzielił ją, aby ulokować się pomiędzy jedynką a dwójką. Deidre przez chwilę
wsłuchiwała się w głośne sapanie śpiącego Reginalda, a następnie powolutku odgarnęła
kołdrę. Mąż ruszył się niespokojnie, więc zamarła na moment. Potem opuściła cichutko bose
stopy na podłogę i podniosła się z łóżka. Przemknęła jak duch przez sypialnię i bardzo,
bardzo ostrożnie uchyliła drzwi. I równie ostrożnie zamknęła je za sobą. Od tej chwili mogła
zachowywać się dużo swobodniej. Drzwi i ściany sypialni zostały niegdyś przebudowane i
wypełnione specjalną dzwiękoszczelną watą. I nie było zza nich słychać ani szumu wody, ani
nawet grającego radioodbiornika lub telewizora. Może dlatego Reggie tylko w sypialni
przeprowadzał z nią naprawdę poważne rozmowy.
 Będę musiał z tobą naprawdę poważnie porozmawiać, Di  mówił, a jego ciemne
oczy spoglądały na nią jak dwa wypolerowane okruchy obsydianu.
Nienawidziła, kiedy ktokolwiek nazywał ją Di, a Reginald mówił tak zawsze. Tylko raz
zwróciła mu uwagę, na samym początku małżeństwa. Tylko raz, bo potem bardzo skutecznie
przekonał ją, iż w tym domu tylko on jest od zwracania uwagi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spiewajaco.keep.pl
  • © 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates