[ Pobierz całość w formacie PDF ]
koju.
Ja zresztą też, jeśli o to chodzi.
Wbiłem sztylet z dziesięć razy, dopóki nieco się nie odprężyłem i nie zacząłem
go traktować choć trochę podobnie jak zwykły sztylet. Do końca nigdy mi się
162
to nie udało, ale poczyniłem spore postępy. Kiedy wreszcie schowałem go do
pochwy, byłem mokry od potu, a ramię prawie całkiem mi zdrętwiało.
Włożyłem sztylet do pudełka i zamknąłem wieko.
Dzięki szefie. Ulżyło mi.
Mnie też. W takim razie wszystko gotowe do jutrzejszego finału. A my za-
służyliśmy na uczciwy odpoczynek.
O to, to, szefie!
* * *
Kiedy tak staliśmy, spytałem Alierę:
To co w tobie jest takiego specjalnego, że możesz bez problemów stąd
odejść, a Morrolan nie?
To kwestia krwi.
Dosłownie czy w przenośni?
Spojrzała na mnie niechętnie.
Wybierz sobie, co chcesz burknęła.
A nie zechciałabyś może podać mi nieco więcej szczegółów?
Nie.
Wzruszyłem ramionami.
Miłe to nie było, ale przynajmniej nie usłyszałem, że to nie moja sprawa i że
nie musi mi niczego wyjaśniać. Jakoś nie lubię, jak mi to mówią. Rozejrzałem się:
przed nami znajdowała się ściana, a w prawo i w lewo prowadziły drogi.
Spojrzałem w prawo i spytałem:
Morrolan, wiesz coś o tej wodzie, którą Verra piła i napoiła Alierę?
Niewiele.
A jak myślisz, gdybyśmy ją wy. . .
Nie! oświadczyli oboje zgodnym chórem.
Chyba wiedzieli o niej więcej niż ja. Co wcale nie było takie trudne. %7ładne nie
próbowało niczego wyjaśnić, a ja nie nalegałem. I tak staliśmy sobie w milczeniu,
a czas uciekał. W końcu Morrolan powiedział:
Myślę, że nie mamy wyboru. Musicie iść. Zostawcie mnie tutaj.
Nie! uparła się Aliera.
Przygryzłem wargę, ale i tak nic mi nie przyszło do głowy.
Niespodziewanie Morrolan zaproponował:
W takim razie chodzmy. Obojętne co zdecydujemy; chcę obejrzeć Wielkie
Koło Cyklu.
Aliera przytaknęła ruchem głowy.
163
Ja nie miałem nic przeciwko.
Więc poszliśmy w lewo.
Rozdział szesnasty
Horyzont podskoczył i zwinął się. Zwieca eksplodowała, nóż rozprysnął się na
kawałki, a buczenie zmieniło się w ogłuszający ryk.
Runa pałała blaskiem, jakby chciała mnie oślepić, i zdałem sobie sprawę, że
odczuwam wielką senność. Wiedziałem, co to znaczy nie zostało mi nawet tyle
energii, by dłużej pozostać przytomnym. A jeśli zasnę, mogę, ale nie muszę od-
zyskać kiedykolwiek przytomności. I to w dodatku albo jako ktoś normalny, albo
jako szaleniec.
Obraz zafalował mi przed oczyma, a ryk stał się jednym dzwiękiem, równie
monotonnym jak cisza. Dziwne. W ostatniej chwili zobaczyłem na samym środku
runy przedmiot, który chciałem tu ściągnąć. Leżał sobie spokojnie, jakby cały czas
się tu znajdował.
Przez moment zdziwiłem się, dlaczego nie czuję radości z sukcesu. Potem
stwierdziłem, że pewnie dlatego, że nie wiem, czy przeżyję, by móc go użyć. Czu-
łem jedynie jakąś odległą satysfakcję, że dokonałem czegoś, co nie udało się dotąd
żadnej czarownicy. Uznałem, że jeśli to osiągnięcie mnie nie zabije, to będzie cał-
kiem niezle.
Umieranie, jak się już przekonałem, zawsze psuje przyjemność cieszenia się
własnym osiągnięciem.
Naprawdę chciałbym zobaczyć mapę Zcieżek Umarłych.
Albo plan.
Jak kto woli.
Zciana, a wraz z nią droga, którą szliśmy, skręcała i biegła półkolem, aż dotar-
liśmy w miejsce, które powinno znajdować się w sali tronowej bogów, a tymcza-
sem nadal byliśmy w pozbawionym sufitu korytarzu. Gwiazdy zniknęły, ustępując
miejsca szarej płaszczyznie, ale światła było tyle samo, ile wcześniej dawały go
gwiazdy. Dziwne.
Zciana skończyła się i znalezliśmy się na urwisku nadmorskim. To, że morza
nie było w promieniu tysiąca mil, jak się okazuje, nie miało najmniejszego zna-
czenia. Mój błąd powinienem już w drodze do Przedsionka Sądu nauczyć się,
że geografia i logika nie mają tu zastosowania.
165
Wpatrywaliśmy się jakiś czas w ciemne, ponure morze, słuchając jego ryku.
Ciągnęło się w nieskończoność tak w przestrzeni, jak i w czasie. Gdy patrzę na
morze, odruchowo się zastanawiam, kto i co żyje pod jego powierzchnią. Tak
było zawsze na Dragaerze, tak było i tu, tyle że teraz zastanawiałem się, czy to,
co żyje, jest gorsze czy lepsze od naszych stworzeń albo czy tak podobne, że nie
byłbym w stanie ich rozróżnić. I jak żyją: gdzie śpią. . . czy przypadkiem w równie
wygodnych łóżkach jak moje ciepłych, miękkich i bezpie. . .
Vlad!
Aaa. . . co?
Musimy iść powiedział Morrolan.
A, tak. Przepraszam. Zaczynam być zmęczony.
Wiem.
Dobra, no to. . . zaczekajcie!
Zdjąłem plecak, pogrzebałem w nim i spomiędzy bezużytecznych zapasów,
które targałem całą drogę na własnym grzbiecie, wyciągnąłem zwitek liści kel-
schu. Podałem każdemu po jednym i poleciłem:
%7łujcie je.
Sam zrobiłem to samo, nakładając plecak.
Nic nadzwyczajnego się nie stało, ale po chwili dotarło do mnie, że jestem
znacznie przytomniejszy niż parę minut temu.
Morrolan uśmiechnął się:
Dzięki, Vlad.
Powinienem wcześniej o tym pomyśleć.
To ja powinienem pomyśleć. To należy do moich obowiązków, szefie. Prze-
praszam.
Ty też jesteś zmęczony, Loiosh. Chcesz liścia?
Dzięki, wytrzymam bez niego.
Rozejrzeliśmy się uważniej i przytomniej. Daleko z prawej znajdowało się
coś, co przypominało kształtem duży prostokąt. Poszliśmy w jego stronę. Okazało
się, że jest to wolnostojąca ściana wysoka na około czterdzieści stóp, a długa na
około sześćdziesiąt. Na jej powierzchni umieszczono coś dużego i okrągłego.
Poczułem szybsze bicie serca.
Parę chwil pózniej staliśmy, kontemplując Cykl Imperium.
* * *
Następnego dnia Raiet udał się dorożką z cesarskiego Pałacu prosto do ko-
chanki. Wraz z nim jechał jeden Smok, drugi siedział na kozle obok woznicy,
166
a trzeci towarzyszył im konno, zmieniając miejsce: raz jechał przodem, raz obok,
a potem za powozem. Loiosh leciał sobie nad całą wycieczką, o czym uczestnicy
nie mieli pojęcia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates