[ Pobierz całość w formacie PDF ]
upudrowała. Od razu poczuła się lepiej. Wróciła do pokoju.
Profesor siedział w fotelu i dalej droczył się z kotem.
- Uważa pan, że jestem staroświecka? - zapytała,
nawiązując do poprzedniej wymiany zdań.
- Ja też jestem staroświecki, więc mamy remis -
odpowiedział, spoglądając na nią uważnie, po czym dodał: -
Może i staroświecka, lecz, jak już powiedziałem, urocza.
Jedziemy!
Wyszli, wsiedli do samochodu, ruszyli. Wyjechali z
Londynu trasą M4, odbijając tuż przed Windsorem do
Datchet, niewielkiej miejscowości znanej ze stylowego hotelu
ze skromną, lecz bardzo przyjemną restauracją. Weszli do
środka, wypili drinka przy barze, usiedli przy usytuowanym
trochę na uboczu stoliku, zaczęli studiować menu.
- Czy ma pani na coś szczególną ochotę? Megan
przecząco potrząsnęła głową.
- W takim razie proszę zdać się na mnie i pozwolić,
żebym sam zdecydował. Na początek niech będzie może
sałatka la Nicoise: smażone małe pomidorki, czosnek, fasolka
szparagowa... A potem? Podają tu przepyszną kaczkę w
pomarańczach!
- Był pan już kiedyś w tej restauracji? - Jestem przezorny,
zawsze wolę najpierw sam sprawdzić, co i jak. Do kaczki
duszona cykoria i ziemniaki saute?
Megan zgodziła się dość obojętnie. Profesor złożył
zamówienie u kelnera. Nim podano sałatkę i szampana, zaczął
zabawiać Megan jakąś lekką, zabawną opowieścią, podczas
całego posiłku również rozmawiał z nią w tym samym stylu.
Na deser zamówił brzoskwinie w syropie i kawę. Gdy już
kończyli, spytał ją, czy ma dyżur od rana. Potwierdziła.
- Jeśli tak, to musimy wracać. Teraz najbardziej jest pani
potrzebny spokojny, krzepiący sen.
Wyszli do samochodu. Megan czuła się lekko
oszołomiona wrażeniami całego dnia i wypitym do kolacji
szampanem. Profesor odwiózł ją do domu. Swoim zwyczajem
wszedł pierwszy, zapalił światło i skontrolował wnętrze.
Potem zaraz się pożegnał. Zniknął tak szybko, że zdążyła
powiedzieć mu tylko: Dziękuję".
- Jestem pewna, kotku - poskarżyła się głośno
Meredithowi, kiedy zostali już tylko we dwójkę - że teraz ten
holenderski dżentelmen przez parę dni nawet się do mnie nie
odezwie.
Kocur w odpowiedzi tylko ziewnął i najwyrazniej
zupełnie się nie wzruszył. Jednak pózniej, gdy Megan przed
zaśnięciem cichutko łkała w poduszkę, zaczął jej mruczeć
prosto do ucha coś tam po swojemu na pocieszenie.
Co do profesora van Belfelda nie pomyliła się ani trochę:
przez kilka kolejnych dni w ogóle nie pokazywał się jej na
oczy. Wciąż natomiast, jakby za sprawą złośliwości losu, to
tu, to tam, w polu jej widzenia pojawiał się Oscar. Wymieniali
pozdrowienia, szli każde w swoją stronę... Cały szpital już
wiedział, cały szpital huczał od plotek. Na szczęście dość
szybko wszystko ucichło, sytuacja została uznana za
normalną. Melanie i Oscar byli szczęśliwi. Megan mówiła
sobie, że czas uleczy w końcu także jej rany, na razie jednak
wciąż czuła się wytrącona z równowagi, smutna i bardzo,
bardzo samotna.
- Proszę się tak nie martwić, Megan, jeszcze trochę i
najgorszy kryzys minie. Dzień dobry! - W taki, dość
bezceremonialny sposób przywitał ją profesor, gdy wreszcie
któregoś dnia wpadli na siebie w szpitalnym holu.
- Dzień dobry - odpowiedziała raczej chłodno. - Martwię
się tylko tyle, ile muszę. Poza tym z wielu rzeczy się cieszę,
choćby z tego, że Melanie i Oscar są szczęśliwi.
- To dobrze, że umie się pani z tego cieszyć, Megan. W
pani wieku jeszcze nie pora na zgorzknienie. Można się
zakochać, odkochać, znowu zakochać... Tak, powiedziałbym,
na próbę, dla wprawy, żeby bez wahania rozpoznać to
prawdziwe uczucie, kiedy się w końcu pojawi. %7łeby było
łatwiej odróżnić ziarno od plew!
- Panie profesorze - odezwała się sucho Megan, trochę
zniecierpliwiona gadaniną zdeklarowanego przecież milczka. -
Doskonale się orientuję, że jest pan w tym szpitalu
konsultantem, ale w sprawach prywatnych żadna konsultacja
naprawdę nie jest mi w tej chwili potrzebna...
- Aha, to tu nas boli! Niepotrzebnie. Zawsze warto
wysłuchać bardziej doświadczonego człowieka. Ale dobrze,
załóżmy, że na tamten temat skończyłem wykładać i teraz z
innej beczki. Kiedy ma pani najbliższy wolny dzień? Jutro,
prawda? Przyjadę po panią o wpół do dziewiątej i zawiozę do
domu, niech się rodzinka przekona, że z Meg już wszystko w
porządku.
Megan wzięła głęboki oddech.
- Ależ ja wcale nie chcę... - zaczęła.
- O wpół do dziewiątej, jutro - przerwał jej profesor, po
czym, aby uniemożliwić jakikolwiek dalszy sprzeciw, odszedł
energicznym krokiem w swoją stronę.
ROZDZIAA PITY
Megan wprawdzie przez cały dzień wielokrotnie sobie
powtarzała, że nie zamierza nigdzie jechać w towarzystwie
profesora, wieczorem zaczęła jednak przepatrywać garderobę
pod kątem stroju na drogę. Wybrała elegancki szary żakiecik i
układaną spódnicę. Położyła się spać. Po półgodzinie, nie
zdoławszy usnąć, podniosła się z łóżka i schowała w głąb
szafy przygotowaną na rano kreację. Po ponownym długim
namyśle zdecydowała się ubrać na sportowo, a równocześnie
na cebulkę": żakiet ze sztruksu w kolorze brzoskwini, pod to
brązowy wełniany bezrękawnik i koszulowa bluzka z rdzawej
bawełny. Pomyślała, że pogoda może być różna i że przecież,
będąc w domu, zechce sobie swobodnie pospacerować, a
może nawet podłubać w ogrodzie. I że nie musi się stroić...
Nie, nie musi, bo niema już dla kogo! - uprzytomniła sobie
nagle i zalała się łzami. Wróciła do łóżka. Zapłakana zasnęła.
Sen, niespokojny i raczej płytki, nie przyniósł jej
pokrzepienia. Gdy zbudziła się rano i spojrzała w lustro,
stwierdziła, że wygląda okropnie. Próbowała wprawdzie jakoś
zamaskować swoją kiepską prezencję makijażem, kiedy
jednak profesor, zjawiwszy się zgodnie z zapowiedzią
punktualnie o ósmej trzydzieści, raz tylko na nią spojrzał,
odgadł od razu:
- Znów pani płakała, fe, nieładnie...
Ulokował bagaż w bagażniku, Mereditha na tylnym
siedzeniu, a Megan z przodu obok siebie, po czym, nie patrząc
nawet w jej stronę, zapytał:
- O której mniej więcej byłaby pani w domu tym swoim
mini?
- Około jedenastej...
- W takim razie pojedziemy okrężną drogą, przez High
Wycombe. Meg, niech to będzie czas na wytłumaczenie się,
czemu znów pani wygląda jak z krzyża zdjęta!
- Nie jest chyba aż tak zle, to tylko lekkie przemęczenie...
- Skoro chce pani to nazywać lekkim przemęczeniem,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates