[ Pobierz całość w formacie PDF ]

końcu samochodu, i byś miał łatwy dostęp do nich.
Przed dziewiątą ostatnia ciężarówką została zała-
dowana i odprowadzona w cien drzew, a my mogli-
śmy obetrzeć pot z czoła i odetchnąć przez chwilkę
na werandzie. Tam właśnie niebawem dołączył do
nas Fon.
 Mój przyjacielu  powiedział, obserwując
bacznie, jak rozlewam ostatnią ogromną porcję
whisky, którą mieliśmy się wspólnie cieszyć.  Ja
tak żałować, że jedziesz. Dobrze spędziliśmy czas w
Bafut, co?
 Bardzo, bardzo dobrze, mój przyjacielu.
 Zdrówko  rzekł Fon.
 Aby nam się  odparłem.
Zszedł razem z nami po schodach i u ich stóp
podaliśmy sobie dłonie. Potem położył ręce na
mych ramionach i utkwił wzrok w mojej twarzy.
 Mam nadzieję, że te zwierzaki dobrze po-
dróżować, mój przyjacielu, i szybko przybyć do
twojego kraju.
Jacquie i ja wsiedliśmy do gorącego, dusznego
248
wnętrza kabiny ciężarówki i silnik ożył z wielkim
rykiem. Fon podniósł swoją olbrzymią dłoń w ge-
ście pożegnania. Ciężarówka szarpnęła się w przód
i wzniecając za sobą tumany czerwonego pyłu poto-
czyliśmy się drogą wśród złoto-zielonych wzgórz w
kierunku odległego wybrzeża.
Podróż na wybrzeże trwała trzy dni i była równie
nieprzyjemna i niszcząca nerwy jak każda podróż z
kolekcją zwierząt. Co kilka godzin ciężarówki mu-
siały zatrzymywać się, by można było zdjąć klatki z
małymi ptaszkami, ustawić je wzdłuż drogi i umoż-
liwić ich mieszkańcom przyjęcie pokarmu. Bez ta-
kich przystanków ptaszki mogłyby się rozstać z
życiem, gdyż podczas jazdy ciężarówką zdają się
tracić cały instynkt łaknienia. Trzeba było następ-
nie wyjmować delikatne płazy w ich płóciennych
torebkach i zanurzać w okolicznych strumieniach,
mniej więcej co godzinę, kiedy bowiem wjechali-
śmy już w zalesione niziny, upał stał się tak dotkli-
wy, że bez tych kąpieli nasze płazy szybko by wy-
schły i pomarły. Nawierzchnia dróg pełna była wy-
boi i poryta koleinami. Kiedy ciężarówki podskaki-
wały na nich i trzęsły się, my, siedząc na naszych
miejscach z przodu, zastanawialiśmy się z trwogą,
które to z bezcennych stworzeń zostało okaleczone
lub może zabite przez ostatni wstrząs. W pewnej
chwili lunął na nas ulewny deszcz, a droga
249
błyskawicznie zmieniła się w strumień lepkiego
czerwonego błocka, które tryskało spod kół jak
krwista owsianka; potem jeden z samochodów 
olbrzymi Bedford z napędem na cztery koła 
wpadł w poślizg, z którego kierowca nie mógł się
wykaraskać, i ciężarówka wjechała jednym bokiem
w rów. Po godzinnym okopywaniu kół i podkłada-
niu gałęzi, żeby opony miały się na czym zaczepić,
zdołaliśmy ją wyciągnąć  na szczęście wszystkie
zwierzęta wyszły nienaruszone z tej opresji.
Ale kiedy pojazdy z rykiem wjechały w wysadza-
ne bananowcami aleje, prowadzące do portu, prze-
pełniło nas uczucie ogromnej ulgi. Wyładowaliśmy
tu zwierzęta i sprzęt i umieściliśmy je na małych
wagonikach z platformami, służących do przewozu
na statek bananów. Wagoniki sapiąc i stukocząc
przebyły półmilową drogę wiodącą przez bagniska
mangrowe, a następnie zatrzymały się przy drew-
nianym nabrzeżu, przy którym kotwiczył nasz sta-
tek. Tu ponownie wyładowaliśmy kolekcję i wpa-
kowaliśmy ją na podnośniki, przygotowując do
wydzwignięcia na pokład. Na statku skierowałem
się w stronę luku przedniej ładowni, gdzie mieli-
śmy ulokować zwierzęta, aby nadzorować ich zała-
dunek. Kiedy pierwszy transport zwierzaków do-
tknął pokładu, podszedł do mnie jakiś marynarz,
250
wycierając ręce w kłąb szmat. Utkwił wzrok w szy-
nach, na których stał szereg wagoników z piętrzą-
cymi się na nich klatkami, potem popatrzył na
mnie przenikliwie i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
 Ten cały bagaż to pański?  spytał cieka-
wie.
 Tak  odparłem  a także i ten tam, na na-
brzeżu.
Marynarz podszedł bliżej i zerknął w głąb jednej
z klatek.
 Cholerka!  zdziwił się.  To wszystko
zwierzaki?
 Tak, cały ładunek.
 Cholerka  powiedział znowu, jakby oszo-
łomiony.  Jesteś pan pierwszym facetem, jakiego
znam, który nosi zoo w walizce.
 O tak  powiedziałem radośnie, obserwując
następny transport klatek kołyszących się nad bur-
tą.  I do tego to moje własne zoo.
KARTKA POCZTOWA
Jasne, przywoz zwierzaki tutaj. Nie wiem, jak
zareagują sąsiedzi, ale mniejsza o to. Mama bardzo
pragnie zobaczyć szympanse, więc mam nadzieję,
że je przywieziesz ze sobą. Do zobaczenia nieba-
wem! Całujemy Cię wszyscy.
Margo
Rozdział ósmy
ZOO PODMIEJSKIE
Większość osób mieszkających przy tej peryfe-
ryjnej drodze prowadzącej do Bournemouth mogła
popatrywać na położone na tyłach ich domów
ogródki z uzasadnioną dumą, każdy bowiem przy-
pominał ogródek sąsiada. Oczywiście, różniły się
tym i owym: niektórzy przedkładali bratki nad
253
groszek pachnący czy hiacynty nad łubin, lecz w
zasadzie wszystkie wyglądały tak samo. Gdyby na-
tomiast ktoś zajrzał do ogródka mojej siostry, mu-
siałby przyznać, że był on, najłagodniej mówiąc,
niekonwencjonalny. W jednym jego rogu rozpięto
olbrzymi namiot, spod którego dobywał się osobli-
wy chór skrzeków, świstów, pochrząkiwań i powar-
kiwań. Wzdłuż murku ciągnął się rząd klatek, skąd
groznie patrzyły orły, sępy, sowy i sokoły. Tuż obok
postawiono wielką klatkę, w której mieszkała
szympansica Minnie. Na szczątkach tego, co nie-
gdyś było trawnikiem, czternaście małp na długich
smyczach hasało i wywijało koziołki, w garażu re- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spiewajaco.keep.pl
  • © 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates