[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pojawił się kubek gorącej, czarnej jak smoła herbaty i kilka kanapek
z boczkiem i musztardą. — Cały jest w gipsie i długo poleży w szpitalu.
Na razie ja obejmę władzę w tym miejscu i oczekuję absolutnego posłu­
szeństwa. Czy to jasne?
— Tak jest! — zgodnie odkrzyknęli Pożyczka i Puzio.
— Chce pan tu wprowadzić rządy junty? — zapytał Gwóźdź. —-
Pewnie pierwszy punkt zajęć dziennych to będzie gimnastyka na dzie­
dzińcu i kąpiel w wodzie ze studni...
— To pierwsze wcale by wam nie zaszkodziło — przyznałem. —
Jeżeli komuś nie odpowiada to co mówię, może odejść... — znacząco
zawiesiłem głos patrząc na Różyczkę, która stała z założonymi rękoma
oparta o kredens i zerkała na podłogę.
— Zastanawiam się tylko, co nas to jeszcze strasznego czeka? —
powiedziała Różyczka. — Pana ugryzł wilk, Żelazny się połamał. Ci za-
graniczniacy zostawili nas tu samych i pewnie nie wrócą na noc, więc
gdyby nie pan, bylibyśmy skazani na... Wie pan, jak się baliśmy?
— Domyślam się — kiwnąłem głową. — Jeżeli będziemy działać
zgodnie, razem, nic złego się nie stanie. Działy się tu dziwne rzeczy,
ale...
Przerwałem, bo nagle usłyszeliśmy ogłuszający gwizd i za oknem zoba­
czyliśmy jak cały dziedziniec nagle pojaśniał. Wyjrzałem przez okno
w kuchni i zobaczyłem jak śnieg stopniał w kilku miejscach, gdzie zostały
ciemne plamy, a na ich krawędziach jeszcze chwilę drgały słabe płomyki.
— Co to było? — zapytała przerażona Pożyczka.
— Duchy — odpowiedział jej Gwóźdź. — Czytałem, że w taki spo­
sób z ziemi wyłażą upiory.
— Daj spokój i nie strasz ludzi — próbowałem uspokoić chłopca.
Do końca nie byłem pewien, czy wierzy w to co mówi, czy próbuje
tylko wszystkich straszyć.
— Chodźmy obejrzeć te duchy — powiedziałem.
Szedłem pierwszy. Za mną maszerował mocno zainteresowany zja­
wiskiem Gwóźdź. Dziewczyny i Puzio przezornie pozostali w progu.
— Yeti! — wykrzyknął Gwóźdź widząc na śniegu coś, co wyglądało
jak odciski butów, tyle że bez żadnego wzoru.
Dotknąłem krawędzi śladów. Śnieg był pokryty cienką warstwą lodu.
— Boisz się? — zapytałem Gwoździa, który z ciekawością przyglą­
dał się moim poczynaniom.
Pośrodku dziedzińca zaczerpnąłem garść śniegu z tropu i powącha­
łem.
— Nie boję się — wyszeptał Gwóźdź. — Benzyna? — zgadywał.
— Coś w tym rodzaju — przyznałem z uśmiechem. — Czemu tak ich
straszysz? — zapytałem szeptem.
— Przez Różyczkę.
— Co ona ma z tym wspólnego?
— Wie pan, to taka primadonna dyskotek. Przewraca się jej w głowie
od tych facetów, którzy ją podrywają. Koleś bez BMW nie ma u niej
szans....
—Ale tobie się też podoba — wtrąciłem z uśmiechem i kolejno oglą­
dałem wszystkie dziury.
— No co pan... — Gwóźdź wydawał się być oburzonym.
— Przecież sam przyznałeś, że dla niej te wszystkie strachy...
— Tak, ale chodzi o to, żeby wreszcie zdjęła tę maskę lalki i pokazała
się, jaka jest naprawdę...
— Czasami pod takimi maskami nie ma niczego — zauważyłem. —
To nie maska, to jej prawdziwa twarz, więc zastanów się, czy warto...
Jest jeszcze coś... — zatrzymałem się podnosząc stopiony krążek plasty­
ku i oglądając go. —Mój kolega, który jeździ na safari mawia, że czasami
zasadzając się na piękną, szybką antylopę upoluje się coś innego. Nie
będzie to piękna zdobycz, którą można chwalić się przed kolegami, ale
lwica, z którą trzeba nauczyć się żyć. Kolega w Afryce poznał swoją
przyszłą żonę. Przez kilkanaście lat żyli w tym samym mieście, ale spo­
tkali się dopiero w hotelu w Mombasie — na koniec opowieści łobuzer­
sko mrugnąłem okiem.
Gwóźdź zamyślił się i zapatrzył w wejście do północnego skrzydła.
— I co? — krzyknęła Pożyczka.
— Możecie podejść i obejrzeć — odpowiedziałem.
Ruszyli niepewnie i z nieufnością podeszli do pierwszego tropu, po­
tem do kolejnego i tak dotarli do wschodniego skrzydła.
— To zrobili Norweg i Szkot? — upewniał się Gwóźdź.
— Nie mamy na to żadnych dowodów — odparłem. — Ktoś z po­
mocą zwykłego budzika w najprostszym zegarku elektronicznym, jedno-
razówce, jaką można kupić za kilka złotych na każdym targowisku, przy­
gotował zapalnik. Ślady ducha to nic innego jak wełniane wkładki do bu­
tów nasączone łatwopalnym płynem. Zostały połączone wełnianym lon­
tem, który podobnie jak wkładki spalił się i został tylko ten zegareczek.
— Rany! — westchnął Gwóźdź. — Po co to wszystko?
— Żeby nastraszyć mieszkańców zamku.
— Po co?
— Co byście zrobili, gdybyście tu byli sami i zobaczyli to coś na dzie­
dzińcu? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spiewajaco.keep.pl
  • © 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates