[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dzieci zgodnie zastrzegały się, że nie zdołają zasnąć, ale po chwili czuwał tylko
Kieron. I nie położył się już tej nocy w obawie, że drapieżnik może wrócić.
ROZDZIAA IX
Po kilku dniach błądzenia po nieznanych ulicach miasta Susan znalazła wreszcie
siedzibę organizacji broniącej praw Indian. Rozejrzawszy się uważnie, czy nikt jej nie śledzi,
dziewczyna wśliznęła się do środka. W biurze siedział bardzo miły mężczyzna. Powtórzyła
mu historię opowiedzianą przez Kierona. Mężczyzna popatrzył na nią zdumiony i oświadczył,
że nic nie słyszał o planach regulacji żadnej z rzek. Poprosił, by uściśliła, o jakie dokładnie
tereny chodzi.
- Tego właśnie Kieron mi nie zdradził, wspominał jedynie, że do wioski indiańskiej
prowadzi bardzo daleka i niebezpieczna droga.
Urzędnik pokręcił głową.
- Z pani opisu nic nie wynika, Andy są rozległe, tak samo jak i nasz kraj. Ale jeśli
prawdą jest to, co pani mówi, to znaczy, że zostało popełnione bardzo poważne przestępstwo
wobec Indian. Skontaktuję się bezzwłocznie z władzami. Kieron O'Donell? Znamy tego
człowieka.
Susan się rozpromieniła.
- To bardzo chłodny i bezwzględny typ - ciągnął urzędnik. - Zwietnie zna góry, pod
tym względem chyba nie ma sobie równych, ale nie przypuszczam, by los Indian go
szczególnie wzruszał. A tym bardziej los indiańskich dzieci.
- Kieron O'Donell jest bardzo dobrym człowiekiem - zaprzeczyła Susan, czując, jak
strach chwyta ją za gardło.
- Hmmm... Mogę panią zapewnić, że O'Donell nie wyruszyłby w góry, gdyby nie
zaoferowano mu dużych pieniędzy. Zresztą on tak łatwo nie zginie! Tyle razy był już w
poważnych tarapatach i wyszedł z nich cało. Ten człowiek potrafi się odradzać jak feniks z
popiołów! Sądzę więc, że została pani wprowadzona w błąd.
Susan odjęło mowę. Zapragnęła opowiedzieć o dobroci, jaką widziała w oczach
Kierona, kiedy się z nią kochał, o jego cierpliwości i miłości, ale przecież o tak intymnych
sprawach trudno rozmawiać z kimś obcym.
- Właściwie w naszym polu zainteresowań są głównie pierwotne szczepy. Na terenie
całej Ameryki Południowej jej rodowici mieszkańcy są coraz bardziej wypierani przez
białych. Sytuacja Indian, którzy powoli się cywilizują, nie jest jeszcze taka zła, gorzej z tymi,
którzy nadal mieszkają w górach. Jeśli zaś chodzi o Juana Rodriqueza, to doskonale wiemy,
czym się zajmuje - ciągnął urzędnik z obojętnym wyrazem twarzy. - Wcale by mnie nie
zdziwiło, gdyby dokonawszy odkrycia bogatych złóż mineralnych, skierował rzekę nowym
korytem i zalał dolinę zamieszkaną przez Indian, nie zawiadamiając o tym ani samych
zainteresowanych, ani władz. Ale przecież O'Donell pracuje dla Rodriqueza i w gruncie
rzeczy są to ludzie tego samego pokroju. Może pani znajomy nie jest do końca taką kanalią,
ale nie ustępuje swemu mocodawcy cynizmem i bezwzględnością.
Nie! protestowało wszystko w Susan. To nieprawda!
- Naturalnie przeprowadzimy dyskretny wywiad o ostatnich przedsięwzięciach
Rodriqueza, ale wątpię, czy coś uda nam się znalezć. Ten człowiek potrafi jak mało kto
zacierać za sobą ślady.
Susan wstała i skierowała się ku drzwiom.
- Bardzo proszę - powiedziała. - Proszę odnalezć Kierona O'Donella. Nie chcę, żeby
leżał martwy gdzieś na pustkowiu... A poza tym te biedne indiańskie dzieci!
- Czy mówił, ile ich jest?
- Tego nie wiedział, ale bardzo proszę...
- Pan O'Donell nas nie interesuje, ale jeśli się okaże, że jakieś dzieci indiańskie są w
potrzebie, uczynimy wszystko, co w naszej mocy, by im pomóc. Musimy tylko mieć więcej
wskazówek. Chyba sama pani rozumie, że nie możemy zacząć poszukiwań na oślep.
- A rzeka Rodriqueza?
- Tak, to jest jakiś ślad! Zbadamy sprawę. Ale jeśli chce pani znać moje zdanie, to
podejrzewam, że O'Donell zamydlił pani oczy. Najprawdopodobniej musiał zniknąć z
powodu jakiejś nieczystej afery i opowiedział pani ckliwą historyjkę, żeby zrobić na pani
wrażenie. Zapewne już go więcej nie ujrzymy w naszym kraju!
Susan patrzyła na człowieka za biurkiem podejrzanie błyszczącymi oczyma.
Potrząsnęła głową, ale nie mogła z siebie wydobyć głosu.
- Tak więc, jak już obiecałem, zbadamy sprawę.
Susan opuściła biuro ze zwieszoną głową. Nie udało jej się uczynić niczego dla
Kierona. Jak ten urzędnik mógł wyrażać się o nim tak pogardliwie? Powiedział tyle rzeczy,
których nie rozumiała. Przecież wcale nie zna jej Kierona, nie ma pojęcia, jaki potrafi być
dobry i czuły!
Na ulicy uczepił się jej jakiś mężczyzna o hiszpańskiej urodzie. Szedł za nią i
próbował poderwać na wszystkie możliwe sposoby. Susan, rozdygotana ze strachu, weszła do
hotelu tylko po to, by się go pozbyć. Z Kieronem nigdy by mi się to nie zdarzyło, myślała
poruszona. Zawsze chronił mnie przed natarczywymi typami. A wszystkie bezpańskie psy i
koty, przy których się zatrzymywał i z którymi rozmawiał, a potem rzucał im jakiś kąsek? Jak
można nazwać takiego człowieka bezwzględnym cynikiem?
Nagle poczuła taką tęsknotę za ukochanym, że myślała, iż oszaleje. To okrutne mówić
o nim takie rzeczy i próbować zasiać w jej duszy zwątpienie. O, nie! Kocha Kierona
niezależnie od okoliczności i ufa mu ponad wszystko.
Następny dzień okazał się dla Kierona krytycznym dniem całej tej długiej wyprawy.
Takiego dnia nic nie zdoła wymazać z pamięci, jakkolwiek by człowiek tego pragnął.
Obudził się zmarznięty, co znaczyło, że w końcu jednak sen go zmorzył. Antonio spał
spokojnie przytulony do niego. Na sąsiednich hamakach panowała cisza. Kieron zsunął się
ostrożnie i usiadł na ziemi. Nie chciał budzić chłopca. Miał dziwnie ścierpnięte ramię, kręciło
mu się w głowie, a ciałem wstrząsały dreszcze, co nie zapowiadało niczego dobrego.
Boże, co się dzieje? pomyślał zatrwożony.
Coś musiało mu się stać w rękę. Bolała go strasznie aż do barku. Zdjął ostrożnie
kurtkę i podciągnął rękaw koszuli. Zalała go fala przerażenia na widok opuchniętej ręki i
kilku śladów ukąszeń na wysokości łokcia. W panice zrzucił z siebie kurtkę i koszulę i zaczął
je nerwowo wytrząsać. Z rękawa wypełzł jakiś owad i rozłożywszy skrzydła, zniknął wśród
drzew.
Kieron natychmiast obudził Antonia i ściągnął z niego ubranie. Odetchnął z ulgą, gdy
na ciele chłopca nie dostrzegł żadnych śladów. Ale oto poczuł, jak oblewa go nowa fala
gorąca, więc szybko usiadł na ziemi.
- Jesteś chory, Kieron? - spytał zdziwiony Antonio.
Pokazał chłopcu rękę i rzekł:
- Czy możesz mi przynieść apteczkę? O, tak, właśnie tę. Dziękuję.
Chłopiec ożywił się, jak zwykle, gdy mógł w czymś pomóc. Uklęknął przed Kieronem
i uważnie obserwował, co robi jego bohater, opowiadając przy tym różne historie o
ukąszeniach rodem z jego wioski. Chyba poniosła go trochę fantazja, bo opowieści brzmiały
dość nieprawdopodobnie. Kieron, wyjmując antystaminę i surowicę podawane przy wszelkich
ukąszeniach, powtarzał gorączkowo w myślach, że przecież nie może zachorować.
Nie chodziło mu właściwie o siebie, choć bardzo go przeraził ów nieznany owad,
których tyle różnych gatunków żyło w dżungli; bał się o dzieci. Gdyby coś mu się stało, będą
stracone.
Kieron obudził pospiesznie Manuela, który natychmiast zeskoczył na ziemię, a potem
przeprowadził z braćmi poważną rozmowę. Antonio koniecznie chciał także mieć coś do
powiedzenia. Kieron ledwie powstrzymał się od śmiechu, patrząc na skupioną twarzyczkę
chłopca.
- Chłopcy, posłuchajcie uważnie, co wam teraz powiem. Jeśli coś się ze mną stanie,
będziecie musieli dalej iść sami! Kierujcie się przez cały czas brzegiem rzeki, aż dojdziecie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates