[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szczęście niż zewnętrzne powaby. Uważała urodę za najwyższe szczęście, jakie może spotkać
człowieka. Do pewnego stopnia miała zresztą, słuszność. Uroda to wielki los... To karta wolnego
wstępu do serc ludzkich. Dla pięknej kobiety wszystkie drogi stoją otworem, darzy się ją
sympatią, miłością, niekiedy zupełnie bezpodstawnie. Nie mówię, że zawsze. Czasami poza
wszystkim zasługuje na to. Inaczej ma się rzecz z kobietą nieładną. Ta powinna być dobra, miła,
szlachetna, ujmująca. Za pomocą swoich zalet musi sobie utorować drogę i podbijać serca.
Nieraz taka walka trwa bardzo długo. Mojej biednej córce brakło cierpliwości do walki.
Buntowała się, przeklinała swój los. %7łądała dla siebie prawa do szczęścia, uważała że to
szczęście należy się jej jak innym. Wobec tego, że odmawiano jej tego prawa, stała się zgryzliwą,
zgorzkniałą istotą...
Kirchner załamał ręce.
Wszyscy ludzie pragną zawsze najgoręcej tego, czego nie posiadają. To właśnie jest zródłem
moich grzechów. Byłem synem ubogich rodziców. Już w dzieciństwie poznałem niedostatek.
Ciągłe troski, wieczna nędza i pogoń za groszem, którego brakło nieraz na najniezbędniejsze
potrzeby... Sprzykrzyło mi się to, zacząłem marzyć o majątku. Uważałem bogactwo za najwyższe
szczęście...
Tak, tak to się zdarza...
Nie będę pana okłamywał, panie radco ciągnął Kirchner swoje wyznanie zbliżyłem się
do pańskiej córki, bo wiedziałem, że jest bogata. A pózniej zwlekałem z oświadczynami, bo
mimo wszystko nie chciałem się wiązać bez miłości... Potem poznałem Reginę i zapomniałem o
wszystkim.
Zamilkł, zaczerpnął tchu. Po chwili rozpoczął znowu:
Tak, o wszystkim... O majątku, o zrobieniu kariery, o moich dążeniach i celach. Ją jedną
pragnąłem zdobyć... Pokochałem po raz pierwszy w życiu, pokochałem całym sercem... Regina
wzgardziła moim uczuciem, a ja nigdy chyba nie przeboleję tego zawodu... Och, gdybym miał
choćby cień nadziei...
Niech się pan nie łudzi!
129
Jak to? Więc pan uważa, że się łudzę?
Tak! I radzę panu zapomnieć! Nie chcę pana na próżno pocieszać, wolę od razu powiedzieć
prawdę. Uważam tę miłość za beznadziejną. W chwili obecnej najłatwiej panu będzie pokonać to
uczucie i pogodzić się z losem. Na podstawie pewnych spostrzeżeń doszedłem do wniosku, że
serce Reginy nie jest wolne... Kocha ona innego...
Skarbnik wlepił w radcę wzrok, pełen rozpaczy. Był złamany na ciele i duszy, a to co usłyszał,
stanowiło ostatnią kroplę w kielichu goryczy.
Powinienem był domyślić się tego. Teraz rozumiem, czemu Regina pozostała nieczuła na
moje błaganie. Gdyby nie to, nie potrafiłaby się oprzeć mej gorącej miłości. Kara boża...
Ludwika jest pomszczona!
Moje biedne, nieszczęśliwe dziecko! szepnął radca.
Siedzieli naprzeciw siebie, nie mówiąc ani słowa. Każdy z nich był pochłonięty własnymi,
smutnymi myślami.
Obłąkana nie uspokoiła się. Kręciła się wciąż po altanie, bełkocąc niezrozumiałe wyrazy.
Wyglądała niesamowicie.
Wreszcie nadszedł Birkner z lekarzem. Radca pospieszył na ich spotkanie. Opowiedział
wszystko lekarzowi. Gdy ten wszedł do altany i spojrzał na chorą, pojął natychmiast, że
przypadek jest bardzo ciężki.
Musimy zatelegrafować do profesora Fredrichsa w Lipsku, aby zaraz przyjechał. To
znakomity psychiatra. Ja sam nie mogę leczyć chorej oznajmił radcy.
Usiadł i napisał treść depeszy. Birkner, zdjęty współczuciem, zbliżył się tymczasem do swego
pana:
Och, panie radco, burczałem nieraz, gdy panna Ludwika gniewała się na mnie. Bardzo teraz
żałuję. Bo panienka na pewno już wtedy musiała być chora. Prawda, panie radco?
Tak, mój poczciwy przyjacielu! Ta myśl to moja jedyna pociecha w nieszczęściu. Panna
Ludwika nie była zła, tylko chora...
Tymczasem pogoda zaczęła się zmieniać. Na horyzoncie gromadziły się ciężkie, fioletowe
chmury zwiastujące bliską burzę. Zachodzące słońce złociło ich brzegi, przeświecające
jaskrawożółtą barwą. Rysowały się coraz wyrazniej na jasnym, bladozielonym niebie. Zmierzch
zapadał, po ogrodzie przesuwały się upiorne cienie. Wreszcie zerwał się silny wiatr, zaczął
pędzić chmury przed siebie. Potem rozległ się nagle pierwszy huk gromu.
130
Bońcia, nie zważając na burzę, biegła do mieszkania Gerharda. Wichura szalała, smagała ją po
twarzy. Jaskrawe błyskawice przecinały niebo. Po chwili spadły pierwsze ciężkie krople deszczu,
który przeszedł w ulewę.
Staruszka zdawała się nie czuć tego, chociaż była bez okrycia, bez chustki na głowie. Pędziła
jak na skrzydłach, okrutny lęk dodawał jej siły. Zupełnie przemoczona przybyła wreszcie do
mieszkania przybranego syna. Wpadła wprost do jego gabinetu.
Gerhard, ujrzawszy ją w tym stanie, przeraził się.
To ty, matko? Jak ty wyglądasz? Co się stało?
Bez tchu prawie opowiedziała mu wszystko. Gerhard słuchał uważnie, a na twarzy jego
malowało się przerażenie. Wreszcie Bońcia zakończyła swoje sprawozdanie słowami:
A co najgorsze, że panna Ludwika powróciła z cmentarza bez Reginy. Zaraz po przybyciu
do domu wydawała mi się dziwna, mam wrażenie, że zwariowała. Jestem niespokojna o dziecko,
bo przecież nie wiadomo, do czego jest zdolna taka obłąkana... Dlatego też od razu przybiegłam
do ciebie. Musimy poszukać Reni...
Czerstwa, opalona twarz Gerharda powlokła się śmiertelną bladością. Z ust jego dobył się
okrzyk rozpaczy. Jak szalony wybiegł z pokoju.
Narzucił na siebie płaszcz, pochwycił z wieszaka pierwszy lepszy kapelusz. Birknerowa szła
za Gerhardem, ledwie mogąc nadążyć za nim.
Matko, pobiegnę naprzód! Jeżeli możesz, pójdz za mną. Musimy dokładnie przeszukać całą
drogę, prowadzącą na cmentarz... Przecież Regina nie mogła zniknąć bez śladu...
Powiedziawszy to, wybiegł z mieszkania.
Ledwie stanął na ulicy, gdy rozległ się głuchy huk grzmotu. Burza jeszcze nie przycichła.
Gerhard jednak nie zważał na wicher, gromy i ulewę. Okrutny lęk ściskał mu serce. Biegł przed
siebie, oszalały z rozpaczy.
Co się stało z moją ukochaną dziewczyną? Co mogło się z nią stać?
Przez cały czas nie przestawało go dręczyć to pytanie. Przemoczony do suchej nitki, zgrzany,
zdyszany wpadł wreszcie na wzgórze. Zatrzymał się na chwilę, zaczerpnął tchu, po czym dalej
popędził przed siebie.
Wreszcie stanął na pomoście, przerzuconym nad wąwozem. I oto nagle wydało mu się, że
słyszy ciche wołanie o pomoc. Postąpił kilka kroków, zatrzymał się i spojrzał w głąb wąwozu.
131
Dreszcz wstrząsnął jego postacią.
Czyżby...? szepnął przerażony Czyżby to było możliwe...? Przechylił się głęboko przez
poręcz i donośnym głosem zawołał:
Reniu! Reniu!
Wołanie to było tak głośne, że nie zdołał go nawet zagłuszyć szum wichru i pluskanie
rzęsistego deszczu.
Po chwili usłyszał cichutką odpowiedz.
Gerhard zaczął się rozglądać wokoło. Było już szaro, lecz mimo to oswoił się powoli z
ciemnością. Wreszcie jego bystre oczy przeniknęły półmrok, panujący w jarze.
Reniu, gdzie jesteś? zawołał
Znowu odpowiedziało mu cichutkie wołanie. Rozpoznał teraz kierunek głosu. Regina musiała
się znajdować gdzieś w pobliżu, lecz po przeciwnej stronie.
Powoli, z bijącym sercem zaczął teraz obchodzić krawędz wąwozu. Rozglądał się,
nadsłuchiwał, a co pewien czas wołał głośno:
Reniu! Reniu!
Nagle zatrzymał się, rzucił się na mokrą ziemię.
Tam, naprzeciwko, na stromym skalnym zboczu zauważył niewyrazne kontury postaci
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates