[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ślicznie jak w niebie.
Lubił najbardziej, gdy ciepły wiatr wnikał mu między pióra, prowokując do lotu, lecz
teraz był przejmujący chłodem wieczór i jednostajny rechot żab, docierający znad rzeki,
zakłócał grobową ciszę. Orzeł otulił się skrzydłami. Zniechęcony odwrócił głowę od
księżyca, który trupim światłem oświetlał las, i znieruchomiał. Jeszcze przez kilka dni musiał
być cierpliwy.
Wtorek, 18 kwietnia 1939
Stern ocknął się z głową na biurku redakcyjnym. Cisnął go pęcherz i bolały wszystkie
kości. Świtało, tylko nie w jego skacowanej głowie. Nad dachami domów ślizgały się
promienie słońca, a jego gardło wyschło z pragnienia na pieprz. Marzył o zimnym piwie
marcowym, ale żadna usłużna ręka nie pojawiła się, by skrócić jego męki.
Kiedy wrócił z toalety, zgniótł paczkę po papierosach i wytrzeszczył oczy. Ulubiona
paprotka, o którą dbała Wilga, została zbezczeszczona. Ktoś złamał jej dorodny liść, a z
glinianej doniczki zrobił śmierdzącą popielniczkę.
Przeklinając, wydłubał pety na kartkę, odkopał podstawę liścia i jak tylko umiał,
delikatnie go wyrwał. Kikut zamaskował ziemią. Z daleka wyglądało nieźle. Zostały jeszcze
cztery odrosty. Pomyślał, że zajęta pracą nie zauważy zniszczeń, i odetchnął zadowolony.
Były inne świadectwa pogromu. Na parapecie prężyły się dumnie trzy puste flaszki. Podniósł
jedną, wysączył ostatnie krople, a potem tak samo troskliwie zaopiekował się drugą i trzecią.
Jak przez mgłę przypomniał sobie, że przed północą zajrzał do niego cieć i
poczęstował go samogonem. Ostro dyskutowali, a potem film mu się urwał. Spojrzał mętnym
wzrokiem na continentala. Tkwiła w nim zapisana kartka ze świeżutkim tekstem. W jego
głowie zrodziła się herezja, że to właśnie Czerkieski dyktował mu nad ranem ostatnie słowa,
ale niby skąd prosty odźwierny z recepcji mógłby o tym wszystkim wiedzieć? A może jest
policyjną wtyką i mówi tylko to, co chce powiedzieć? I przypomniał sobie jeszcze coś, coś,
co brzmiało jak „gra i przynęta”. Co to za gra, w której miałby uczestniczyć? I kto miał być tą
przynętą: on czy Wilga? Pojawił się jeszcze raz dom Pod Księżycem i jakiś dostawca
towarów kolonialnych, o którym nigdy wcześniej nie słyszał.
Nie miał zamiaru prosić dozorcy o wyjaśnienia, nie pozwalał mu na to dziennikarski
honor. Na dodatek nie był pewien, czy tej nocy nie przeszli przypadkiem „na ty”. Pamiętał
jedynie, że niezauważony podrzucił tekst do sekretariatu. Ta myśl wyczerpała go i znowu
przymknął oczy.
Przed jedenastą Kazia obudziła go wrednym telefonem i poinformowała, że jakiś gość
czeka na niego w kawiarence. Dudniło mu w głowie, gdy ruszył po schodach na poddasze, by
posłać tajemniczego interesanta do wszystkich diabłów.
- Nie mogłeś znaleźć sobie lepszego miejsca? - rzucił, wpatrując się złowrogo w
inspektora, okupującego stolik pustej o tej porze redakcyjnej kawiarenki. - Sto razy prosiłem,
żebyś tutaj nie przychodził. Wiesz, co o mnie pomyślą?
- Żeś chatrak? - Zięba zaśmiał się wymuszonym śmiechem. - Nie rób sobie wyrzutów.
Zaszedłem do Mania z krótką roboczą wizytą. Pogadaliśmy szczerze o przeszłości i
pomyślałem, że skoro na dworze leje, to nie będziemy biegać po mieście. Jestem już po
ciasteczku, wspaniałej kawie z mleczkiem. Chciałem się z tobą przywitać, popatrzeć jak z
formą i zaraz lecę.
- Słucham. - Stern marzył, by mieć już tę drażliwą rozmowę za sobą.
- Nie gorączkuj się. Do twej szczegółowej relacji, na którą niechcący rzuciłem okiem
u Mania w gabinecie, chcę dołożyć i swoje pięć groszy.
- Czytałeś mój tekst? - Głos Sterna niczego dobrego nie wróżył.
- Wybacz ciekawość. Nie mogłem się już doczekać jutrzejszego wydania.
Jakub opadł na krzesło. Skłębione myśli nie dawały mu się okiełznać i wylatywały
cięgiem z jego głowy jak gazety z maszyny drukarskiej.
- Jest świadek.
- Jaki świadek?
- Z Legionów, z posesji, gdzie na piętrze sfajczył się lokal. - Zięba zrobił z ust
zabawny dziobek. - To muzyk, absolwent konserwatorium, który mieszka piętro wyżej z
mamusią. Zgłosił się sam, raniutko. Mówił, że wszystko słyszał.
- Dlaczego zgłosił się do was, a nie poleciał do miejskiej?
- Źle stawiasz sprawę. - Inspektor uważnie zmierzył Sterna wzrokiem. - Są tacy,
którzy wierzą w skuteczność tego państwa, które ja reprezentuję.
- Kpisz czy o drogę pytasz? - Jakub zaczął chodzić nerwowo wokół Zięby, wycierając
piasek z piekących oczu.
- Naprawdę mieliśmy na niego oko. Jest, kurwa, morfinistą, do tego pederastą. -
Przyciszył głos, jakby właśnie to ostatnie słowo mogło zbrukać uszy Sterna. - Przyniósł ze
sobą zdjęcia w albumie. Okazuje się, że kiedyś był ślicznym chłopczykiem: loczki blond,
marynarskie ubranko i słomkowy kapelusz. Już wtedy pogrywał na pianinie na rodzinnych
spotkaniach i komponował różne takie tam wariacje. Teraz mamusia opiekuje się nadętym
grubasem o spoconych dłoniach, którego wzrok błądzi po męskich rozporkach. Tatuś w
dyplomacji w Italii. Na śmierć zapomniał o ojcowskich obowiązkach i utknął na jakiejś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spiewajaco.keep.pl
  • © 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates