[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wprawdzie, ale oskar\ony jest prawie w tym samym stopniu zabezpieczony przed skazaniem, jak gdyby
był uwolniony. W zestawieniu z pozornym uwolnieniem daje przewleczenie tę korzyść, \e przyszłość
oskar\onego jest mniej niepewna, jest on zabezpieczony przed grozą nagłych aresztowań, nie
potrzebuje się obawiać, \e w chwili gdy okoliczności mo\e właśnie najmniej temu sprzyjają, wypadnie
mu wziąć na siebie trudności i irytacje związane z osiągnięciem pozornego uwolnienia. Z drugiej strony
ma tak\e i przewleczenie dla oskar\onego pewne strony ujemne, których nie wolno nie doceniać. Nie
myślę w tej chwili o tym, \e oskar\ony nigdy nie jest w tym wypadku wolny, nie jest nim przecie\
naprawdę i przy pozornym uwolnieniu. Chodzi o inną rzecz. Proces nie mo\e stać w miejscu bez
upozorowania tego jakimiś przyczynami. Trzeba przeto, aby na zewnątrz coś się w procesie działo. Od
czasu do czasu muszą więc wychodzić jakieś zarządzenia, odbywać się dodatkowe badania oraz
przesłuchania oskar\onego. Proces musi po prostu kręcić się wcią\ w tym małym kręgu, do którego go
sztucznie zacieśniono. To pociąga za sobą naturalnie ró\ne nieprzyjemności dla oskar\onego, których
jednak nie powinien pan malować siebie w zbyt czarnych kolorach. Wszystko to przecie\ jest tylko dla
formy, więc na przykład przesłuchania są całkiem krótkie, jeśli się raz, drugi nie ma czasu lub ochoty
pójść na przesłuchanie, mo\na się usprawiedliwić, mo\na nawet z niektórymi sędziami wspólnie uło\yć
str. 65
Franz Kafka Proces
procedurę na dłu\szy czas z góry. W gruncie rzeczy chodzi o to, \eby od czasu do czasu - skoro się jest
oskar\onym - zgłaszać się u sędziego.
Ju\ podczas ostatnich słów K. przewiesił sobie surdut przez ramię i teraz wstał.
Natychmiast zawołały głosy za drzwiami: - On ju\ wstaje.
- Pan ju\ chce odejść? - zapytał malarz, który wstał tak\e. - To zapewne powietrze stąd pana
wypędza.
Bardzo mi przykro. Miałbym panu jeszcze to i owo do powiedzenia. Musiałem się streszczać. Mam
nadzieję jednak, \e tłumaczyłem się jasno.
- O, zapewne - rzekł K., którego od natę\enia, z jakim zmuszał się do słuchania, bolała głowa. Mimo
tego potwierdzenia malarz jeszcze raz zreasumował wszystko, jak gdyby chciał dać gościowi pociechę
na drogę:
- Obie metody mają tyle z sobą wspólnego - rzekł - \e zapobiegają skazaniu oskar\onego.
- Ale zapobiegają te\ prawdziwemu uwolnieniu - rzekł K. cicho, jak gdyby się wstydził, \e doszedł do
tej prawdy.
- Pan trafił w sedno rzeczy - rzekł malarz prędko.
K. poło\ył rękę na płaszczu, nie mogąc się zdecydować, czy wdziać surdut. Najchętniej byłby
wszystko to zwinął i wybiegł na świe\e powietrze. Teraz głosy dziewcząt oznajmiające przedwcześnie, \e
się ubiera, nie mogły go skłonić, by wciągnął surdut. Malarzowi zale\ało widocznie na tym, \eby
podsunąć jakiś pretekst dla stanu, w którym się K. znajdował. Rzekł przeto:
- Pan się jeszcze nie zdecydował co do moich propozycji. Pochwalam to. Odradzałbym nawet panu
natychmiastową decyzję. Ró\nice są cienkie jak włos. Trzeba je dokładnie ocenić. Z drugiej strony nie
nale\y te\ tracić za du\o czasu.
- Przyjdę do pana wkrótce - rzekł K., który z nagłym postanowieniem wciągnął surdut, zarzucił
płaszcz na ramię i pospieszył do drzwi, za którymi dziewczęta zaczęły krzyczeć. Zdawało mu się, \e
widzi je poprzez drzwi.
- Ale musi pan dotrzymać słowa - rzekł malarz nie odprowadzając go - inaczej przyjdę do banku,
aby się samemu dowiedzieć.
- Niech\e pan drzwi otworzy - rzekł K., szarpiąc za klamkę, na której, jak po oporze wyczuwał,
uwiesiły się dziewczęta.
- Chce pan, aby pana dziewczęta opadły? - zapytał malarz. - Niech pan lepiej u\yje tego wyjścia - i
wskazał na drzwi za łó\kiem.
K. przystał na to i cofnął się w stronę łó\ka. Malarz jednak zamiast otworzyć drzwi wlazł pod łó\ko i
pytał spod niego:
- Jeszcze tylko moment. Czy nie chce pan obejrzeć obrazu, który mógłbym panu sprzedać?
K. nie chciał być nieuprzejmy, malarz rzeczywiście zaopiekował się nim i obiecał w dalszym ciągu
pomagać, w roztargnieniu zapomniał te\ K. poruszyć sprawę wynagrodzenia, nie mógł więc teraz
odmówić i zdecydował się obejrzeć obraz, choć dr\ał z niecierpliwości, by opuścić pracownię. Malarz
wydobył spod łó\ka stos nieoprawionych obrazów, tak pokrytych kurzem, \e gdy zdmuchnął go z tego,
który le\ał na wierzchu, kurz wzbił się obłokiem przed oczyma K., zapierając mu oddech.
- Pejza\ polny - rzekł malarz i podał obraz gościowi.
Na obrazie widoczne były dwa wątłe drzewa stojące w du\ym oddaleniu od siebie wśród ciemnej
trawy. W głębi był kolorowy zachód słońca.
- Aadne - rzekł K. - kupuję ten obraz. - Mimo woli wyraził się tak krótko i ucieszył się, gdy malarz,
zamiast wziąć mu to za złe, podniósł drugi obraz z podłogi.
- Oto pendant do tamtego - rzekł malarz.
Mo\e było to pomyślane jako dopełnienie tamtego, ale nie było najmniejszej ró\nicy między jednym
a drugim, tu były drzewa, trawa, a tam zachód słońca. K. nie zwa\ał na to.
- Piękne krajobrazy - rzekł. - Kupuję oba i powieszę je w moim biurze.
- Motyw, widzę, podoba się panu - rzekł malarz i wydobył trzeci obraz. - Dobrze się składa, bo mam
jeszcze jeden podobny obraz.
Ale obraz nie był podobny, był to raczej zupełnie identyczny pejza\ polny. Malarz wykorzystywał
niezle sposobność pozbycia się starych obrazów.
- Biorę i ten - rzekł K. - Ile kosztują te trzy obrazy?
- O tym pomówimy pózniej. Pan się teraz spieszy, a pozostaniemy przecie\ w kontakcie. Zresztą
cieszy mnie, \e się panu obrazy podobają. Dam panu wszystkie obrazy, które mam tu pod łó\kiem. Są to
str. 66
Franz Kafka Proces
same pejza\e pól, namalowałem ju\ wiele takich pejza\y. Niektórzy ludzie nie chcą tych obrazów, bo są
za ponure, ale inni - i pan właśnie do nich nale\y - lubią właśnie to, co ponure.
Ale K. nie miał teraz cierpliwości do zawodowych doświadczeń tego malarza-\ebraka.
- Niech pan zapakuje wszystkie te obrazy! - rzekł K., przerywając mu. - Jutro przyjedzie mój wozny
i zabierze je.
- To niepotrzebne - rzekł malarz - spodziewam się, \e znajdę panu tragarza, który zaraz je panu
odniesie.
- To mówiąc przechylił się przez łó\ko i otworzył wreszcie drzwi. - Niech pan bez \enady wejdzie na
łó\ko - rzekł - robi to ka\dy, kto tu wchodzi.
K. byłby to zrobił i bez zaproszenia, postawił ju\ nawet nogę na pierzynie, ale nagle wyjrzał przez
otwarte drzwi i cofnął nogę z powrotem.
- Có\ to jest? - zapytał malarza.
- Czemu się pan dziwi? - odpowiedział tamten, ze swej strony zdziwiony. - To są kancelarie sądowe.
Kancelarie sądowe są przecie\ prawie na ka\dym strychu, dlaczegó\ akurat tu miałoby ich nie być?
Właściwie i moja pracownia nale\y tak\e do kancelarii sądowych, ale sąd oddał mi ją do dyspozycji.
K. przeraził się nie tyle tego, \e znalazł i tu kancelarie sądowe, ile swojej ignorancji w sprawach
sądu.
Wiedział, \e podstawową regułą zachowania się oskar\onego jest być zawsze na wszystko gotowym,
nie dać się nigdy zaskoczyć - i zasady tej reguły wcią\ na nowo łamał. Przed nim rozciągał się długi
korytarz, napływało zeń powietrze, z którym porównane powietrze pracowni wydawało się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates