[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niezmożony pionier mało zbadanych okolic, dobry żołnierz, wnikliwy badacz
przyrody, a przy tym romantyk i ascetyczny filozof, wyrósł wysoko ponad przeciętny poziom swych
rodaków. Był przez szereg lat, w okresie pierwszej wojny światowej i potem, najpopularniejszą w
Brazylii postacią, legendarną i sławną na cały świat.
Umarł w 1958 roku. Na swej drodze życiowej spotkał Teodora Roosevelta, byłego
prezydenta Stanów Zjednoczonych, i z nim się zaprzyjaznił, chociaż niepewna rzecz, kto komu w tej
przyjazni większy przynosił zaszczyt: o Rondonie na pewno śpiewano w Brazylii więcej ludowych
piosenek niż o Roosevelcie w Stanach Zjednoczonych i większą darzono go miłością.
Ażeby Rondonowi nadać blasku i rozgłosu, w pózniejszych latach utarła się fama, że był on czystej
krwi Indianinem, wykształconym generałem-Indianinem, lecz to
nieprawda. Urodził się jako potomek białych Brazylijczyków kresowych 115
w okolicach Cuiaby, stolicy dzikiego stanu Mato Grosso, i wychowywał się w
pierwszych latach w normalnej u kresowców pogardzie dla Indian. Lecz chłopcu
zaczęły otwierać się oczy, gdy ci sami kresowcy nie tylko tłukli Indian, lecz w wyniku jakiejś nędznej
zemsty zgładzili także dwóch czy trzech krewnych samego Candida.
Po śmierci rodziców siedmioletni chłystek dostał się do Cuiaby pod opiekę życzliwego wuja. Tu
wnet odkryto wybitne zdolności umysłowe młodziana i pchnięto go do
nauki, następnie na drogę kariery wojskowej. Zanim został oficerem w korpusie
inżynierii wojskowej, koledzy jego i przełożeni przekonali się, że w ich gronie był
człowiek nie tylko wybitnie zdolny i koleżeński, ale, o dziwo, o spartańskim trybie życia i niebywałej
prawości, wręcz przerażającej hulaków i kanciarzy z jego otoczenia.
Biorąc udział, zrazu jako adiutant, w budowie linii telegraficznych w środkowym i południowym
Mato Grosso, zbliżył się Rondon do swych stron ojczystych i tu
rozwinął skrzydła do tęgiego lotu. Dobrze poznawał dziewiczy niemal kraj i twarde życie obozowe,
obcował ze szczepami Indian i z nielicznymi białymi. Wśród trudnych wypraw wyrastał świetny
znawca przyrody, kształtował się niezłomny charakter, a także sportowiec o wyrobionych mięśniach.
Gdy w roku 1907 Amerykanie na dobre przystąpili do budowy kolei Madeira-Mamorć, należało
bezpośrednio połączyć ów daleki zachód najkrótszą linią telegraficzną ze stolicą Mato Grosso,
Cuiabą. W linii powietrznej było z Cuiaby do Porto Velho tylko 1100 kilometrów, ale trasa wiodła
przez kraj zupełnie jeszcze nie znany, o którym tylko wiedziano, że był dziki i złowrogi, pokryty
nieprzebytą puszczą i poprzecinany srogimi pasmami gór, a gdzie rozciągały się stepy, tam
wojowniczy Indianie, wrogo usposobieni do białych najezdzców, bronili swych łowisk do upadłego.
Budowę tej ważnej arterii rząd powierzył Rondonowi.
Rondon, karny dowódca, nie oszczędzał siebie ani podwładnych i dzięki swej
zapobiegliwości dokonał dzieła; w roku 1911,
118
po pięcioletniej mordędze, połączył drutem telegraficznym Cuiabę z Porto Velho. Była to bohaterska
walka z bezmiarem przeciwności, podobna do tragicznych zmagań
przeżywanych przez innych ludzi przy budowie kolei Madeira-Mamore, bo i tu
zadanie było okrutne, wszyscy chorowali, szerzył się obłęd, wielu ginęło, a sam Rondon zwalczać
musiał nie tylko wrogą przyrodę, lecz także oszczerstwa zawistnych kreatur; zazdroszczono mu coraz
głośniejszej sławy w Brazylii. I co najtragiczniejsze, dzieło jego doznało równie smutnego losu jak
kolej Madeira-Mamorś: wkrótce po
ukończeniu linia przestała być ważna, trud okazał się bezużyteczny; sprawił to
wynalazek telegrafu bez drutu.
Lecz na innym polu, ludzkim, misja Rondona odniosła wspaniały triumf. Rondon,
poznając podczas pracy kilka szczepów indiańskich, znakomicie umiał z nimi się
dogadać. Zdobył ich zaufanie, a przede wszystkim serdecznie ich polubił. Do tych prostych, w głębi
duszy niewinnych istot, tak prześladowanych przez wielu jego
rodaków, poczuł głęboką przyjazń. Przejął się chęcią ratowania ich.
W owe czasy dyrektorem muzeum w Sao Paulo był Hermann von Ihering, wyniosły
przyrodnik" (wg Octaviana Cabrala), który w prasie brazylijskiej wszczął zapalczywą kampanię za
zlikwidowaniem szczepu Kaingangów, żyjącego w lasach południowej
Brazylii. Ponieważ owi Kaingangowie, broniąc swej ziemi, stali się uciążliwą plagą dla
przybywających na ich teren białych kolonistów, a Indianie rzekomo byli rasą niższą, von Ihering
zalecał ich wytępienie, co nie przyniosłoby ludzkości wielkiego
uszczerbku.
Gdy Rondon przypadkiem dostał do rąk artykuł von Iherin-ga, napisał do doktora
Lacerdy, dyrektora Muzeum Narodowego w Rio de Janeiro, list pełen oburzenia na
ludobójcze pomysły indianożercy. Obronę Indian, pramieszkańców tego kraju, uważał
Rondon za narodowy obowiązek i rzecz honoru wszystkich uczciwych Brazylijczyków.
Gorące wstawiennictwo Rondona, opublikowane w prasie, trafiło na podatny grunt: wywołało
ogólny gniew na nieludzkiego dyrektora, a w stronę Indian otworzyło serca.
Rondon kuł żelazo, dopóki gorące. Zaledwie ukończył budowę linii telegraficznej, przystąpił w Rio
do zorganizowania na wielką skalę państwowego urzędu, mającego na celu ochronę brazylijskich
Indian, Servico da Proteccao aos Indios, w skrócie SPI.
Służba Ochrony Indian zakładała swe posterunki wszędzie tam, gdzie istniały szczepy krajowców, i
wiele zdziałała dobrego, szczególnie za życia Rondona. Główną jej
wytyczną dla agentów, pilnujących dalekich placówek, była zasada: zginąć od Indian, jeśli trzeba,
lecz nigdy ich nie zabijać" zasada piękna, ale diablo ryzykowna.
Pomimo że w olbrzymim kraju nie wszędzie należycie docierały wpływy SPI, a jej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates