[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na noc, więc porwałem go i, zasapawszy się porządnie, dotaszczyłem go do lasku, który
zaczyna się niedaleko mojego osiedla.
Przez pierwszą noc nie udało mi się wyjść daleko poza: "Dobry wieczór, przepraszam, ma
pan może zapalniczkę?". Drugiej nocy przyładowałem mu w oko, ale jakoś niepewnie. I
chociaż niepewnie, ręka boli mnie do teraz. Manekiny są zrobione z trwalszej materii niż
ludzie, powiedziałem sobie, co nastrajało optymistycznie. Wynikało z tego, że definitywne
uszkodzenie człowieka będzie łatwiejsze niż Jasia.
Trzeciej nocy wbiłem Jasiowi nóż w krocze. A czwartej nocy zobaczyłem, że jakieś łobuzy
potłukły go kamieniami i zrobiło mi się przykro, bo gadałem trochę do niego między jednym
ćwiczeniem a drugim, i zdążyłem się już przyzwyczaić.
Następnego ranka postanowiłem zabić dziecko. Przez pół godziny spacerowałem po osiedlu i
było takie przyjemne słońce, że prawie zapomniałem, po co wyszedłem. Ocknąłem się
dopiero, gdy usłyszałem:
- Spierdalaj, ty chuju! - krzyczał chłopczyk, który
wyrywał drugiemu coś świecącego i terkoczącego, co
mogło być tylko mieczem laserowym. Chłopczyk miał
włosy tak jasne, że aż białe i był w takim wieku, że
trudno było powiedzieć, czy będzie albinosem, czy blondynem. Drugi chłopczyk, rudawy,
popłakał się.
- Albert, ja powiem twojej mamie! - krzyknął.
- Powiedz, powiedz! Moja mama ci przypierdoli!
Moja mama wierzy mnie, a nie jakimś chujom!
- Albercie - powiedziałem, zbliżając się do chłopca. - Czy wiesz, że to bardzo brzydko tak
przeklinać?
- Pan jest tu z osiedla?
- Nieważne skąd jestem. Stąd czy nie stąd, zawsze
mogę znalezć twoją mamę i opowiedzieć jej, jak się zachowywałeś. Czy myślisz, że twoja
mama byłaby zadowolona, słysząc, jak się odzywasz?
- Proszę pana, ale bo ten chuj...
- Albercie!
- Ale proszę pana...
- Nie ma żadnego ale. Powiedz mi, Albercie, czy
chciałbyś, żeby cię ludzie szanowali? %7łeby cię lubili?
%7łeby mówili: "Ten Albert to fajny koleś"?
Chłopczyk zmarszczył się.
- Pewnie - powiedział. - Ale...
- Nie ma ale, Albercie. Na tym świecie są brzydkie
słowa i brzydkie rzeczy. Są też dobre słowa i dobre rzeczy. Tego, kto mówi dobre słowa,
spotykają dobre rzeczy. Tego, kto mówi brzydkie słowa, spotykają brzydkie
rzeczy. Bardzo brzydkie i bardzo bolesne.
- Co pan robi?! - syknął nagle głos kobiety. Odwróciłem się i zobaczyłem wysoką blondynkę,
gdzieś przed
czterdziestką, ale szczupłą, smukłą, o lekko skośnych
oczach.
- Przedstawię się - powiedziałem. -Jestem Hubert
Wagłowski i mieszkam tu na osiedlu. Widzi pani, na
skutek intensywnego poświęcenia się pracy, jestem człowiekiem bezdzietnym, a właściwie
samotnym, nad czym
boleję. Przed chwilą uciąłem sobie bardzo miłą pogawędkę z pani synem... Ale przysięgam,
nie robiłem tego,
żeby zaznajomić się z mamą, bo nie miałem pojęcia, że
Albert ma taką mamę.
Uśmiechnęła się. Pewnie z ulgi, że to ona jest dla mnie obiektem seksualnym, a nie Albert.
Ale też dlatego, że lubiła być obiektem seksualnym. Albert też się uśmiechnął, z radości, że
na niego nie doniosłem. Była to radość przedwczesna.
- Widzi pani, mam nadzieję, że Albert się nie obrazi,
ale muszę pani powiedzieć, że przyłapałem go na pewnych zachowaniach, o których
chciałbym z panią porozmawiać.
Zmarszczyła się, identycznie jak jej syn.
- Chyba wiem, co pan ma na myśli.
- To temat na dłuższą rozmowę.
- No... Wie pan... Zapraszam do mnie. Ja też
właściwie jestem - westchnęła - człowiekiem samotnym.
Odbyliśmy długą pogawędkę przy herbacie, w mieszkaniu pełnym ceraty.
- Wie pan - powiedziała. - Ja nie wiem, co mam
z nim zrobić. On kłamie, przeklina, zabił kiedyś kota.
Ja wtedy się wściekłam i go sprałam, i wie pan, następnego dnia wracam do domu, a tu na
półmisku cytrynka,
listek sałaty i rybka elegancko pokrojona, przybrana szczypiorkiem.
- Może to jest jakaś metoda - odpowiedziałem. -
Sprała go pani i następnego dnia zrobił pani obiad.
- Rybka z naszego akwarium.
- Aha.
- Ale ja go kocham, bo każdy inny mężczyzna pewnie byłby jeszcze gorszy - popłakała się,
patrząc na
mnie z nadzieją.
- Przepraszam - powiedziałem i wyszedłem do
łazienki.
Pewnie pomyślała, że jestem wzruszony i chcę ukryć łzy. I rzeczywiście byłem wzruszony,
bo nie mogłem zabić jej synka. Jej zresztą też nie. Dlatego tylko zrobiłem kupę na środku
łazienki, podtarłem się czystym ręcznikiem i po cichu wymknąłem się z mieszkania, podczas
kiedy ona szlochała w kuchni.
Następnego dnia ćwiczyłem zabijanie metodą rysunkową. Rysowałem człowieczka, który
wali drugiego człowieczka pałą albo maczetą. Najpierw bardzo schematycznie, potem ludziki
nabierały coraz więcej detali, takich jak: oczy, palce, dziury, szpik, przekrój odciętej szyi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates