Ross Macdonald Troista droga 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pieniądze nie miały takiej samej wartości jak niegdyś, lecz
Frank musiał przyznać, że jego postrzelona żona zarabiała
teraz więcej, niż on kiedykolwiek zdołał przynieść do domu.
Nie był też człowiekiem, który miałby o to pretensję. Choć
nie mógł podjąć żadnej stałej pracy, gdyż mimo wspaniałego
kalifornijskiego klimatu dokuczały mu wciąż ataki astmy, to
187
i tak codziennie pojawiaÅ‚ siÄ™ w jej sklepiku i pomagaÅ‚ w pro­
wadzeniu interesu. ByÅ‚ niezrównany w utrzymywaniu alfa­
betycznego porządku na półkach i w prowadzeniu kasy.
Mimo licznych chorób i niepowodzeń Frank był zawsze
bardzo zadbany i pani Swanscutt czuła dumę z niego, kiedy
spÄ™dzaÅ‚ z niÄ… czas w wypożyczalni. WiedziaÅ‚a, że jej klien­
tki są zadowolone, kiedy rad udzielał im taki dystyngowany
mężczyzna. Irma kobieta mogłaby czuć w takiej sytuacji
zazdrość, ale nie ona. W każdym wypowiedzianym słowie,
w każdym spojrzeniu, którym ją obrzucał, widać było, że
kochają nadal tak samo mocno jak niegdyś. Wciąż czuła,
mimo upÅ‚ywu dwudziestu piÄ™ciu lat, że jest otoczona miÅ‚oÅ›­
cią. Dla Franka Swanscutta poświęciła wszystko: dobre
imię, męża, syna, a on jej nie zawiódł. Wart był tego
poświęcenia.
Mimo to czasami miała lekki żal, że Frank pojawia się
w wypożyczalni tak pózno po południu i tak nieregularnie.
Największy ruch panował tu w południe, a potem robiło się
dużo spokojniej i wówczas pani Swanscutt zaczynała się
nudzić. Od pięciu lat przez sześć dni w tygodniu od dziewiątej
rano do szóstej po południu siedziała otoczona książkami.
Choć starała się mieć u siebie wszystkie nowości i bestsellery,
to musiała przyznać, że od kilku miesięcy coś się zmieniło
w jej stosunku do słowa drukowanego. Bywało, że musiała
się zmuszać do otwarcia książki i przeczytania choćby jednego
zdania. Coraz bardziej zmuszona była zatem polegać na
notkach wydawcy i krótkich recenzjach zamieszczanych
w  Retail Bookseller". Byłajak osoba uwielbiająca słodycze,
która zatrudniła się w cukierni i przejadła.
Naprawdę zabawne było, ile wysiłku wkładała w to, żeby
nie sięgnąć po książkę. Tego wtorku w wypożyczalni nie było
żadnego klienta i pewnie aż do póznego popołudnia nikt się
nie zjawi. Uporządkowała rzeczy w szufladzie, przeliczyła
188
SR>?
pieniądze w kasie, zrobiła manicure lewej ręki (prawą ręką
już poprzedniego wieczoru zajÄ…Å‚ siÄ™ Frank), z arkusza niebies­
kiego gładkiego papieru wycięła kilka setek zakładek do
książek, wypisała liszki do sześciu nowych książek, które
dostarczono dziś rano, i zadzwoniła do pani Wionowski,
informując ją, że ma już Forever Amber i może ją dla niej
zarezerwować do wieczora. Kiedy zrobiła już wszystko, co
było do zrobienia, i zaczęła się obawiać, że nuda zmusi ją do
sięgnięcia po którąś z sześciu nowych książek, dostarczono
akurat popołudniowe wydanie gazety, dzięki czemu miała
zajęcie na kolejną godzinę.
PrzeczytaÅ‚a prasÄ™ od deski do deski: najważniejsze wiado­
mości z pierwszej strony, morderstwa na trzeciej, recenzje
filmów, doniesienia sportowe, komiksy, wiadomości lokalne,
zapowiedzi wydawnicze, strony dla kobiet, kronikÄ™ towarzyskÄ…
i informacje gospodarcze. PrzyszedÅ‚ czas na ogÅ‚oszenia drob­
ne. To była jej ulubiona część gazety; zawsze zostawiała ją na
koniec.
Tam dopiero byÅ‚y prawdziwe dramaty, dużo bardziej pasjo­
nujące niż fikcja literacka i tak bardzo zróżnicowane. Tylu
bezdomnych szukało domu. Młodzi ludzie chcieli kupić
lodówkę. Lekarze specjaliści od chorób męskich i kobiecych.
Prywatni detektywi, gotowi udać się dokądkolwiek i odnalezć
cokolwiek za przystępną cenę. Najciekawsze były ogłoszenia
osobiste, tajemne cząstki życia, wprawiające w romantyczny
nastrój.  Edie, wracaj do domu, mama ci wybacza" (Co ten
Edie narozrabiał?).  Jack i Sim, interes jest nadal aktualny.
Skontaktujcie siÄ™ ze mnÄ… do czwartku. Charlie" (Napad na
bank? Czarny rynek? Kto wie?).
Ostatnie ogłoszenie, na samym dole kolumny wyrwało
panią Swanscutt z rozmarzenia i sprawiło, że serce zaczęło jej
łomotać w piersi jak oszalałe.  Bret Taylor. Zadzwoń do
mnie. Gladstone 37416. P.W.".
189
To przeznaczenie  pomyślała pani Swanscutt. Przez tyle
lat czytała te wszystkie ogłoszenia, przypatrywała się życiu
innych ludzi, aż wreszcie wyczytała to, co dotyczyło jej
bezpośrednio.
Miała monotonne życie, więc teraz przekonywała samą
siebie, że to niemożliwe, że to tylko zbieg okoliczności. Nie
mogło chodzić ojej Breta. Takie cuda się nie zdarzają. Nie jej.
Z drugiej strony ilu jest Bretów Taylorów. Mogła się przekonać
tylko w jeden sposób. Musi się odważyć i zadzwonić.
Po długim, pełnym emocji wahaniu wykręciła drżącą ręką
numer.
 Mieszkanie panny West  odezwał się kobiecy głos.
 Halo?  zaczęła podekscytowana pani Swanscutt. 
Czy to pani zamieściła ogłoszenie w gazecie? Mam na myśli...
 Proszę chwilę zaczekać  odparła kobieta.  Zawołam
pannÄ™ West do telefonu.
Służąca, zanotowała w pamięci pani Swanscutt. Bret musiał
się obracać w dobrym towarzystwie, jeśli to rzeczywiście
chodziło ojej Breta. Ale nie, to niemożliwe, żeby...
 Słucham?  tym razem inna kobieta, dużo młodszy
głos.  Nazywam się Paula West.
Paula West. P.W A więc na razie wszystko się zgadza.
 Czy dała pani ogłoszenie dla Breta Taylora?
 A kto mówi?  głos był energiczny, ale ostrożny. Miły
głos, pomyślała. Głos damy.
 Nazywam się Theodora Swanscutt.  Roześmiała się
nerwowo.  Wcześniej Taylor. Bret Taylor jest moim synem.
 To chyba pomyłka, pani Swanscutt. Matka Breta zmarła
wiele lat temu. Musi chodzić o innego Breta Taylora. Poza tym
już się z nim skontaktowałam, więc ogłoszenie jest nieaktualne.
 Rozumiem  powiedziała głucho pani Swanscutt. 
CieszÄ™ siÄ™, że go pani odnalazÅ‚a. Zbieżność nazwisk wprowa­
dziła mnie w błąd. Przepraszam, że panią niepokoiłam...
190
 Chwileczkę  powiedziała Paula.  Przepraszam,
byłam dla pani niemiła. Czy może pani powiedzieć, jak miał
na imię pani mąż?
 Oczywiście. Franklin. Franklin L. Swanscutt.
 Nie, nie. Miałam na myśli pierwszego męża. Ojca
pani syna.
 George  powiedziała pani Swanscutt. Młoda kobieta
byÅ‚a opryskliwa i niegrzeczna, ale teraz przynajmniej wyjaÅ›­
niło się, że to nie chodziło ojej syna.  George Watt Taylor.
Był profesorem filozofii  dodała nie bez dumy.
 Więc nie myliła się pani. Tak właśnie miał na imię jego
ojciec. Nie rozumiem. Bret mówił mi, że jego matka nie żyje.
 Nie żyje? Owszem, nie widziałam go od dwudziestu
pięciu lat. Proszę mi powiedzieć, czy on jest tam teraz z panią?
Mogę z nim porozmawiać?
 Niestety, nie. Ale byłoby mi miło, gdyby zechciała pani
mnie odwiedzić. Jestem jego narzeczoną. Przyjdzie pani na
herbatę? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spiewajaco.keep.pl
  • © 2009 Nie chcÄ™ już wiÄ™cej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates