Czerniawski Czesław Jak tylko wrĂłci z morza 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wiedział sierżant Antosiak.  Dla pełnego obrazu dodam
tylko, że podobno jest to trunek podłego gatunku. Sami
pływający nazywają to  Zmierć marynarza albo  Kawaler
Denatur .
Kapitan Doliński obejrzał uważnie flaszkę, nie dotykając
jej jednak.
 Marynarze  prychnął, a w oczach jego była głęboka
103
zaduma.  Marynarzowe... marynarze... coraz ich więcej w
tej całej historii. Czyżby to miała być ta potrzebna nam
nitka? Jak myślicie, Antosiak?
 Myślę, że tak, kapitanie.
 Myślicie...  Kapitan Doliński otrząsnął się z zadu-
my i był znów zwierzchnikiem, który analizę materiału
informacyjnego i wyciąganie wniosków lubi rezerwować
wyłącznie dla siebie.  Zamiast bawić się w myślenie, za-
bierzcie mi sprzed oczu to szkło, dołączcie do niego próbki
tynku z bunkra i oddajcie to wszystko do laboratorium.
Niech sprawdzą, czy Stefania Pawelec rzeczywiście tam
mogła powalać płaszcz, niech stwierdzą, czy są jakieś odci-
ski palców na butelce. Przede wszystkim niech szukają
odcisków denatki.
 To wszystko, kapitanie?
 Wszystko.
Sierżant Antosiak wziął flaszkę za sam czubek szyjki i
schował ją ostrożnie do raportówki. Odchodził już od biur-
ka, gdy powstrzymało go wezwanie przełożonego:
 Antosiak...
 Tak, kapitanie?
 Piwo już piliście?
 Jeszcze nie.
 To wracajÄ…c z laboratorium wpadnijcie do bufetu i
wypijcie. Na mój rachunek. Należy wam się za dobrą robo-
tÄ™.
 Dziękuję, kapitanie.
 Tylko nie zapomnijcie o mnie. Przynieście tu jedno.
109
Kiedy sierżant wyszedł z pokoju, kapitan Doliński
przymknął oczy, splótł palce dłoni aa brzuchu i popadł w
głęboką zadumę.
Nie na długo jednak.
Już po kilku minutach poderwał się, wyciągnął z szufla-
dy biurka teczkę z materiałami dotyczącymi zabójstwa Ste-
fanii Pawelec i niecierpliwymi, pospiesznymi ruchami po-
czął rozwiązywać czarne tasiemki. Tak samo pospiesznie
przerzucił kilka kartek. No tak  sapnął. Czyżby to miało
być to?
Przysunął ku sobie aparat telefoniczny, znalazł w książ-
ce potrzebny numer i połączył się z centralą przedsiębior-
stwa rybackiego.
Gdy usłyszał głos telefonistki poprosił o połączenie z
kierownikiem biura załogowego.
 Chodzi mi o niejakiego Adama Czarnodoła  wyja-
śnił.  Pracuje u was, prawda? Jest rybakiem.
 Zaraz sprawdzę.  Długie, nieznośnie wlokące się
chwile oczekiwania. I w końcu znów ten sam głos  załogo-
wego :  Tak. To nasz pracownik. PÅ‚ywa w tej chwili na
 Czajce jako starszy rybak.
 Jego adres?
 ChwileczkÄ™.  CzekajÄ…c na odpowiedz, kapitan Do-
liński sięgnął do szuflady po plan miasta. Zdążył go rozło-
żyć na biurku, zanim  załogowy podniósł słuchawkę: 
Szczecin... ulica Dębogórska...
 Dębogórska?  Kapitan Doliński pochylił się nad
planem.  Zaraz... Nie orientuje siÄ™ pan, gdzie to jest?
110
 Na %7łelechowej  usłyszał informację.  Tamtędy
przebiega trasa  szóstki .
 Tak. Już mam.
Na %7Å‚elechowej... Na %7Å‚elechowej... Czy to tylko przypa-
dek? A może...? Może nareszcie odpowiedz na pytanie, nad
którym biedził się od tylu dni, zastanawiając się, czego
mogła szukać zamordowana kobieta w tej odległej dzielni-
cy?
 Jeszcze jedno pytanie, panie kierowniku.  Poczuł,
jak na twarz występują mu kropelki potu.  Czy Adam
Czarnodół ma rodzinę? To znaczy, czy jest żonaty?
Tym razem odpowiedz padła niemal natychmiast:
 Nie. Jest kawalerem...
 Na pewno?
 Absolutnie.
 I jeszcze... Czy jest na lÄ…dzie, nie wie pan?  Nie. Od
trzech tygodni znajduje siÄ™ w morzu.
 Aha...  Kapitan Doliński nie potrafił ukryć głębo-
kiego rozczarowania.  Dziękuję panu, to by było wszystko.
Odkładał słuchawkę z przygnębiającym uczuciem ponie-
sionej klęski.
A więc nie ma marynarzowej Czarnodołowej. Jego roz-
budzone nagle nadzieje wzięły w łeb. Nadal otacza go
ciemna próżnia, którą na oślep i, jak dotychczas, bez więk-
szego skutku obmacuje, nie bardzo wiedząc, od którego
miejsca trzeba zaczynać.
111
9.
Jeszcze chyba nigdy kapitan Doliński nie spieszył się do
pracy tak jak tego dnia.
Do swego pokoju wpadł zadyszany i spocony, gdyż po
schodach pędził niemal biegiem, i nie zdejmując płaszcza
dopadł biurka. Jedną ręką porwał słuchawkę telefonu; a
wskazującym palcem drugiej wykręcił numer.
 Bufet?  wysapał, z trudem opanowując męczącą go
zadyszkę.  Dajcie mi sierżanta Antosiaka.
WiedziaÅ‚, że w tèj chwili może go znalezć tylko tam. Je-
go żona wyjechała bowiem do rodziny i sierżant, nie umie-
jący poradzić sobie z przygotowaniem posiłków, od kilku
dni stołował się w komendzie.
Czekając ze słuchawką przy uchu, posapywał wciąż [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spiewajaco.keep.pl
  • © 2009 Nie chcÄ™ już wiÄ™cej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates