[ Pobierz całość w formacie PDF ]
128
zatrzymać, jakby nie było niczego, co oddziela jej dłoń od
deszczu. Zostawia odcisk, ledwie widoczne ślady i rowki
wzdłuż szyby. Dopiero teraz Ewa zwraca uwagę, że Julia ma
siwe odrosty i jak ta siwizna nie chce pasować do jej twarzy,
w której od razu można rozpoznać dziewczynki. Nigdy nie
starała się o względy Julii, również wcześniej, kiedy jeszcze
mogła to robić, rzadko mówiła jej dzień dobry, kiedy się
widywały wczesnym wieczorem, przez minutę lub dwie,
gdy Julia odbierała męża, a Ewa siedziała nad rachunka-
mi albo układała jakieś rzeczy na regale, bo miała własny
sposób układania rzeczy na regale, torebki i puszki, które
sprzedawali, i nie chciała, żeby ktoś robił to za nią. Julia też
nie zaprzątała sobie nią zbytnio głowy, może dlatego, że
Julia w ogóle niewieloma rzeczami zaprzątała sobie głowę.
W te nieliczne wieczory, które razem spędzały, bo było
jakieś święto, myśli Julii nie posunęły się dalej poza to, co
Ewa miała na sobie albo jak była uczesana. Ale wiedziała,
że Ewa walczy ze swoim mężem o każdy centymetr tego
asfaltu, nad którym kręciły się dziś niebieskie koguty, że
nie rozmawiają całymi dniami, tygodniami, że na siebie
nie patrzą, kiedy to drugie mówi, i że Ewa wieczorem rzuca
klucz na stół, bierze płaszcz i wychodzi szybkim krokiem,
bez słowa, chociaż przy kasie stoi jeszcze co najmniej trzech,
czterech klientów.
Mężczyzni pracowali w warsztacie od wielu lat, w niebie-
skich spodniach, z narzędziami w kieszeniach, z brudnymi
rękami i paznokciami, które po pracy długo szorowali
pod bieżącą wodą, w letnie wieczory zamykali wcześniej,
wyjmowali piwo z lodówki, siadali na dwóch krzesłach
przed kasą i każdemu, kto chciał jeszcze podjechać do
129
dystrybutora, pokazywali ruchem głowy: nie. Lubili się do
czasu, kiedy Julia zaczęła przychodzić częściej i zostawać
dłużej, także wtedy, gdy jej mąż był w drodze, kiedy jechał
do Makro albo musiał zrobić rundę naprawionym samo-
chodem, także wtedy zostawała w warsztacie z mężem Ewy,
który odkładał narzędzia, wycierał ręce i zachowywał się,
jakby Ewy nie było za kasą, jakby nie mogła zajrzeć do
warsztatu przez okno. Pewnego dnia mąż Julii ich zoba-
czył i Ewa usłyszała głosy mężczyzn w warsztacie, chociaż
siedziała w kasie za grubym szkłem, słyszała je jeszcze
wiele dni pózniej. Wkrótce się uspokoiło, może przyczyną
były pieniądze, które mąż Ewy brał za nigdy nie wyko-
nane usługi i z których zawsze coś wpadało mężowi Julii,
a ona kupowała za nie ubrania dla dziewczynek, kiedy
spacerowały po pobliskim centrum handlowym i oglądały
wystawy.
Dzieci są w swoim pokoju, leżą na żółtej pościeli, w ró-
żowych rajstopach i spodniach, blisko siebie, na brzuchu,
z pięściami pod brodą. Ich włosy się mieszają. Ewa nie-
mal nie rozpoznaje, które włosy należą do którego dziec-
ka. Dziewczynki patrzą na nią, jakby chciały zapytać: dla-
czego nam nie mówisz. Ciszę przerywa tylko telewizor,
dwaj zawodnicy suną w bobsleju jak strzały, dopingowa-
ni trąbieniem i krzykami widzów, w dole ekranu pomiar
czasu, setne sekundy biegną szybciej, niż może uchwycić
oko. Ewa sprząta talerze, wstawia je do zlewu, bierze łyż-
kę i robi nią ślady w brązowych resztkach klejących się
do brzegów. Puszcza wodę, wkłada pod nią ręce. Gorą-
ca woda nie sprawia bólu, prawie jej nie czuje, widzi tyl-
ko, jak skóra zmienia kolor, staje się czerwona. Pyta, czy
130
mogą zostawić dziewczynki same. Julia kiwa głową. Nie
wsiadają do windy. Idą po schodach za grubymi drzwia-
mi, wzdłuż szybu, do którego mieszkańcy wrzucają śmie-
ci spadające z grzechotem w dół, idą szybko, tak szybko,
jakby mogły coś przegapić.
Ewa prowadzi samochód Julii. Wycieraczki suną po szy-
bie. W schowku leżą papierosy męża Julii, okulary słonecz-
ne, paczka gum owocowych, którą wziął poprzedniego
wieczora. Koło radia przyklejona jest ramka ze zdjęciem
dziewczynek, kiedy były małe, z czerwonymi klamrami
do włosów i warkoczykami, głowy jedna przy drugiej, nad
nimi napis Wróć bezpiecznie do domu". Ewa nie zatrzy-
muje się przy stacji benzynowej, mija ją powoli, żółwim
tempem. Za nimi ktoś trąbi, miga światłami. Ewa kieru-
je samochód w najbliższą ulicę za blokadą, objeżdża blok,
skręca, żeby znowu przejechać obok stacji, ciągle jeszcze
tym samym tempem. Jeżdżą w kółko, dwadzieścia, może
trzydzieści razy, pod koniec trochę szybciej, niecierpliwiej,
jakby miały nadzieję, że coś się wydarzy, ale nie dzieje się
nic. Julia patrzy na warsztat, na szklaną szybę z rysą, jak-
by zapomniała już to, co zobaczyła. Pózniej Ewa parkuje
na ulicy tak, że nic nie widzą, ani ona, ani Julia, choćby
nie wiadomo jak obracała głowę, starając się spojrzeć w tył.
Ewa odpina pas, odchyla siedzenie, sięga po gumy owoco-
we. Julia nie reaguje. Deszcz pada słabiej. Daleko za ostat-
nimi domami, tam, gdzie wznoszą się kominy i zaczynają
pola, niebo właśnie błękitnieje.
DELFINY
Kalbarri, 1 pazdziernika. Zaczęły się poszukiwania delfi-
nów. Widzieliśmy pierwsze z brzegu Oceanu Indyjskiego,
gdzie dotarliśmy przed kilkoma dniami. Każdy, kto przy-
jeżdża w tę okolicę, staje wysoko na skałach i szuka del-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates