[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Dziewczyna klęka teraz na niebieskiej poduszce, a Monty zamyka oczy, oddając się
jej mistrzostwu i niezaprzeczalnej rozkoszy z dobrze robionego loda. Pod zamkniętymi po-
wiekami rozbiera Naturelle: jej czarne rajstopy, zieloną kraciastą spódnicę, białą bluzę. Prze-
suwa swoje ręce w dół, po jej smukłych bokach i przyciąga ją do siebie. Zna to ciało tak do-
brze, jego zapach, jego smak. Nagle coś zaczyna się psuć. Jego dłonie spoczywają na śliskim
obiciu sofy, a nie na skórze Naturelle. Zapach unoszący się w powietrzu jest zapachem sta-
rych papierosów i porozlewanego alkoholu. Monty otwiera oczy i patrzy na niebieskie ściany.
Próbuje znów wyobrazić sobie Naturelle, ale jej twarz jest nieostra, nie chce przyjąć wyraz-
nego kształtu. Monty czuje, że jego podniecenie słabnie, mimo że dziewczyna porusza głową
coraz szybciej, starając się pobudzić go jak najlepiej. Znów zamyka oczy i próbuje w myślach
uchwycić Naturelle, ale to nie działa. Ona już odeszła z jego umysłu; teraz Monty podróżuje
na północ, długa podróż autobusem do Otisville. Monty nigdy nie mieszkał poza miastem.
Nigdy nie wyjeżdżał z miasta na dłużej niż tydzień. Liczy słupy telefoniczne, małe stłamszo-
ne miasteczka wzdłuż autostrady, pokryte śniegiem pola.
W końcu delikatnie klepie Marguerite po ramieniu, dziewczyna odsuwa się od niego,
podnosi głowę, zerka na jego twarz i oblizuje usta.
- To moja wina - mówi Monty. - Jesteś bardzo piękna.
- A ty jesteś bardzo przystojny - mówi Maggie, po przełknięciu dużego łyka szampa-
na. - Jesteś aktorem?
- Taak - mówi Monty, zapinając rozporek. - Jestem gwiazdą.
Kiedy kobieta wychodzi, Monty podnosi swój kieliszek szampana do oka, zmieniając
niebieskie ściany w zielone. Gdzieś w tym mieście krzyczą dzieci, ale nikt ich nie słyszy.
Gdzieś w tym mieście płonie pożar i nie ma nikogo, kto by go ugasił. Nie ma wspaniałego
strażaka, który zdusiłby ogień.
ROZDZIAA OSIEMNASTY
NATURELLE ZNAJDUJE SLATTERY EGO ukrytego w kącie klubu przy barze,
medytującego nad swoją whisky i przyciskającego do twarzy granatową chustkę. Na stołku
obok wisi jego kaszmirowy płaszcz. Wystrój salki stylizowany jest na bibliotekę starej, an-
gielskiej, wiejskiej rezydencji: ciemna, drewniana boazeria, ściany zastawione regałami i pół-
kami, wypełnionymi tomami oprawionymi w skórę, migoczące światła imitujące lampy ga-
zowe. Dwóch mężczyzn z dreadami siedzi naprzeciw siebie, po dwóch stronach szachownicy
ustawionej pośrodku salki; jeden z nich w zamyśleniu poklepuje koronę swojej królowej, a
jego przyjaciel potrząsa swoimi długimi lokami w tył i w przód, w rytm uderzeń muzyki DJ
Duska.
- Francis Xavier - mówi Naturelle, ściskając mu kark. - Co to za impreza?
Slattery przeciera chustką oczy, składa ją i wkłada do kieszeni. Prostuje się i uśmiecha
do niej. Jego oczy są czerwone. Naturelle czuje się zaskoczona i winna. Do teraz nie potrafi-
łaby sobie nawet wyobrazić, że Slattery płacze.
- Hej - mówi Slattery. - Widziałem, jak tańczyłaś.
- Dlaczego jesteś sam? - Siada na stołku obok i dotyka jego ramienia. - Dobrze się
czujesz?
Slattery potakuje.
- Nie mogłem już wysiedzieć w tej pieprzonej, czerwonej sali. To miejsce dla motło-
chu. Nie znam tam nikogo. Czy to są przyjaciele Montiego?
- Tak mi się wydaje. W każdym razie często kręcą się w pobliżu.
Slattery znów potakuje, przechyla swoją szklaneczkę i obserwuje, jak whisky przele-
wa się w naczyniu, dotykając krawędzi. Za każdym razem, gdy porusza nadgarstkiem, wydaje
się pewne, że teraz whisky się przeleje, ale jednak się nie wylewa. Naturelle patrzy zahipno-
tyzowana na wirującą whisky, dopóki Slattery nie wypija jej jednym haustem.
- Nienawidzę tego miejsca - mówi. - To jest właśnie przepaść pomiędzy mną i twoim
mężczyzną. Ja nienawidzę takich miejsc, a on je uwielbia. On również wygląda lepiej niż ja.
Naturelle śmieje się.
- Teraz zachowujesz się jak Irlandczyk: pijesz whisky i sam opowiadasz sobie historie.
Widziałeś go gdzieś tutaj? Gdzieś w pobliżu?
- Nie tańczył z tobą? - Slattery zerka na zegarek i podnosi się. - Za godzinę powinie-
nem być w pracy. Jezu, nie mogę sobie nawet wyobrazić, jak będę dziś pracował. Zaraziłaś
mnie grypą, dobra? Zadzwonię, że jestem chory.
- Chciałabym, żeby Monty mógł zadzwonić, że jest chory - patrzy na pustą szklankę
Slattery ego. - Gdzie on jest?
- Gdzieś w pobliżu. Pewnie żegna się ze wszystkimi ochroniarzami. I z menadżerem;
jak on się nazywa? %7łegna się.
- Slattery odwraca się, by zerknąć na szachistów. - Siedzę tu już od czterdziestu pięciu
minut, a ten facet jeszcze nie wykonał swego posunięcia.
- Nie zauważyłeś czegoś dziwnego w tej grze? - uśmiecha się Naturelle.
- Po pierwsze powinien przesunąć swoje wieże na środek. Są bezużyteczne, stojąc na
rogach.
Naturelle szturcha go w żebra.
- Wszystkie figury i piony są czarne, Frank. Slattery mruga i szerzej otwiera oczy.
- Co oni robią? Obaj grają czarnymi? Kto się ruszył pierwszy?
- Nie wiem. Wydaje mi się, że to nie ma znaczenia. Wszystkie są po tej samej stronie.
- Więc na czym polega ta gra? - pyta Slattery. - Gdzie tu zabawa? Gońce pieszczą
pionki?
- Posłuchaj, chciałam cię o coś spytać. Możesz zrobić mi przysługę?
- Jaką?
- Miej Montiego na oku, możesz? Spróbuj się dziś do niego przykleić. On mnie niepo-
koi.
Slattery odwraca głowę od graczy i studiuje twarz Naturelle.
- Co się stało?
- Monty nie jest teraz sobą. To go zabija. To czekanie. Nie wydaje mi się, żeby on na-
prawdę rozumiał strach, wiesz? Myślę, że teraz po raz pierwszy w życiu jest przestraszony i
nie łapie tego. Nie rozumie, nie wie, co się dzieje.
- Bał się już w przeszłości - potrząsa głową Slattery. - Ile miał lat, kiedy zachorowała
jego matka, siedem? Powiedział mi, że nie spał przez cały czas, kiedy ona była w szpitalu.
Wiesz, jak długo ona była w tym szpitalu?
- Trzy miesiące.
- To wszystko jest takie głupie - mówi Slattery i twarz mu czerwienieje. - To takie
głupie. Tyle osiągnął, jest taki sprytny i co robi? Rzuca to wszystko. I oto jestem ja, jego
prawdopodobnie najlepszy przyjaciel, tak? Czy jestem jego najlepszym przyjacielem?
- On cię kocha, Frank. Wiesz o tym.
- Jego najlepszy przyjaciel, i co robię, żeby go powstrzymać? Nic. Nigdy ani słowa.
Kiedy zaczął sprzedawać marychę dzieciakom w Campbell-Sawyer, czy powiedziałem co-
kolwiek? Kiedy każdy mówił o kupowaniu od Montiego, cała szkoła, a ja wiedziałem, że go
nakryją, wiedziałem, czy powiedziałem choć słowo? Przez ostatnie dziesięć lat patrzyłem, jak
wchodzi w to głębiej i głębiej... A ci jego przyjaciele, ci popaprańcy, nie chciałabyś nawet,
żeby pogłaskali twego psa. Czy powiedziałem: Hej, Monty. Uważaj. Wyjdz z tego. Rzuć to.
Nic, ani słowa. Jego najlepszy przyjaciel. Kurwa mać, Naturelle, jestem jego najlepszym
przyjacielem i po prostu siedziałem i patrzyłem, jak rujnuje sobie życie. I ty również. Oboje,
my wszyscy, siedzieliśmy i pozwoliliśmy mu na to.
Naturelle przejeżdża paznokciem po swoim przedramieniu i obserwuje delikatny, bia-
ły ślad.
- Monty nigdy nie słuchał. Wiesz o tym; wiesz, jaki jest uparty. Mówiłam mu setki ra-
zy, że powinien przestać... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spiewajaco.keep.pl
  • © 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates