[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cielsku potwora. Ohydna, szarawa masa wiła się i skręcała jak robak na haczyku. Cały fronton
świątyni zatrząsł się od uderzeń potężnego ogona, gdzieś posypała się lawina kamieni. Conan
obawiał się, że cały budy nek może się nagle rozsypać, grzebiąc go pod gruzami.
- Sam tego chciałeś! - warknął pod adresem byłego prze śladowcy.
Ruszył wzdłuż rzędu gargulców, aż znalazł następny posąg, który dał się poruszyć i stał
dokładnie nad skręcającym się ślimakiem. Statua runęła w dół, powodując następne mokre pacnięcie.
Trzeci pocisk chybił i roztrzaskał się o bruk. Czwarty, mniejszy od poprzednich, Cymeryjczyk uniósł
w rękach, napinając mięśnie niemal do granic wytrzymałości i cisnął pro sto w niekształtny łeb.
Ciałem ślimaka wstrząsnął dreszcz agonii, ale Conan na wszelki wypadek zepchnął jeszcze
dwa posągi. Kiedy przeciwnik w końcu przestał się ruszać, barbarzyńca zszedł na dół. Ostrożnie, z
gotowym do ciosu mieczem, podszedł do wielkiego, cuchnącego cielska. Zebrawszy całą swoją
odwagę, ciął gumowaty kadłub. Chlusnęła czarna maz i po mokrej, szarej skórze przebiegł
gwałtowny dreszcz. Jeśli nawet niektóre części ciała ślimaka wciąż dawały oznaki życia, to stwór
jako ca łość był martwy.
Conan jeszcze raz podniósł miecz do ciosu i... odwrócił się błyskawicznie na dzwięk ludzkiego
głosu.
- Tym razem dostanę cię!
To Nestor, z głową owiniętą zakrwawionym bandażem, zbliżał się do Cymeryjczyka z
obnażonym mieczem w dłoni.
- Na Mitrę! Co to takiego?
- To strażnik Larshy - odparł Conan po zamorańsku z barbarzyńskim akcentem. - Zcigał mnie
przez pół miasta, zanim udało mi się go zabić.
Nestor z niedowierzaniem spoglądał na potworne cielsko, a barbarzyńca ciągnął dalej.
- Co tu robisz? Ile razy mam cię jeszcze zabijać?
- Zaraz się o tym przekonasz - zgrzytnął zębami Nestor, szykując się do ataku.
- A gdzie twoi żołnierze? - dopytywał się Conan.
- Leżą pod głazami, nieżywi - co i ciebie za chwilę czeka.
- Słuchaj, głupcze - rzekł Cymeryjczyk. - Po co tracić czas na swary, skoro - jeśli tylko legendy
mówią prawdę - jest tu więcej złota niż obaj zdołamy unieść? Dobrze władasz mieczem. Czy nie
moglibyśmy razem poszukać skarbu Larshy?
- Muszę wykonać rozkaz i pomścić moich ludzi! Broń się, barbarzyński psie!
- Na Kroma, skoro chcesz, możemy walczyć! - zagrzmiał Conan, podnosząc miecz do ciosu -
ale pomyśl, człowieku! Jeżeli wrócisz do Shadizaru, to ukrzyżują cię za stratę oddziału - nawet jeśli
przyniesiesz im w prezencie moją głowę, a wątpię, by ci się to udało. Tymczasem, jeżeli chociaż
dziesiąta część tego, co głoszą legendy, jest prawdą, to twój udział byłby większy niż stuletni żołd
kapitana gwardii.
Nestor opuścił broń i cofnął się. Przez chwilę stał w milczeniu, rozważając propozycję. Conan
dodał:
- Co więcej, nigdy nie zrobisz prawdziwych żołnierzy z tych tchórzliwych Zamorian!
Gunder westchnął i schował miecz do pochwy.
- Masz rację, niech cię diabli. Aż do końca tej awantury będziemy walczyć ramię w ramię i
równo dzielić łupy, dobrze? - rzekł, wyciągając rękę.
- Rzekłeś! - powiedział Cymeryjczyk, chowając swój oręż i ściskając podaną dłoń. -
Gdybyśmy musieli uciekać i rozdzielili się, czekaj na mnie przy fontannie Minusa.
Pałac władców Larshy znajdował się w centrum miasta, pośrodku rozległego placu. Była to
jedyna budowla, która oparła się niszczącemu działaniu czasu. Stało się tak z prostej przyczyny, że
wykuto ją w litej skale, wznoszącej się niegdyś na płaskowyżu, na którym wybudowano miasto. Mury
pałacu wykończono tak pieczołowicie, że dopiero bliższe oględziny ujawniały pewien niezwykły
szczegół: wyżłobienia w czarnym bazalcie imitowały tylko szczeliny stykających się ze sobą bloków
kamienia.
Conan z Nestorem cicho podeszli do bramy pałacu i zajrzeli do mrocznego wnętrza.
- Będzie nam potrzebne światło - rzekł Nestor. - Nie chciałbym natknąć się po ciemku na
drugiego takiego ślimaka.
- Nie czuję tu tego odoru - rzekł barbarzyńca - lecz skarb może mieć innych strażników.
Odwrócił się i uciął sosenkę wyrastającą ze szczeliny w bruku. Ociosał ją z gałęzi, a pień
pociął na krótsze kawałki. Zgarnął gałązki na kupkę, za pomocą krzemienia i stali rozniecił małe
ognisko. Rozszczepił końce polan i podpalił je. %7ływiczne drewno zapłonęło jasnym ogniem. Podał
jedną pochodnię Nestorowi, po czym obaj wepchnęli sobie po kilka zapasowych szczap za pas.
Dobyli mieczy i ruszyli do pałacu.
W łukowato sklepionym korytarzu migotliwe, żółte płomie nie pochodni rzucały długie cienie na
ściany z polerowanego, czarnego kamienia. Wszędzie zalegała kilkucalowa warstwa kurzu. Stado
nietoperzy zwisających z rzezbionego gzymsu odleciało w ciemność z łopotem i piskami oburzenia.
Dwaj awanturnicy przeszli wzdłuż rzędu odrażających posągów, stojących w niszach korytarza. Po
obu stronach ziały czernią puste, łukowate drzwi. Teraz weszli do sali tronowej. Tron, wykuty z tego
samego czarnego bazaltu co cały pałac, stał jeszcze, lecz inne krzesła i ławy z drewna rozpadły się w
proch, zostawiając na podłodze kupki ćwieków, metalowych okuć i półszlachetnych kamieni.
- Chyba od tysięcy lat nie było tu nikogo - szepnął Nestor. Minęli kilka komnat, które mogły być
niegdyś prywatnymi apartamentami króla, lecz wobec braku sprzętów nie można było tego stwierdzić
na pewno. Wreszcie stanęli przed jakimiś drzwiami. Conan podniósł pochodnię i spojrzał uważnie.
W szerokiej, kamiennej framudze osadzono odrzwia z grubych bali gęsto nabijanych
mosiężnymi ćwiekami, pokrytymi teraz cienką, zieloną warstwą śniedzi. Conan dzgnął mieczem.
Ostrze weszło w drewno jak w masło i posypał się deszcz małych, świecących w blasku pochodni
kawałków.
- Spróchniałe - mruknął Nestor, kopiąc w drzwi. Noga weszła w drewno równie łatwo jak
miecz Cymeryjczyka. Mosiężny ćwiek z głuchym szczękiem upadł na podłogę.
Wzniecając kłęby pyłu, rozbili spróchniałe bale i wetknęli pochodnie w wybity otwór. Blask
ognia powrócił zwielokrotniony tysięcznymi refleksami przez sterty srebra, złota i klejnotów. Nestor
wsadził do środka głowę i cofnął ją tak gwał townie, że zderzył się z towarzyszem.
- Tam są ludzie! - syknął.
- Zobaczymy! - Conan wepchnął głowę w otwór i zerk nął do komnaty. - To trupy! Chodzmy!
Zatrzymali się u progu. Patrzyli tak długo, aż pochodnie spaliły się prawie do końca i musieli
zapalić nowe. Pod ścianami komnaty siedziało siedmiu olbrzymich wojowników. Każdy z nich
mierzył co najmniej dwa metry wzrostu. Siedzieli z głowami odchylonymi na oparcia foteli i szeroko
otwartymi ustami. Mieli na sobie stroje z minionej epoki i spiżowe, zwieńczone piórami hełmy, a [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spiewajaco.keep.pl
  • © 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates