[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dłoń, palec wskazujący, naturalnie, poplamiony był atramentem. Pani nie myli
mnie z Jego Królewską Mością, prawda, panno Lyon?
Trudno pomylić, milordzie odparła, oswabadzając swoją rękę. Wzięła
głęboki oddech i zganiła siebie w duchu, \e trząść się nie nale\y, tylko myśleć
trzezwo. Hrabia to tylko mę\czyzna, i to był tylko jeden pocałunek, a nie jakiś
kataklizm, jakby przykładowo cała Anglia znikła w odmętach Morza
Północnego. I trudno teraz winić romantyczną poświatę księ\yca. Jest pan
tylko hrabią Mayne em, nic ponadto.
Ale\ Kordelio! Ross jest kimś więcej! Emma oparła dumnie dłoń na
ramieniu brata. Mój brat jest znanym i bardzo szanowanym uczonym, pisze
ksią\ki i rozprawy naukowe dla Królewskiej Floty Wojennej i Królewskiego
Towarzystwa Naukowego.
Czy w pańskich ksią\kach zawarte są równie\ studia nad jabłkiem albo
nad sadami? Jeśli on zamierzał jej przypomnieć o wczorajszym wieczorze, to
ona go ubiegła, aby udowodnić, \e ten wczorajszy wieczór liczył się dla niej tyle
co nic.
Jego reakcja była natychmiastowa, a uśmiech prawie wyzywający.
Ze strony uczonego, nawet bardzo spragnionego wiedzy, byłaby to
wielka śmiałość podą\ać za Ewą do jabłkowego sadu.
Kordelia zmru\yła oczy i podjęła rękawicę.
Sądzę, milordzie, \e to zale\y przede wszystkim od tego, do jakiego
stopnia ów uczony pochłonięty jest wiedzą. Ewę wcale nie musi zajmować
wyłącznie osoba owego uczonego, mo\e wcale nie czekała na niego w sadzie.
Słuszne zało\enie, panno Lyon powiedział, a wyzwanie w jego
uśmiechu sprawiało, \e wyglądał teraz nie jak hrabia czy szanowany człowiek
nauki, lecz bardziej interesująco, bo jak zwyczajny mę\czyzna. Mimo \e takie
zało\enia mogą być niebezpieczne, jeśli poczyni je uczony. Bo z tego, co
wiemy, Ewa mo\e być bardziej zainteresowana gwiazdami ni\ jabłkami.
Ale jabłonie wyrastają z ziemi, milordzie oświadczyła Kordelia,
uderzając się po ręku zwiniętymi w rulon kartkami z tekstem sztuki.
I jabłka z natury swojej są bardziej treściwe i trwałe ni\ najjaśniejsze
gwiazdy na niebie.
Ale niech pani nie zapomina, \e jabłka doprowadziły Ewę do upadku.
Czy\ nie lepiej by było, gdyby zwróciła uwagę na gwiazdy i nieboskłon?
Jakie jabłka, Ross? spytała zasępiona nagle Emma, przenosząc
podejrzliwy wzrok z brata na pannę Lyon. Sad? Gwiazdy? O czym wy
mówicie? Wygląda na to, \e Kordelia wie o czymś, o czym ja nie wiem. Bo ja
byłam pewna, \e ty zajmujesz się naturą fal w oceanie.
I tak jest w istocie przytaknął Ross, z miną nieco niewyrazną, jak
chłopiec przyłapany na jakiejś psocie. Chrząknął i z uroczą nonszalancją
odgarnął sobie z czoła swoje bujne włosy. I teraz powinienem nie lenić się i
przeszkadzać tutaj, ale zająć się pisaniem. Na pokładzie Perseverance \yliśmy
według zegara, nie marnowaliśmy ani minuty. Ten obyczaj próbuję wprowadzić
równie\ tutaj.
Pan wcale nie przeszkadza, milordzie powiedziała Kordelia szybko,
mo\e trochę zbyt pośpiesznie. Jeśli ma pan ochotę przyglądać się próbom,
bardzo proszę. Jako nasz patron i czcigodny mecenas sztuki dramatycznej ma
pan do tego święte prawo. Wszyscy jesteśmy do usług jego lordowskiej mości.
Kordelia zatoczyła ręką szerokie koło, wskazując na pozostałych
członków trupy, którzy naturalnie przerwali próbę, podsłuchując bezwstydnie
rozmowę hrabiego i Kordelii. Nawet ojciec Kordelii zastygł na ście\ce, a\
wachlował uszami, chory z ciekawości.
Hrabia a niech go licho porwie! zaspokoił ciekawość wszystkich,
oświadczając donośnym głosem:
Zostałbym tu z wielką ochotą, panno Lyon, niestety, mam pilne zajęcia.
Przyszedłem tylko po to, aby zwrócić to pani. Wsunął rękę za pazuchę i
wyciągnął zwój połyskującej gazy. Podczas naszej wczorajszej... rozmowy
zsunął się pani z ramion. Znalazłem go potem w trawie.
Dziękuję, milordzie. Kordelia, oblana szkarłatnym rumieńcem,
odebrała szal, zwinęła go w malutką kulkę, kulkę zacisnęła w dłoni, jakby
chciała w niej ukryć całe swoje za\enowanie, scena bowiem rozegrała się na
oczach tylu świadków. A teraz pan wybaczy, milordzie, musimy wracać do
pracy.
Naturalnie, panno Lyon. Ja te\ wracam do swojej biblioteki.
Uśmiechał się do niej, jakby wcale nie miał zamiaru odchodzić, tak jak
nie miał zamiaru wychodzić z sadu, zanim nie objął jej ramieniem i nie szeptał
jej tych dyrdymałek o gwiazdach i księ\ycowym blasku.
Najgorsze jednak było to, \e Kordelia wcale nie chciała, \eby teraz
odchodził.
To nie tylko pierwsza próba, milordzie powiedziała, znów trochę zbyt
gwałtownie, jakby chciała przekonać nie tylko jego, lecz i siebie. Muszę
jeszcze udoskonalić moją sztukę jako całość, poza tym trzeba dobrać kostiumy i
rekwizyty...
Ja to wszystko pojmuję, panno Lyon, i w \aden sposób nie mam
zamiaru przeszkadzać artystom w ich dziele tworzenia. Skłonił się, znów
układny i powa\ny, jeszcze tylko napomknął siostrze. Emmo, spodziewaj się
mnie przy herbacie.
Uwaga! Uwaga! Wracamy do pracy! zakrzyknęła energicznie
Kordelia. Nie chciała, \eby Ross pomyślał, \e ona będzie skwaszona, poniewa\
on odchodzi. Kompromitujący szal wcisnęła do koszyczka i rozwinęła swój
manuskrypt. Trudno wprost uwierzyć, \e jak dotąd zrobiliśmy tak niewiele!
Kordelio? Tobie podoba się mój brat? spytała nagle Emma,
przyglądając się Kordelii bacznie.
Ty mu się te\ podobasz. Nie zauwa\yłam tego wcześniej. Ale teraz
spostrzegłam, jak wy patrzycie na siebie...
Patrzymy na siebie jak wszyscy, swoimi oczami odparła nieco
sztywno Kordelia. Tak zwykle to się robi.
Ale z moim bratem jest zupełnie inaczej!
zaprzeczyła Emma gwałtownie. Najpiękniejsza kobieta na świecie
mo\e wchodzić przed nim w drzwi, on i tak jej nie zauwa\y, zatopiony we
własnych myślach. Widziałam to nieraz, i to było dla mnie przera\ające.
Mogę tylko to sobie wyobrazić. Milady, przepraszam, ale...
Nie, nie! Musisz wysłuchać mnie, Kordelio!
Emma uczyniła ręką władczy gest. Musisz pojąć, \e mój brat jest
zupełnie inny ni\ ty, Kordelio! Ró\nisz się od niego bardzo. A on patrzy na
ciebie i dostrzega tylko to, co jest dla niego miłe. Co chce zobaczyć.
Kordelia znów poczuła, \e jej policzki płoną. A Kordelia Lyon nigdy się
przecie\ nie rumieni.
Proszę wybaczyć, milady, ale czasami człowiek dostrzega coś, co wcale
nie istnieje.
Odwróciła się, klasnęła w dłonie i podeszła dok prowizorycznej sceny.
Gwen, Robert, bardzo proszę, stawajcie na swoich miejscach!
Gwen stała ju\ na swoim miejscu, na środku sceny, na jej ustach widać
było charakterystyczny, pełen sarkazmu uśmiech, który publiczność uwielbiała.
Tak, milordzie, nie, milordzie zapiszczała, mrugając do Kordelii.
Oczywiście, naturalnie, dlaczegó\by nie, skoro naszym mecenasem jest tak
przystojny milord!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates