[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ale nie przestraszona. Chciała rozmawiać. On nie chciał. Przynajmniej nie z nią.
Szorstko poprosił o wskazanie mu drogi do biura dyrektora szpitala. W swej
gorliwości już prawie wstała, mówiąc:
Wezwę kogoś, by wskazał panu drogę.
Shaw oparł się o jej biurko i czekając, aż wykona telefon, delektował się
poczuciem poetyckiej sprawiedliwości.
Jego babcia przyjechała tutaj, do Szpitala Królewskiego, sześć miesięcy temu, by
przebadać się", jak powiedział jej doktor. Shaw skrzywił się. Był policjantem,
nie lekarzem. Nie wiedział absolutnie nic o chorobach i dolegliwościach, ale już
wtedy mógł im wszystkim powie-
31
dzieć, że babcia umrze, choćby nie wiadomo co jej mieli zrobić. Już wtedy
wyglądała jak trup.
Zapewnijcie jej wygodę. Nie pozwólcie jej cierpieć", chciał wtedy powiedzieć do
tej blondynki, siedzącej za tym samym kontuarem recepcji. Ale nie miał wtedy
przy sobie legitymacji. Został potraktowany lekceważąco: jeszcze jeden natrętny,
zdenerwowany krewny. Teraz zaciskał usta, gdy przypominał sobie targające nim
wówczas emocje, wszystko to, co powinien był powiedzieć, nie tylko pomyśleć.
Lekarze tłoczyli się wokół babci, szepcząc o niezwykłym przypadku, o nowych
metodach leczenia, a w nim poczęła narastać nieufność, czuł, że liczy się dla
nich tylko uznanie zyskane dzięki trafnym spostrzeżeniom i artykułom w fachowych
czasopismach. %7ładen nie wykazał się nawet odrobiną człowieczeństwa. A w
szczególności ten napuszony chirurg. Ten, który stale nosił granatowy garnitur i
krzykliwe krawaty i który traktował babcię tak protekcjonalnie, siadając na jej
łóżku i wprawiając w zażenowanie. Przemawiał do niej, jakby była dwuletnim
dzieckiem; trzymając za rękę, udawał starego przyjaciela. Starsza pani, starając
się zachować godność, patrzyła prosto przed siebie, dumnie czekając, aż wstanie
z jej łóżka. Pózniej rozmawiali, staruszka i jej wnuczek, jej powykręcana jak
szpon dłoń poklepywała jego rękę, jakby to on był w terminalnym stadium jakiejś
choroby. Shaw mimowolnie uśmiechnął się. Zmieszne wyrażenie, zawsze tak o tym
myślał, terminalne stadium. Kojarzyło mu się z terminalem autobusowym. Właściwie
całkiem słusznie. Okazało się bowiem, że dla babci był to już końcowy przystanek
na linii życia.
Ktoś zbliżał się w jego kierunku. Szary garnitur. Czerwony krawat. Gęste,
brązowe włosy i szeroki, wilczy uśmiech. Wilk wyciągnął łapę.
Detektyw sierżant Shaw? Mocny, pewny uścisk dłoni. Nazywam się Jonathan
Deanfiełd, jestem dyrektorem Szpitala Królewskiego. Przepraszam, miałem
zebranie. Machnął ręką w stronę korytarza. Porozmawiamy w moim biurze? Tędy,
proszę.
Czując się, jakby usuwano go z publicznego widoku, Shaw poszedł za nim
korytarzem wyłożonym jasnoszarym linoleum, skręcając obok spiralnych schodów i
przechodząc przez podwójne drzwi.
Deanfiełd niewiele mówił, dopóki drzwi nie zamknęły się za nimi i nie znalezli
się w wielkim, jasnym pokoju, w którym stało mnóstwo wysokich roślin
doniczkowych, kilka zielonych foteli i niski stolik do
32
kawy. Shaw usiadł naprzeciw wysokiego, łukowatego okna, wychodzącego na Akademię
Medyczną. Turkusowe zasłony stanowiły dopełnienie luksusowo urządzonego,
barwnego pokoju. Jego atmosfera była całkowicie odmienna od atmosfery rojnego
szpitala na zewnątrz. Deanfield usiadł naprzeciw, założył nogę na nogę i
zmarszczył brwi.
Nie wiem, jak, na Boga, możemy panu pomóc. Jestem całkowicie przekonany, że
to nieszczęsne morderstwo nie ma absolutnie nic wspólnego z naszym szpitalem.
Kiedy Shaw nie skomentował, dodał szybko:
Myślę, że to czysty przypadek, iż ciało tego człowieka zostało porzucone
tutaj, na terenie naszej placówki.
Shaw mógłby w odpowiedzi zacytować niepodważalne fakty: istnienie rany, szwów,
worków na odpady medyczne, ale nawet nie usiłował. Posiadał upoważnienie, dzięki
któremu mógł spędzić w biurze Dean-fielda tyle czasu, ile tylko zechce,
przekopując się przez kartoteki personelu i zadając pytania. Deanfield, jeśli
nawet się sprzeciwi, nie będzie miał wyboru. Shaw uśmiechnął się.
Czego państwo szukacie?
Shaw zdecydował się na szczerość. Właściwie sami nie wiemy. W tej chwili
idziemy tropem zakładającym, że zabójca pracował kiedyś w szpitalu.
Deanfield odpowiedział mdłym uśmieszkiem. To niedorzeczne. To znaczy...
Shaw czytał w jego myślach. Niepotrzebny rozgłos", to mu chodziło po głowie.
Czuł, że powinien zjednać sobie pana dyrektora.
Mamy powody tak przypuszczać. Sprawdzenie tego nie powinno długo potrwać.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates